Poleciał szukać Polonii na końcu świata. "Wielu z nich myśli, że Polska leży w Afryce"
Na Haiti poleciał w poszukiwaniu Polonii. Ponieważ panuje tam totalna anarchia, to podczas pobytu musiał mieć "ochronę". Choć przyznaje, że ta podróż to "zwariowana i totalnie nieodpowiedzialna przygoda", to udało mu się w końcu trafić do Cazale - polskiej wsi na Haiti. - Ci ludzie niewiele wiedzą o Polsce, myślą o niej bardziej w kategoriach utraconego raju - opowiada Mateusz Jakubowski, autor kanału na YouTube "Śladami Polonii".
Sylwia Król: Podróżuje pan po świecie w poszukiwaniu śladów Polonii. Skąd wzięła się ta pasja?
Mateusz Jakubowski: Historią interesuję się już od najmłodszych lat. Od kiedy tylko sięgam pamięcią, książki historyczne były w zasięgu mojego wzroku. Potem przyszły pierwsze wyprawy, m.in. z tatą do Krakowa czy Malborka i tak właśnie złapałem tego historyczno-podróżniczego bakcyla. Po jakimś czasie znalazłem sobie niszę, która szczególnie mnie zainteresowała. Dzieje Polonii zawsze mnie fascynowały.
Mamy drugą, zaraz po Izraelu, największą diasporę na świecie. Poza granicami Polski żyje dziś ponad dziesięć milionów osób polskiego pochodzenia. Oczywiście te największe skupiska od których zacząłem poszukiwania to m.in. Stany Zjednoczone i Brazylia. W którymś momencie pojawił się jednak wątek Polonii na Haiti, intrygującej, bo niemal całkowicie odciętej od świata. Wiedziałem że muszę się tam wybrać i cieszę się, że w końcu udało mi się to marzenie zrealizować.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sztuka podróżowania - DS4
Jak do tego doszło?
Ta podróż to nie był mój pierwszy kontakt z Haiti. Krajem tym interesuję się od czasów trzęsienia ziemi w 2010 r. Z biegiem lat trafiłem na temat Polonii na Haiti.
Wraz z rozwojem internetu nawiązałem kontakty z Haitańczykami. Gdy w Cazale, czyli polskiej wsi na Haiti, powstawała pierwsza szkoła, miałem okazję dołożyć do niej swoją cegiełkę. Obiecałem sobie, że kiedyś pojawię się tam z kamerą i nagram materiał o lokalnej Polonii. Nie było to jednak wcale takie proste. Sytuacja polityczna oraz gospodarcza sprawia, że Haiti jest obecnie jednym z najbardziej niedostępnych kierunków na świecie. Na szczęście wiedziałem, w jakich okolicach znajduje się Polonia i dokąd się udać.
Jak to się stało, że na Haiti pojawił się polski wątek?
Tutaj musimy się cofnąć aż do początków XIX w., do historii legionów Dąbrowskiego, które na rozkaz Napoleona zostały wysłane na Haiti, aby tłumić tamtejszą rewolucję. W ten właśnie sposób ponad 5 tys. Polaków dotarło na tę oddaloną od Polski o ponad 8 tys. km wyspę.
Już na początku pojawiły się problemy i ponad połowa przybyłych zmarła na żółtą febrę. Ci, którzy przeżyli podróż, początkowo walczyli po stronie Napoleona, jednak z czasem duża część przeszła na stronę Haitańczyków. Dlaczego tak się stało? Polacy bardzo szybko zorientowali się, że Napoleon ich oszukał i wysłał do walki przeciwko ludziom, którzy tak, jak oni marzyli o niepodległości.
Pomiędzy Polakami i Haitańczykami szybko nawiązała się nić porozumienia. Z tego powodu część Polaków zmieniła strony w tym konflikcie. W końcu Francuzi zdecydowali się opuścić wyspę. W ten sposób 1 stycznia 1804 r. Haiti ogłosiło niepodległość. W nowo powstałej konstytucji znalazł się zapis o Polakach, którzy mieli prawo do osiedlenia się na Haiti. Było to ok. 500 osób, które dało początek historii Polonii na Haiti.
Wyprawa śladami Polonii na Haiti była od dawna pana marzeniem, ale coś długo stało na przeszkodzie, by ją zrealizować?
Przede wszystkim na Haiti jest niebezpiecznie, panuje anarchia. Sytuacja pogorszyła się pod koniec 2021 r., kiedy w zamachu zginął prezydent Haiti - Jovinel Moise. Od tego momentu aparat państwowy właściwie przestał funkcjonować. Obecnie o władzę walczą gangi, co w praktyce oznacza m.in. strzelaniny na ulicach i porwania dla okupu. Sytuacja jest naprawę poważna i co gorsza nie widać szans na poprawę.
Wyprawa jednak w końcu doszła do skutku.
Tak. Wszystko było możliwe wyłącznie dzięki temu, że miałem już znajomości na Haiti, co dało mi pewne zaplecze. Planując wyjazd, wiedziałem jednak, że będzie bardzo niebezpiecznie. W stolicy Haiti panują obecnie regularne zamieszki, przez co bardzo wielu Haitańczyków boi się wychodzić z domu. Mafia zdobyła sądy, niszczą i palą archiwa, kontrolują znaczną część stolicy. Właśnie ze względu na to, w czasie mojego pobytu na Haiti musiałem mieć "ochronę", czyli ludzi, którzy najpierw pomogą mi dostać się do stolicy, a później już na miejscu się mną zaopiekują.
Już na samej granicy z Dominikaną zaczęły się jednak problemy. Zatrzymało mnie tamtejsze wojsko. Tak się składa, że Dominikana niechętnie pomaga Haitańczykom. Granica jest pilnie strzeżona, a osoby próbujące ją przekroczyć są natychmiast odsyłane. Na "dzień dobry" uzbrojony żołnierz zaprosił mnie na przesłuchanie. Zapytali, czy nie oglądam telewizji i nie wiem, że granica jest zamknięta.
Naprawdę była zamknięta?
Nie, tak naprawdę chodziło o łapówkę. Dominikana niestety dość mocno żeruje na sytuacji, w jakiej obecnie znajduje się Haiti. Na szczęście byłem na to przygotowany. Oni, też chyba do końca nie wiedzieli, co mają ze mną zrobić. W pewnym momencie zacząłem się już martwić, bo dość długo trzymali mnie w małym pomieszczeniu bez szyb. Byłem prawie pewny, że mnie tam pobiją. Tymczasem przyszedł wojskowy, uścisnął mi rękę i zakomunikował, że puszczą mnie, ale na dworcu w stolicy podejdzie do mnie osoba, której wręczę wspomnianą łapówkę w zamian za to, że puszczają mnie bez problemu przez granicę.
Nie miałem wyboru, więc przystałem na to. Po kilku godzinach dojechałem na dworzec, gdzie czekała już na mnie moja "ochrona". Nie wiem, czy to przez ogólny bałagan, ale wspomniana osoba nie pojawiła się, aby odebrać pieniądze.
To wszystko brzmi trochę jak fragment filmu sensacyjnego.
Bo tak to właśnie wyglądało. Jak zwariowana i totalnie nieodpowiedzialna przygoda. Mogę powiedzieć, że miałem sporo szczęścia, bo zaledwie kilka dni po moim przyjeździe, ten sam autokar, którym jechałem został napadnięty i uprowadzono aż siedem osób. Członkowie gangów dokładnie wiedzą, kiedy i na który autobus napaść. Akurat tamtego dnia jedna z miejscowych fundacji organizowała przyjazd kilku osób spoza Haiti.
Co było dalej. Dotarł pan do stolicy?
Tak. Miałem wstępnie ustalony plan, ale wszystko bardzo dynamiczne się wtedy rozwijało. Pierwszego dnia po przyjeździe nie mogłam zrobić nic z tego, co sobie wcześniej założyłem. A trochę tych planów miałem. Chciałem m.in. zobaczyć ruiny pałacu prezydenckiego. W centrum znajdują się też ruiny katedry, w której przed laty mszę odprawiał Jan Paweł II. Niestety było do tego stopnia niebezpiecznie, że już kolejnego dnia moja "ochrona" zrezygnowała. Tymczasem ja nie przyjechałem na Haiti, żeby siedzieć w jednym miejscu, w dodatku w zamknięciu. Na szczęście udało mi się znaleźć zastępstwo. Następnie ustaliliśmy zasady, których potem musiałem przestrzegać.
Polacy na Haiti - odwiedzamy polską wieś, Cazale w Haiti
Jakie to były zasady?
Zostałem poinformowany, że jedziemy w konkretne miejsce, zatrzymujemy się, filmujemy przez kilka minut, po czym wsiadamy do samochodu i odjeżdżamy. Nie wolno mi było wyłamać się z tych zasad. W którymś momencie zapytałem wprost mojego "ochroniarza", czy boi się że coś się stanie. Odpowiedział, chyba pół żartem, pół serio, że nie, bo jeśli coś się stanie, to najpewniej mnie, a nie jemu. Ostatecznie nie było jednak tak źle i udało nam się zrealizować naprawdę wiele z tego, co sobie założyłem.
Niektóre miejsca jedynie przejazdem, niektóre trochę z duszą na ramieniu, ale udało się. Nie byłem na szczęście świadkiem żadnej strzelaniny, ale widziałem zamieszki. Ogólnie w stolicy Haiti widać biedę, głód, wiele jest tam zniszczonych budynków. Można powiedzieć miasto upadłe. Pobyt tam był naprawdę trudny i stresujący.
Jednak nie tylko po to pojechał pan na Haiti. Udało się dotrzeć do przedstawicieli tamtejszej Polonii?
Po wizycie w stolicy od razu ruszyłem na prowincję, gdzie było już dużo spokojniej. Udało mi się dotrzeć do przedstawicieli Polonii w Cazale. W większości spotkałem się z miłym, serdecznym przyjęciem.
Polonia na Haiti to w tej chwili już dziewiąte pokolenie. Oni nie wyglądają jak typowi Polacy, choć na pewno można gdzieniegdzie rozpoznać słowiańskie rysy, niebieskie oczy. Nikt tak naprawdę nie mówi już tam po polsku, choć zachowały się pojedyncze słowa czy proste zwroty. Ci ludzie niewiele wiedzą o Polsce, myślą o niej bardziej w kategoriach utraconego raju.
Wiedzą oczywiście, że ich przodkowie przybyli stamtąd, ale to takie mocno abstrakcyjne, wręcz wyidealizowane. Proszę pamiętać, że tam ponad połowa społeczeństwa to osoby niepiśmienne. Wielu z nich myśli, że Polska leży w Afryce. Wciąż, jednak gdy na Haiti powie się, że przyjechało się z Polski, to, to coś znaczy.
To brzmi fascynująco.
Tak, ale nie wszyscy są jednak aż tak otwarci. Zdarzały się osoby, które prosiły mnie lub wręcz kazały wyłączyć kamerę i wypowiadały się nieprzychylnie o obcokrajowcach. Tak się składa, że Haitańczycy są bardzo czujni. Nie ufają przyjezdnym i niestety, ale mają ku temu swoje powody.
Haiti bardzo ucierpiało na skutek trzęsienia ziemi w 2010 r. Po tym wydarzeniu tysiące organizacji z całego świata rzuciło się na pomoc temu krajowi. Zebrano setki milionów dolarów. Większość z tych pieniędzy zaginęła jednak i nie dotarła na Haiti. Trudno się więc dziwić, że Haitańczycy nie do końca ufają przyjezdnym.