Panda. Atrakcja "made in China"
Najpierw wygnali misie z bambusowych rajów, dziś wydają olbrzymie pieniądze na ich ratowanie. Przy okazji nieźle zarabiają, "wypożyczając" rozkoszne zwierzaki. Chiny wciąż są jedynym miejscem, w którym pandy można zobaczyć w ich naturalnym środowisku.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Panda to jin i jang obleczone w miękkie futro. Ucieleśnienie starochińskiego symbolu równowagi. Łagodność zamknięta w rozkosznym miśku. I jedno z najrzadziej spotykanych zwierząt na świecie.
Pandy wielkie, zwane również niedźwiedziami bambusowymi (od ich ulubionego pożywienia, którym jest właśnie bambus i którego jedno zwierzę pochłania 40 kg dziennie) zamieszkiwały niegdyś tereny południowych i zachodnich Chin, sąsiednią Birmę oraz północ Wietnamu. Dziś można je spotkać jedynie w Państwie Środka, gdzie na wolności żyje obecnie ok. 1864 czarno-białych niedźwiadków. Około 400 kolejnych znajduje się pod opieką ludzi w ogrodach zoologicznych lub w ośrodkach badawczych, z czego tylko niespełna 50 poza Chinami.
W wyniku rosnącej liczby ludności i odbierania pandom ich naturalnych środowisk życia gatunek przez długie lata był zagrożony wyginięciem. Na szczęście w pewnym momencie ekstensywnej gospodarki (m.in. wycinanie lasów pod pola uprawne) chiński rząd się opamiętał i podjął intensywne mające na celu uratowanie wymierających misiów.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Co ma wibrator do pandy?
Jak pisze Beata Wasilewska w tekście "Misja panda": "Walkę o przedłużenie gatunku Chińczycy zaczęli w latach 70. Początkowo bez rezultatów, choć próbowano wszystkiego, łącznie z filmami porno z udziałem pand i viagrą, a Zhang Hemin, dyrektor Centrum Ochrony i Badań nad Wielkimi Pandami w Syczuanie, zwany Papa Panda, kupował nawet wibratory".
Cóż, z pandami – z natury samotnikami – sprawa nie jest łatwa, bo niedźwiadki są od urodzenia powolne i w geny mają wpisane oszczędzanie energii. Kochają jeść i spać, ale niezbyt lubią się rozmnażać. A mama panda, nawet jeśli zdarzy jej się urodzić bliźniaki, zajmuje się tylko jednym małym, bo na drugie nie starcza jej werwy. Chińczykom, którzy najpierw zepchnęli rozkoszne misie na niewielkie obszary leśne (położone wysoko w górach na południowym zachodzie kraju) i doprowadzili do drastycznego zmniejszenia ich populacji, nie było więc łatwo naprawić wyrządzone przez siebie szkody.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Najlepszym tego przykładem jest rezerwat natury Wolong, największy ze wszystkich w Chinach, w którym w połowie lat 80. populacja pand wielkich wynosiła na 130–140 osobników, zaś w latach 90. – mimo podejmowanych wysiłków – spadła o ok. połowę.
Kluczowe znaczenie w ratowaniu zwierzaków odegrał 2008 r. i… trzęsienie ziemi w Syczuanie. Za jego sprawą rząd wysiedlił z tych terenów mieszkańców, przywracając pandom ich "utracone ziemie". W końcu długotrwałe starania (tworzenie rezerwatów i ściganie kłusowników) sprawiły, że sytuacja puszystych, przymilnych zwierzaków się poprawiła. Pod koniec ubiegłego roku Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody przesunął pandy z kategorii "zagrożonych" na "narażone" wyginięciem.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Poziom słodyczy powyżej norm bezpieczeństwa
Dziś walkę o ciągłość gatunku toczy w Chinach 12 rezerwatów. I są to najlepsze miejsca, w których warto odbyć na żywo spotkanie z pandą. Bezkonkurencyjny pod tym względem jest w Centrum Ochrony i Badań nad Wielkimi Pandami w Chengdu w Syczuanie, gdzie słynące z lenistwa misie można podziwiać w naturalnym środowisku.
Ośrodek został założony w 1987 r. i rocznie przyciąga milion lub więcej odwiedzających. A poziom słodyczy na metr kwadratowy przekracza tu wszelkie dopuszczalne normy bezpieczeństwa. Zwłaszcza na wybiegu dla młodych, które posilając się, baraszkują wesoło, robią koziołki, uczestniczą w zapasach… Starsze osobniki, spędzające 14-16 godzin na jedzeniu, zwykle są bardziej statyczne, ale i im zdarzają się ekscesy, które radują publikę. Przez szybę można też podejrzeć najmniejsze misie, nabierające masy w inkubatorach. Na ich widok trudno się nie rozczulić.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Centrum posiada swoje "filie", przede wszystkim na terenie wspomnianego, ogromnego syczuańskiego rezerwatu Wolong. Oprócz prowadzenia działalności edukacyjnej ośrodki walczą o rozmnażanie niedzwiedzi i wprowadzanie małych do życia w naturalnym środowisku. By zwierzaki do tego przygotować, należy wyeliminować kontakt z ludźmi. To dlatego pracownicy i wolontariusze tych placówek często noszą kostiumy pand, mające oszukiwać maluchy wizualnie i… zapachowo (przebrania są nasączone wonią odchodów misków, maskującym ludzki zapach). Wszystko to możecie zobaczyć na doskonałych fotografiach Amy Vitale.
Pandy można też oczywiście podziwiać w zoo w Pekinie, do którego turystom przybywającym z Europy jest najłatwiej się dostać. Jednak ze względu na tłumy doświadczenie to jest najmniej spektakularne.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Zwierzę polityczne
Oczywiście walka o pandy stała się chińskiego rządu doskonałym narzędziem marketingowym. Władze Państwa Środka potrafią na misiach nieźle zarobić. Jako jedyni na kuli ziemskiej, posiadający na swoich terytoriach te pocieszne zwierzaki, Chińczycy wysoko sobie cenią wypożyczanie niedzwiedzi ogrodom zoologicznym rozsianym po całym świecie. Nie sprzedaż, a właśnie wypożyczenie, bo zainteresowane placówki mogą otrzymać zwierzę na określony czas, tylko jako chińską własność.
Kontrakty są zawierane najczęściej na dekadę z możliwością przedłużenia "wynajmu" pandy. Biznes jest więc bardzo dla Chińczyków opłacalny, jako że roczny koszt wypożyczenia pary (jak informował jakiś czas temu brytyjski "Guardian") waha się od 250 tys. do nawet… miliona amerykańskich dolarów.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Co więcej, jeśli na terenie zagranicznego zoo urodzi się jakieś małe, nie zyskuje ono "obywatelstwa" kraju, w którym przyszło na świat. Jest własnością Państwa Środka, które o to, co jego, umie się upomnieć. I tak: jeżeli z powodu jakiegoś ludzkiego błędu mały miś umrze, ogród płaci karę, której wysokość może sięgać nawet pół miliona dolarów. Jeśli maluch przeżyje, zoo też płaci – ok. 200 dol. wędruje do budżetu chińskiej "wypożyczalni".
Jakby tego wszystkieo było mało, o tym, czy placówka dostanie pandę, decydują dobre stosunki między oboma państwami. Jak widzicie, robiące zawrotną karierę w internecie misie, to zwierzęta bardzo polityczne…
Skaner w toalecie. "Rewolucyjny pomysł" chińskich władz
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.