Polak wyruszył tam, gdzie dociera niewielu. "Chcę odczarować kilka mitów"
O wyprawie do Demokratycznej Republiki Konga myślał od jakiegoś czasu. W końcu spełnił marzenie i wyruszył w podróż do serca Afryki. O tym dlaczego tak dobrze czuje się na kontynencie afrykańskim opowiada w rozmowie z WP Michał Miziarski.
Sylwia Król: Niedawno wróciłeś z kilkutygodniowej podróży do Demokratycznej Republiki Konga, jednak to nie był twój pierwszy raz na kontynencie afrykańskim. Jak rozpoczęła się przygoda z Afryką?
Michał Miziarski: Wszystko zaczęło się w 2018 roku, gdy wyjechałem na wolontariat do Tanzanii. Niewiele wiedziałem o Afryce, a moje wyobrażenie ograniczało się do przekonania, że to niebezpieczny kontynent. Po przyjeździe przez kilka, a nawet kilkanaście dni głównie wypatrywałem niebezpieczeństw. Nieufnie podchodziłem do wielu rzeczy, bałem się cokolwiek zjeść z obawy przed zatruciem. Nie minęło jednak wiele czasu i odkryłem, że dobrze mi w Afryce, gdzie wszystko jest intensywne, ludzie ubierają się w jaskrawe kolory, a relacje między nimi są bardziej bezpośrednie.
Szybko zrozumiałem, że Polacy mało wiedzą o Afryce, a co najmniej kilku rzeczy mogliby się od jej mieszkańców nauczyć, choćby ich podejścia do czasu. Ludzie w Afryce, nawet ci najbardziej pracowici, potrafią zatrzymać się w biegu, skupić na chwili "tu i teraz". Będąc tam, nie tylko to dostrzegłem, ale wręcz tym przesiąkłem. Jakby tego było mało, przypadkowo odkryłem pomysł na biznes.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Miasto na wysepkach. "Mi przypomina Gdańsk"
Zdradź, proszę, coś więcej
Jeszcze podczas trwania wolontariatu moja ciocia, która mieszkała w Tanzanii, zabrała mnie na rynek, gdzie sprzedawano materiały z african printem (afrykańskim nadrukiem - przyp. red.). Wybrałem jeden i zamówiłem u krawcowej koszulę i spodnie. Gdy je odebrałem, od razu pomyślałem, że czegoś tak kolorowego i wygodnego nie można kupić w Polsce. Może to szalone, bo nigdy wcześniej nie miałem nic wspólnego ani z krawiectwem, ani z modą, ale zafascynowała mnie historia tworzenia i powstawania tych materiałów.
Wróciłem więc do Tanzanii z Dorotą, z którą współtworzyliśmy markę Pole Pole i tak powstała nasza pierwsza kolekcja. Gdy wszystko było gotowe, zapakowaliśmy ubrania do plecaków i ruszyliśmy do Polski. Ta przygoda wciąż trwa.
Porozmawiajmy o twojej podróży do Konga. Skąd w ogóle taki pomysł?
Jakiś czas temu natknąłem się na relację podróżniczki, która przemierzyła Kongo. Nie była zbyt chętna, aby dzielić się opowieściami. Napisałem więc do niej z prośbą o radę. Odpowiedziała mi jednym zdaniem: "Nie jechać". Zaintrygowała mnie tym jeszcze bardziej. Zacząłem zgłębiać temat. Sytuacja w Kongo od wielu lat jest trudna, jednak mnie ciekawiło życie normalnych ludzi. Wiele osób postrzega Kongo przez pryzmat niekończącego się konfliktu zbrojnego, ale to tylko wycinek rzeczywistości.
Kongo to przede wszystkim zieleń, sawanna. Tak właśnie pojawił się pomysł podróży do serca Afryki. Dominika "Dodo" Knitter, z którą wyruszyłem w podróż, również o tym myślała. Kiedyś w luźnej rozmowie zapytałem, czy nie pojechałaby ze mną. Minęło kilka miesięcy i tym razem to ja dostałem od niej wiadomość o treści: "Jedziemy do Konga"? Rzuciłem tylko: "Ale jak, tak już, zaraz"? Tak mniej więcej zapadła ta decyzja. Spontanicznie. Od razu postanowiliśmy jednak, że musi z nami pojechać ktoś trzeci.
Zdecydowaliście się jechać z przewodnikiem?
Obed, który nam towarzyszył, nie chciał być tak nazywany. Dla niego, mimo że jest Kongijczykiem, ta podróż też była czymś nowym. W niektórych miejscach, które odwiedziliśmy, był po raz pierwszy. Natomiast ma kontakty i co najważniejsze zna języki, co bardzo pomogło nam w komunikacji. Jednak nie chciał być za nas odpowiedzialny.
Przed podróżą mieliśmy świadomość, że pojawią się sytuacje, w których będziemy np. zmuszeni wręczyć łapówkę. Być może poradzilibyśmy sobie sami, ale chcieliśmy nabrać wprawy. Proszę mi wierzyć, że spotkania z przedstawicielami DGM (lokalny urząd ds. migracji - przyp. red.) nie są przyjemne i wymagają pewnego wyczucia, aby sprawnie ten teatr słowny rozegrać.
Co dokładnie zakładał wasz plan podróży?
Cała podróż miała trwać trzy tygodnie. Zamierzaliśmy wyruszyć ze stolicy Konga, Kinszasy, gdzie planowaliśmy spędzić trzy dni. Potem przeprawa rzeką Kongo aż do Mbandaki, gdzie czekała nas przesiadka na motocykle i podróż przez las deszczowy aż do Kisangani. Tam z kolei chcieliśmy wsiąść w autobus jadący w kierunku Parku Narodowego Garamba.
Park Garamba był zamknięty dla zwiedzających przez ostatnich dwadzieścia lat, chcieliśmy być jednymi z pierwszych, którzy go odwiedzą po długiej przerwie. Stamtąd planowaliśmy ruszyć w stronę Ugandy, skąd mieliśmy lot powrotny.
Czy wszystko poszło zgodnie z planem?
Nie do końca. Wbrew pozorom trudno dokładnie zaplanować podróż, gdy tak wiele nie zależy od nas. Przede wszystkim w Kongo spędziliśmy sześć tygodni, a nie jak pierwotnie planowaliśmy, trzy. Obed miał do nas dołączyć po trzech dniach, tymczasem przyleciał po sześciu, przez co nasz pobyt w Kinszasie się przedłużył.
Na kolejnym etapie mieliśmy płynąć pirogą do Mbandaki. Piroga to taka wąska, dość chybotliwa łódź. Niestety, gdy na nią wsiedliśmy, okazało się, że wytrzymaliśmy dosłownie kilka minut. Musieliśmy zmienić środek transportu na barkę, która jak się okazało, płynęła nie trzy dni, a trzy tygodnie. Dopiero po jakimś czasie przesiedliśmy się na szybszy statek, który żartobliwie nazywaliśmy "kopciuchem". W zasadzie przez całą podróż te opóźnienia narastały, więc nasz plan był modyfikowany na bieżąco. Ostatecznie zrezygnowaliśmy też z wizyty w Parku Garamba.
Który z etapów podróży wspominasz najlepiej, a który był dla ciebie najtrudniejszy?
Na pewno podróż barką po rzece Kongo była wyjątkowym doświadczeniem, choć sama barka była niepewnym środkiem transportu. Awarie silnika powodujące kilkudniowe przestoje były na porządku dziennym. Jednak doświadczyliśmy czegoś naprawdę wyjątkowego. Staliśmy się częścią dużej społeczności, złożonej z naprawdę rozmaitych ludzi.
Na barce toczyło się zwyczajne życie. Była pani kucharka, która gotowała posiłki także dla nas, był fryzjer, który strzygł klientów, była muzyka, odbywały się też potańcówki. Nie mieliśmy praktycznie zasięgu, więc to była podróż bez zbędnych bodźców. Pobyt na barce zmienił moje podejście do social mediów. Odkąd wróciłem do Polski, korzystam z nich rzadziej i chciałbym, aby tak zostało.
Natomiast jeśli chodzi o najtrudniejszy etap to zdecydowanie końcówka podróży, głównie dlatego, że zachorowałem na malarię i byłem bardzo osłabiony.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Domyślam się, że przemierzając Kongo, wzbudzaliście niemałe zainteresowanie?
To prawda. Biali podróżnicy wybierający się do Kongo powinni być na to przygotowani. Spotkało nas kilka zabawnych sytuacji, a jedna z nich wydarzyła się już w Kinszasie. Akurat jechaliśmy na motocyklu. Na poboczu stało kilkunastu kierowców motorów. W tle słychać było jakąś piosenkę. Nagle wszyscy zaczęli śpiewać, otoczyli nas, śmiali się, widać było, że się świetnie bawią. Tylko my nie mieliśmy pojęcia, o co chodzi. Dopiero nasza znajoma wyjaśniła nam, że refren piosenki, którą słyszeliśmy, opowiada o pięknej kobiecie i w tym właśnie momencie na horyzoncie pojawiła się Dodo, wzbudzając ogólny entuzjazm.
Pamiętam też, że w trakcie jednego z postojów chcieliśmy chwilę odpocząć. W pobliżu znajdowała się szkoła dla dziewcząt. W jednej chwili otoczyło nas jakieś sto osób, robiły nam zdjęcia, podczas gdy my siedzieliśmy sobie cichutko, szukając chwili spokoju. W większości przypadków zainteresowanie było objawem sympatii. Po drodze doświadczyliśmy dużo życzliwości. Chciałbym, żeby to wybrzmiało, szczególnie w kontekście tego, co słyszy lub mówi się o Kongu.
Albo taka sytuacja. Jechaliśmy przez sam środek lasu deszczowego i zepsuł nam się motocykl. Nagle ktoś podszedł, dał znać, że niedaleko jest wioska, a w niej mechanik. Ktoś inny przyniósł nam plastikowe krzesła.
Masz już plan na kolejną podróż?
Nie jest mi spieszno do nowych wyzwań. Przede wszystkim pracuję nad książką, w której chciałbym opisać wspomnienia z wyprawy do Konga. W ten sposób pragnę zamknąć ten etap. Podczas podróży miałem też kilka ciekawych przemyśleń. W zasadzie skoro przemierzyłem Kongo, być może mógłbym teraz porwać się na coś jeszcze bardziej ekstremalnego. Pytanie tylko w jakim celu? Aby zrobić coś, czego nikt przede mną nie zrobił? Zupełnie nie czuję takiej potrzeby.
Na pewno Kongo intrygowało mnie, bo niewiele osób tam dociera, ale też nie pojechałem z myślą, że muszę coś sobie udowodnić. Przeciwnie, wybierając się do Konga z przewodnikiem, chciałem mieć pełny obraz sytuacji i tego, co tam zastanę. Dzięki temu, że Obed był z nami, dużo lepiej zrozumieliśmy rzeczy, które się wokół nas działy. On był naszym tłumaczem nie tylko dosłownie, ale i w przenośni.
Którejś nocy w samym środku lasu deszczowego obudził nas przejmujący krzyk. Okazało się, że umarło dziecko, a my usłyszeliśmy przejmujący płacz jego matki. Obed nie tylko nam to uświadomił, ale też wytłumaczył, że Kongijczycy nieco inaczej niż my podchodzą do kwestii przemijania. Jest tak dlatego, że śmierć otacza ich ze wszystkich stron. Wysoka śmiertelność wśród noworodków to niestety wciąż norma.
Ludzie umierają też na skutek licznych wypadków. Sam Obed doświadczył tego, gdy jako dziecko sprzątał poddasze z kolegą. W pewnym momencie podłoga zapadła się, a kolega spadł z wysokości i zginął na miejscu. Przyznam, że ja wciąż żyję podróżą do Konga i chciałbym, aby to jeszcze trwało. Myślę też o zorganizowaniu prelekcji dla osób w różnym wieku, dla dzieci i młodzieży, ale też dla seniorów. To była niesamowita przygoda, warto się nią dzielić.
Rozumiem, że ani przez chwilę, nie żałowałeś, że wyruszyłeś w tę podróż?
Nie. Mam niepisaną misję pokazywania Polakom Afryki. Chciałbym też odczarować kilka mitów na jej temat. Mam nadzieję, że książka mi w tym pomoże.
WP Turystyka na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski