Polacy w samolotach to zjawisko, które powinno zostać zbadane przez naukowców [OPINIA]
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego w Polsce przez większość czasu jest brzydka pogoda? Ja już wiem. To kara za to, jak Polacy zachowują się w samolotach.
Emocje zaczynają się jeszcze na lotnisku. Lecimy z Teneryfy do Warszawy. Kolejka Polaków ciągnie się bez końca. Myślicie sobie: po co tak stać, jakby rzucili gdzieś darmowe bilety na koncert Madonny? Przecież już dawno minęły czasy, że bilety były sprzedawane na nienumerowane miejsca, więc teoretycznie nikt nie musi się bać, że będzie leciał na skrzydle, odganiając okoliczne gołębie. Cóż... prawdopodobnie jest to taka sama tajemnica, jak to, co było przed początkiem świata. Logika dostępna w tej czasoprzestrzeni po prostu wysiada.
Wiecznie niegotowi
No dobrze – myślicie sobie – jak tak stoją od dwóch godzin, to przynajmniej będą gotowi, gdy wreszcie zacznie się boarding? Nic bardziej mylnego. Kiedy przychodzi do pokazania dokumentów, rozgrywają się sceny, na które nawet Dante nie wpadł w opisie dziewięciu kręgów piekła. Nikt nie wie, co się dzieje, czego od nich chcą, czemu się czepiają, czemu nie pozwolą spokojnie wejść do samolotu. Gwoli wyjaśnienia – na tej trasie trzeba pokazać dowód i bilet. Łącznie dwie rzeczy (w innych przypadkach ewentualnie paszport i dokumenty covidowe). Nawet rozgwiazda zapamięta. Ludziom stojącym w kolejce na pokład od tego liczenia przepalają się zwoje.
Gdy po 40 minutach obsuwy wesołej gromadce udaje się wreszcie wejść do samolotu, zaczyna się kolejna odsłona projektu pod tytułem "podróż". Wreszcie można pozdejmować te 18 warstw odzieży przyklejone do ciała, które nie zmieściły się do bagażu podręcznego. Wreszcie można zostać tylko w dresach. Ci, co już usiedli, wstają z powrotem. Ci z przodu muszą koniecznie odwiedzić znajomych z tyłu. Ci z tyłu upewniają się, czy nie ma ich w innym miejscu. Część już zdążyła rozbić namiot w przejściu. Od czasu do czasu słychać tylko gdzieniegdzie: przepraszam, że zmiażdżyłem ci twarz moją walizką. No ale uprzejmości muszą się wreszcie zakończyć. Z ponadgodzinnym opóźnieniem samolot zaczyna kołować.
Z tej radości, choć jeszcze nie oderwał się od ziemi, zaczyna się wielkie jedzenie. Już wyciągają kanapki, już dzielą się jajeczkiem. Czujesz się niemalże tak, jakby ktoś wyjął gar z zupą. Stewardesy co prawda nie pozwalają pić własnego alkoholu, ale tym większa frajda, jeśli uda się skonsumować przemycone procenty. Im więcej dasz radę wypić pod nieuwagę obsługi lotu, tym więcej propsów od rodziny i znajomych.
Niektórzy zbierają też punkty za liczbę kursów zrobionych do toalety i z powrotem. Dlatego ruch w samolocie jest jak na Marszałkowskiej. Biada ci, jeśli wylosowałaś miejsce przy korytarzu i nie grasz w tę fascynującą grę. I tak nie usiądziesz.
Efekty dźwiękowe
W międzyczasie bombelek obok ciebie rozpoczyna koncert. Ale nie że przez kwadrans. Nie że godzinę. Masz bilet na występ przez cały lot. Darcie – gdyby nie fakt, że w kosmosie panuje cisza – byłoby słychać jeszcze koło Jowisza. A matka... piłuje paznokcie, bo cóż innego można robić w samolocie. A na pytanie, czy wszystko ok z maluchem, odpowiada, że dzieciak "popłacze i się uspokoi". Co prawda zanim to nastąpi, eksploduje ci głowa.
Ktoś za tobą puszcza z komórki muzykę, przed tobą – gra w grę, z drugiej strony – ogląda Netfliksa. Wszystko bez słuchawek, więc słyszysz każdy dźwięk. Z przodu jakaś kobieta okłada mężczyznę gazetą po głowie, bo wylał jej na kolana soczek. Inni zdążyli się pokłócić, bo przy wstawaniu ktoś kogoś pociągnął za włosy. Ktoś kontroluje, czy pilot na pewno dobrze leci, ktoś komuś zrzucił na głowę walizkę, ktoś zapchał toaletę, ktoś "chyba jednak ma koronawirusa". Przy jednym WC działa klub dyskusyjny, przy drugim kabaret daje występ.
Bo jeszcze pilot zawróci...
No ale nawet największe przyjemności muszą dobiec końca... Bo będziemy lądować. Jeszcze jesteśmy wysoko nad ziemią, ale już trzeba wyciągać walizki i ustawiać się w blokach startowych do wyjścia. Wkurzająca stewardesa każe siadać i zapinać pasy, no ale chyba oszalała. Grunt to być pierwszym na polskiej ziemi, grunt to wyminąć wszystkich, rozjechać walizką, podeptać, stratować. Nie wolno zwlekać, bo jak będziesz zwlekać, to nie zdążysz wysiąść i zostaniesz w samolocie. Zanim się zorientujesz, pilot zawróci i polecisz z powrotem.
Mówiąc krótko: takich zachowań można szukać oczywiście wśród różnych narodów, ale moim zdaniem polskie zwyczaje w samolocie szczególnie zasługują na uwagę naukowców. Śmiem twierdzić, że można by się z tego doktoryzować. Jestem przekonana, że brzydka pogoda w kraju nad Wisłą, to kara za te wszystkie loty. Drodzy naukowcy, czy moglibyście zbadać ów fenomen? Wydaje mi się, że wyjaśnienie tajemnicy mogłoby stanowić milowy krok w rozwoju naszej cywilizacji.