Pełna mobilizacja na Wyspach Owczych. Polka opowiada, co się dzieje przed meczem
Wtorek. Dwa dni do meczu Polska - Wyspy Owcze. Kiedy dzwonię do mieszkającej na Farojach Sabiny, trafiam w sam środek przedmeczowych przygotowań. W tym czasie w wielkim garze gotuje się narodowe danie Farerów - głowa owcy. Za kilka godzin przyjedzie polska ekipa - pierwsi kibice i dziennikarze, którzy będą relacjonować mecz.
Magda Bukowska: Nie muszę pytać, czy na wyspach czuć już przedmeczowe nastroje. Opowiedz po prostu, co się u was dzieje.
Sabina Poulsen: Pełna mobilizacja. Na wyspach wielkie podniecenie, u mnie w domu szaleństwo. Jako Polka, która mieszka tu od 17 lat, zna biegle farerski, a do tego przez partnera Tomka Przybylskiego i jego syna Michała, związana z piłką nożną, mam pełne ręce roboty. Media proszą o komentarze - nie tylko polskie, także tutejsze, organizatorzy meczu zapraszają mnie na konferencje jako tłumaczkę, więc na nudę nie narzekam.
Poza tym na mecz przylatują z Polski kibice, których trzeba ugościć. Prowadzę biuro turystyczne i pensjonat - Fjord Cottage, który nazywany jest polskim przystankiem na Wyspach Owczych, więc dla mnie to taki dodatkowy wysoki sezon. A że wychodzę z założenia, że turyści to moi goście - wszystko musi być przygotowane jak dla rodziny. Poza tym trzeba przystroić dom, choć to już prawie gotowe.
Na mecz?
No pewnie. Może dlatego, że mieszkam za granicą, jestem wielką fanką polskiego sportu. Wszystkie mecze i wydarzenia, w których bierze udział nasza reprezentacja są u nas celebrowane - czy to mecze piłki nożnej, siatkowej ręcznej, czy zawody pływackie - no wszystko po prostu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Zamieszkała na włoskiej wyspie. "Niczego mi nie brakuje"
A przez Tomka i Michała ten związek z piłką nożną jest jeszcze silniejszy. Z resztą to też część tutejszego stylu życia, którym już przesiąkłam. Tu piłka jest sportem narodowym. Już 3-4 letnie dzieci zaczynają trenować i robią to wszyscy - chłopcy, dziewczynki, bez znaczenia.
Więc dekoracja na takie wydarzenie jest oczywiście konieczna. Tomek, który przez lata grał na wyspach, mówi, że dla niego 12 października to dzień, na który czekał od 20 lat. To takie połączenie dwóch naszych światów - polskiego i farerskiego.
Aż boję się zapytać, komu będziecie kibicować.
Ja już zapowiedziałam, że kibicuję zwycięzcom. Moje dzieci Farerczykom. Ale tak naprawdę trzymamy kciuki za obie reprezentacje, bo obie są nasze. Dosłownie. Cieszymy się na samo wydarzenie i na spotkanie z piłkarzami. Znam chyba wszystkich reprezentantów Wysp Owczych, ale też kilku Polaków.
Czytaj także: Wyspy Owcze. Najbardziej tajemniczy archipelag Europy
Mój syn od kilku dni dopytuje: czy będzie Milik, czy będzie Milik? Jego nazwisko brzmi po farersku trochę jak mleko, może dlatego już jako malutkie dziecko je zapamiętał i został jego wielkim fanem.
Ja bardzo lubię Świderskiego, którego miałam okazję poznać, kiedy był u nas z reprezentacją U-21 z Czesiem Michniewiczem. Nie ukrywam, że miałam też nadzieję, że przy okazji tego meczu sprawię sobie prezent urodzinowy (za kilka dni będę świętowała 40 lat) i poznam Lewandowskiego - uwielbiam grę Roberta - ale wiadomo, że to się nie uda.
Mimo to strasznie się cieszę, na ten mecz, na przyjazd polskiej ekipy i mam nadzieję, że pogoda nie pokrzyżuje im planów, bo akurat szykuje się naprawdę potężny sztorm.
Widzę, że o piłce nożnej możesz opowiadać godzinami, ale zostawmy na chwilę mecz i porozmawiajmy o samych Wyspach Owczych.
O nich mogę mówić chyba jeszcze dłużej. Nie tylko mieszkam tu od 17 lat, ale jestem też licencjonowanym przewodnikiem po wyspach i przede wszystkim naprawdę je kocham, więc nie liczyłabym na to, że będę mówić krócej.
To zapytam bardzo konkretnie, gdybyś miała wybrać dwa miejsca - tylko dwa, które każdy, kto odwiedza wyspy, musi zobaczyć, to na co być postawiła?
Pierwsze z nich jest tuż przy lotnisku, co z pewnością ułatwia sprawę. To jezioro Sørvágsvatn. Coś fenomenalnego. Nie da się jego urody opisać słowami. Powiem tylko, że kiedy pierwszy raz je zobaczyłam, po prostu w oczach stanęły mi łzy wzruszenia. To jeden z najwspanialszych widoków na świecie.
Drugie miejsce, które trzeba zobaczyć, to wyspa Kalsoy, gdzie był kręcony James Bond. Podeprę się tu opinią Martyny Wojciechowskiej, która jak odwiedziłyśmy to miejsce powiedziała tylko: "Boże, Sabina jak tu pięknie". I tyle.
Zapytałaś o dwa miejsca, ale muszę wspomnieć o jeszcze jednym - choć właściwie tym razem nie chodzi o samo miejsce, a o człowieka, który w nim mieszka - naszego dziadka Hansa Esberna z Tjørnuvík. Dziadek u siebie w domu wypieka fantastyczne wafle dla gości i wspaniale opowiada o Farerach. To niesamowity człowiek i choć nie pisze się o nim wiele, wszyscy, którzy tu trafiają jakimś sposobem dowiadują się o naszym dziadku i idą go odwiedzić.
Waszym, czyli krewnym twojej rodziny, czy waszym czyli farerskim, dziadkiem wszystkich?
Wszystkich, absolutnie wszystkich. Na Wyspach Owczych wszyscy są rodziną. Dosłownie i w przenośni. Tą społeczną rodzinność widzisz choćby w sporcie. Tu każde wydarzenie - np. mecz drużyny piłki ręcznej mojego dziecka, to okazja do spotkania bliskich. Siedzę np. podczas meczu i sprzedaję tosty, by wesprzeć rodzinę, a znajomi i sąsiedzi przychodzą, kibicują i kupują - bo to sprawa całej społeczności.
Ja staram się przekładać to myślenie na moich gości, bo uważam, że to jedna z najważniejszych rzeczy, którą można im ofiarować, gdy odwiedzają Wyspy Owcze. Rodzinność i ten cudowny, powolny spokój, który tu jest normą. Czasem brakuje mi tego miejskiego pośpiechu, charakterystycznego dla dużych miast. Czuję go, gdy przyjeżdżam do Polski czy Niemiec, gdzie też mam dużą część rodziny. Nie muszę w nim uczestniczyć - lubię usiąść i popatrzeć na ten pęd, ale cieszę się, że tu ludzie mają czas.
Kiedy przyjeżdżają goście, zawsze im mówię, żeby wszystko, co było, zostawili w przechowalni bagażu, wyczyścili głowy i nastawili się na bycie bez pośpiechu. I wiesz co jest niesamowite, że nie umiemy tego zrobić od razu. Zwykle przestawienie się na ten inny rytm zajmuje przyjezdnym dwa dni.
Czego jeszcze ci brakuje poza miejskim pędem od czasu do czasu?
Pogody. Wyspy Owcze mają surowy klimat, stąd sezon turystyczny trwa tu tylko od maja do sierpnia. W tym roku przedłużył go mecz.
Poza tym niektórych potraw, ale na szczęście mamy tak to zorganizowane, że zwykle ludzie przywożą nam ulubione smakołyki. Mój syn Beniamin czeka szczególnie na kabanosy, córka Mia na śliwki w czekoladzie, a ja i Tomek na ptasie mleczko, ale o różnych smakach. Tęsknię też za pierogami i białym serem.
Na koniec powiedz, czy dla Polaków Wyspy Owcze to wciąż trochę egzotyczny cel podróży?
Chyba nie. Każdego roku mamy coraz więcej gości z Polski, co mnie oczywiście bardzo cieszy, bo specjalizuję się w organizowaniu wypoczynku szczególnie dla naszych rodaków.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Oczywiście to wciąż nie jest turystyka masowa, bo ani wyspy się na taką nie nastawiają, ani nie sprzyjają temu ceny. Sam bilet na samolot to wydatek rzędu kilku tysięcy złotych. Ale widzę, że rośnie liczba osób, które stać na to, by to piękne miejsce odwiedzić i które chcą je odkryć.
Do tego Polacy mają na wyspach dobrą opinię, na którą zapracowali nie tylko turyści, ale też ludzie, którzy przyjechali tu do pracy. Na 55 tys. mieszkańców wysp, Polaków jest ok. 500. Są lekarze, prawnicy, sportowcy na kontraktach. Najwięcej ludzi - przede wszystkim mężczyzn - przyjeżdża do pracy budowlanej, w stoczni i przy rybach. Jako pracownicy jesteśmy bardzo cenieni.
Jeśli o pracy mowa, to wróćmy jeszcze na chwilę piłkarzy. Reprezentanci Wysp Owczych są m.in. lekarzami, elektrykami, a piłkę trenują dodatkowo, prawda?
Tak. I to jest piękne. Boli mnie, jak czasem czytam czy słyszę komentarze w stylu: no jak to nie możesz ograć elektryka? Jakby to było coś negatywnego, a moim zdaniem to jest wspaniałe. Mój partner Tomek powiedział, że tu całkowicie zmienił spojrzenie na trening i na piłkę. To cudowne, że ludzie, którzy pracują, często fizycznie, osiągają takie wyniki i są gotowi tak bardzo poświęcić się czemuś, co kochają.
Dla nich występy w reprezentacji to ogromny powód do dumy i zawsze wychodzą na każdy mecz, żeby go wygrać. I są tu bohaterami. Pięknie to widać w postawie pracodawców, którzy nigdy nie robią problemów zawodnikom, żeby ustawiać im grafik pod mecze i treningi. Często zakłady dodatkowo sponsorują drużyny, w których grają ich pracownicy. Ta piłka naprawdę jest tu świętością, która łączy, a nie dzieli.