Nie wpuścili nas do samolotu do Polski. "Miejsca mamy na za dwa dni"
W ciągu ostatnich dni mogliśmy sporo przeczytać o problemach z lotami w Europie. Niestety byłem jedną z osób, która ich doświadczyła. Przekonałem się, jak tanie linie lotnicze traktują swoich pasażerów.
20.07.2023 | aktual.: 20.07.2023 13:20
Musiałem udać się służbowo na weekend do Rzymu, gdzie odbywał się wyścig Formuły E. Z powodu harmonogramu weekendu wyścigowego najbardziej optymalną opcją okazały się loty Wizz Airem - bezpośrednie, w piątek z samego rano, a niedzielny powrót wieczorem po drugim wyścigu. W tym drugim przypadku nawet nie było żadnych alternatyw.
Przedsmak prawdziwych problemów
Choć wydawało się, że loty węgierskiego przewoźnika są idealną opcją, to już przed wylotem z Warszawy przekonałem się, że tak nie jest. Przed wyjściem z domu dostałem SMS, że mój lot nie wystartuje o 6:55, tylko o 12:05. Mimo to postanowiłem pojechać na lotnisko, bo wiem, że takie opóźnienia potrafią się zmienić - również na korzyść. Niestety było wręcz odwrotnie i wyleciałem z Warszawy z ponad sześciogodzinnym opóźnieniem. Sam rejs pierwotnie miał zająć tylko 2,5 godz.
W efekcie praktycznie wszystkie moje piątkowe plany przepadły. Jednak czekając przy bramce jeszcze bardziej współczułem swoim współtowarzyszom podróży, gdyż u mnie najważniejsze obowiązki dotyczyły soboty i niedzieli. Siedzący obok mnie ojciec musiał tłumaczyć swojemu ok. 10-letniemu synowi, czemu nie zwiedzi Koloseum - rodzina leciała do Rzymu na weekend, a bilety do tego popularnego zabytku miała wykupione na 16:30 w piątek. Nie dziwię się, że niektórym puszczały nerwy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Opóźnienie to jeszcze nic
Niestety w niedzielę okazało się, że moje piątkowe problemy były niczym w porównaniu do tego, co na mnie czekało przy próbie powrotu. Czemu próbie? Otóż już podczas odprawy pojawił się problem i bez żadnych dodatkowych informacji dostałem komunikat, że muszę zgłosić się do stanowiska odpraw na lotnisku, aby tam uzyskać kartę pokładową.
Ponieważ skończyłem pracę, na lotnisko znajdujące się w Fiumicino przyjechałem kilka godzin przed lotem. Szybko dowiedziałem się, w czym tkwi problem - był tzw. overbooking (przepełniony lot). Jak wytłumaczyła mi pani przy odprawie, Wizz Air sprzedał aż pięć biletów więcej niż było miejsc w samolocie. Zostałem poinstruowany, aby przejść przez kontrolę i jak tylko pojawi się informacja o bramce, udać się w jej kierunku, aby być pierwszym w kolejce oczekujących. Jeśli ktoś się nie pojawi, to będę mógł zająć jego miejsce.
Niestety okazało się, że również ten lot jest opóźniony i zamiast o 20:30 wystartuje o 22:50 (co miało się jeszcze przesunąć na 23:37). O 21:20 pojawiła się informacja o bramce tylko po to, żeby na miejscu okazało się, że odlatuje z niej samolot do Budapesztu. Na poprawną trzeba było czekać kolejne minuty, ale był mały sukces - byłem pierwszy w kolejce oczekujących.
Gdy wreszcie rozpoczęło się wejście na pokład, tzw. boarding, okazało się, że ok. połowa pasażerów musiała przed wejściem mieć przydzielone inne miejsca. Kolejne zamieszanie, a ja czekałem z nadzieją, że ktoś nie przyjdzie. Gdy wsiadł ostatni pasażer, panie przy bramce zaczęły sprawdzać, czy zostały jakieś miejsca w samolocie. Jednak system nie chciał współpracować. W zależności od momentu wydawało się, że wolnych siedzeń nie ma albo są nawet cztery. Ostatecznie okazało się, że jest jedno.
Pierwsze miejsce w kolejce jednak nic nie dało - dostała je pani, która nadawała bagaż. Logiczne posunięcie, gdyż inaczej samolot zaliczyłby kolejne kilkanaście minut opóźnienia na poszukiwanie walizki w luku. I w tym momencie zaczęła się najgorsza część tej przygody.
Wizz Aira brak
Obsługa bramki to nie pracownicy linii lotniczych, więc jedyną radą było odnalezienie punktu biletowego obsługującego Wizz Aira i tam załatwienie noclegu oraz lotu na kolejny dzień. Razem z Dominiką i Mateuszem, którzy przylecieli na weekendowe zwiedzanie Rzymu, udaliśmy się w poszukiwaniu pomocy. Gdy udało się zlokalizować odpowiednie okienko, okazało się, że już nikogo w nim nie ma. Co więcej - w ogóle na lotnisku już zostały pojedyncze osoby z obsługi.
Szybko jednak okazało się, że nie jesteśmy sami w tej sytuacji. Obok zamkniętych punktów obsługi stało dwóch mężczyzn. Dla nich zabrakło miejsca w samolocie do Budapesztu. Rafael jest szefem kuchni obsługującym FIA podczas wyścigów Formuły 1 i miał polecieć na Grand Prix do stolicy Węgier. Natomiast Andor to węgierski biznesmen, który udał się na parę dni prywatnie do Włoch.
- Mój znajomy startował w 60-kilometrowym biegu po górach - łącznie 4 tys. m przewyższenia - powiedział mi Andor. - Dla mnie to była okazja do odpoczęcia od pracy. Dla niego miejsce w samolocie się znalazło i poleciał. Ja zostałem.
Co ważniejsze, powiedział mi, że oni zdążyli pojawić przy okienku w momencie, jak było zamykane. Pierwsza wiadomość nie była zbyt optymistyczna - z powodu dużego obłożenia i faktu, że do Budapesztu Wizz Air ma tylko jedno połączenie, obaj z Rafaelem muszą czekać na lot do wtorkowego wieczora. Druga jednak była lepsza. Oni już czekali na obsługę lotniska, która miała zorganizować nocleg. Więc my, ekipa warszawska, postanowiliśmy z tego skorzystać.
Jak się okazało wszystko spadło na głowy pracowników portu lotniczego, gdyż węgierskie linie lotnicze nie miały o tej porze żadnego swojego przedstawiciela. Próby dodzwonienia się na infolinię też zakończyły się niepowodzeniem.
Po kolejnych kilkudziesięciu minutach oczekiwania zostaliśmy poinformowani, że taksówka zabierze nas do hotelu. Ucieszyłem się, że będę miał gdzie spać, jednak nadal nie wiedziałem, kiedy będę miał możliwość powrotu do domu. Wizz Air (który tak skrupulatnie wysyłał SMS-y o opóźnieniach) nie dał żadnej informacji. Mieliśmy radzić sobie sami. Obsługa lotniska mówiła wszystkim, że informacja o nowym locie będzie czekać na recepcji w hotelu. Nie było jednak niespodzianką, że tam nic nie wiedzieli. Pan na recepcji z rozbrajającym uśmiechem powiedział tylko "welcome to Italy" (witamy we Włoszech - tłum.).
Nie każdy poleci
Do pokoju hotelowego dotarłem przed godz. 2 w nocy tylko po to, żeby po kilku godzinach snu pojechać z powrotem na lotnisko i próbować wrócić do domu. Tym razem za taksówkę musiałem już zapłacić sam, ale udało się się sprawnie dotrzeć do znanego już punktu biletowego - tym razem już z pełną obsługą.
Wiedzieliśmy, że do Polski loty są rano (planowo o 9:15) i wieczorem, była więc nadzieja na powrót. I tak też było, ale nie dla wszystkich. Zostaliśmy poinformowani, że na ten lot jest tylko jedno miejsce. Zatem ja, podróżując samemu, się załapałem, ale Dominika z Mateuszem już nie. - Miejsca mamy na za dwa dni - usłyszeli.
Mój samolot miał już "zaledwie" 45-minutowe opóźnienie i w końcu 14 godzin po czasie dotarłem do Warszawy. Jednak w grupie pechowców ja byłem tym, który miał najwięcej szczęścia. "Dotarłem do Budapesztu o 4 rano w środę" - napisał do mnie Andor. "Mieliśmy wylot o 8:50 w środę" - brzmiała wiadomość od Mateusza. Przypomnę, że wszyscy mieliśmy być w domach w niedzielę 16 lipca wieczorem.
Dla nich oznaczało to powroty trzy dni później. Najgorszy w tym wszystkim był brak obsługi ze strony linii lotniczych i fakt, że w takich sytuacjach czeka się na kolejny lot Wizz Aira, w którym będą wolne miejsca. Inne linie lotnicze często zapewniają loty dowolnymi połączeniami - również konkurencji - aby pasażerowie możliwie sprawnie dotarli do celu.
Ekspert wyjaśnia
O komentarz w sprawie poprosiliśmy Wizz Aira, ale takiego wciąż nie otrzymaliśmy. Zjawisko tzw. overbookingu wyjaśnił dla nas Deniz Rymkiewicz, rzecznik prasowy portalu eSky.pl. - To praktyka linii lotniczych, która polega na sprzedawaniu większej liczby biletów niż dostępnych miejsc w samolocie. Pozwala liniom na uzyskanie większej liczby pasażerów i zmniejszenie ryzyka odwołania lotu - tłumaczy. Najczęściej do overbookingu dochodzi w okresie wakacyjnym, kiedy to liczba operacji lotniczych jest najwyższa w skali całego roku.
Jeśli liczba pasażerów, którzy pojawią się na lotnisku, jest większa niż liczba miejsc, linie lotnicze mogą poprosić niektórych pasażerów o dobrowolne zrzeczenie się miejsca w zamian za rekompensatę. - Jeśli żaden z pasażerów nie zdecyduje się dobrowolnie zrzec się miejsca, linie lotnicze mogą wybrać pasażerów do rezygnacji na podstawie różnych czynników, takich jak data zakupu biletu, status członkowski lub miejsce zamieszkania - tłumaczy ekspert.
Pasażerowie, którzy zostali zmuszeni do zrzeczenia się miejsca w wyniku overbookingu, mają prawo do odszkodowania finansowego, rezerwacji nowego lotu na następny dostępny termin, zwrotu kosztów biletu, zakwaterowania na czas oczekiwania na nowy lot, transportu z lotniska do miejsca zakwaterowania oraz pomocy w uzyskaniu wizy lub ubezpieczenia podróżnego.
- Pomimo legalności tej praktyki, linie zawsze dążą do tego, aby zachować równowagę między zyskiem a zadowoleniem klientów, w związku z czym zjawisko to jest jednak mniej powszechne, szczególnie w Europie - zauważa Rymkiewicz.
Szymon Jasina, dziennikarz Wirtualnej Polski