Polka jest pierwsza na świecie. Jej wyczyn przejdzie do historii
Królowa Lodu. Założycielka grupy MORSjANKI i MORSjANIE. Rekordzistka. Katarzyna Jakubowska z Gdańska jako pierwsza kobieta na świecie ustanowiła rekord Guinnessa w kategorii "najdłuższy kontakt całego ciała z lodem", pozostając w zanurzeniu aż 3 godziny 6 minut i 45 sekund! Jak przyznała w rozmowie z WP, lodowe "więzienie" daje jej prawdziwą wolność.
Magda Bukowska: Przede wszystkim ogromne gratulacje. Na samą myśl o pani wyczynie mam gęsią skórkę. Naszą rozmowę chciałabym zacząć od pierwszego zdania, które po potwierdzeniu rekordu napisała pani w poście na FB: "uwięziona, ale wolna". Faktycznie unieruchomiona w skrzyni z lodem znajduje pani wolność?
Katarzyna Jakubowska: Zdecydowanie. Takie nienaturalne dla nas, bardzo trudne warunki pomagają uwolnić się od problemów, natrętnych myśli, depresji, lęków o bliskich i trudności, z którymi oni się mierzą. Sama zmagałam się i nadal zmagam z problemami emocjonalnymi bliskiej osoby i właśnie w tym zimnie odnalazłam spokój i wolność od złych myśli. Fizycznie jestem więc uwięziona, ale w głowie całkowicie wolna.
Zimno można pokochać czy jest to forma wystawiania się na ekstremalne doznania?
Jak najbardziej można pokochać. Oczywiście na początku są to doświadczenia ekstremalne. Kiedy w 2016 r. zaczynałam morsować samo zanurzenie w zimnej wodzie było bardzo silnym przeżyciem. Szybko jednak zaczęłam się z zimnem zaprzyjaźniać. Odkryłam jak wiele mi daje i dziś korzystam z niego, jak z prawdziwego dobrodziejstwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Morsowanie i wyprawa w góry w szortach. "Uprawiajmy sporty ekstremalne z głową"
Co takiego konkretnie to daje?
Przede wszystkim ma niesamowity wpływ na naszą kondycję psychiczną. W takich warunkach w głowie nie ma miejsca na nic więcej niż myślenie o sytuacji, w której się znajdujemy, o przetrwaniu. To wspaniale oczyszcza umysł. Zmusza do bycia choć przez chwilę tu i teraz, a to bardzo cenne. Poza tym, kontakt z zimnem poprawia naszą kondycję i świetnie wpływa na krążenie.
Morsowanie staje się coraz modniejsze, jednak mało kto decyduje się na taką formę kontaktu z zimnem jak pani, czyli zanurzenie całego ciała w lodzie. To można w jakiś sposób trenować, bo nie wierzę, że do bicia rekordu Guinnessa można podejść tak z marszu?
Absolutnie nie można z marszu. To wymaga długotrwałych przygotowań i regularnych treningów.
Żeby przygotować się do ustanowienia rekordu, miałam zbudowaną specjalną skrzynię - mniejszą niż ta oficjalna i z drewna. Oczywiście takich treningów nie da się przeprowadzać samemu. Kilka osób bardzo mi pomagało, zasypywało lodem (a do tej treningowej skrzyni wchodziło go ok. 500 kg) zawijało streczem, żeby lód się nie wysypywał i monitorowało moje samopoczucie. Te ćwiczenia pozwalały mi nie tylko przygotować organizm na taki wyczyn, ale też wyłapać wszystkie elementy, które powodują dyskomfort, np. nieodpowiedni lód.
Co to znaczy? Dla większości ludzi - lód to po prostu zamarznięta woda, jak może być gorszy lub lepszy?
(Śmiech) Faktycznie lód, to lód. Dla mnie zamrażaliśmy go do temperatury -17 st. C. Różnicę robi jednak kształt bryłek. Zdecydowanie lepiej sprawdziły się owalne niż sześciokątne, bo te mocno wbijały się w ciało, szczególnie w stopy.
Pani rekord - w tej chwili już oficjalnie potwierdzony - to 3 godziny 6 minut i 45 sekund. Przez cały ten czas była pani zanurzona w lodzie po szyję. Jak technicznie to wszystko wygląda? Czy w trakcie bicia rekordu może pani z kimś rozmawiać, coś pić?
Wytyczne dotyczące bicia rekordu Guinnessa są ściśle określone. Począwszy od wymiarów skrzyni - tą, w której 30 grudnia ustanawiałam rekord w Międzyzdrojach, z poliuretanu specjalnie dla mnie zbudowała firma Baltic Engineering (850 kg lodu), po pozycję ciała - stojącą - w której musiałam być zamknięta. Regulamin nie zabraniał rozmów z innymi osobami, zwłaszcza, że cały czas towarzyszyli mi między innymi medycy kontrolując moje parametry, temperaturę ciała, świadomość i samopoczucie. Na miejscu była też publiczność, grała muzyka. Zabronione było jednak jedzenie i picie.
Miała pani wcześniej jakieś oczekiwania, jeśli chodzi o czas, który spędzi pani uwięziona w lodzie? Był wcześniejszy rekord do pobicia?
Nie. Tę kategorię stworzyłam sama, a dokładnie napisałam pismo z prośbą o jej stworzenie dla kobiet, bo wcześniej takie rekordy bili tylko mężczyźni. We wniosku wyznaczyłam minimalny czas na 1,5 godziny. Ale wiadomo, że człowiek dąży do jak najlepszych wyników. Ja miałam takie postanowienie, że spróbuję przekroczyć 3 godziny i 28 sekund. Był to w tamtym dniu oficjalny męski rekord. Równocześnie dwóch panów, także z Polski, starało się go pobić. Jednemu już się to udało, drugi wynik jest jeszcze weryfikowany. Gratuluję obu.
Absolutnie nie chciałam im wchodzić w paradę, więc między sobą się nie ścigaliśmy, ja starałam się ustanowić dobry wynik w kategorii dla kobiet, koledzy podnoszą poprzeczkę mężczyznom. Najważniejsze jest to, że takimi rekordami promujemy korzystanie z zimna - może nie samo zanurzanie w lodzie, ale choćby morsowanie.
Co było w tej sytuacji najtrudniejsze? Temperatura, publiczność, wymuszona stojąca pozycja?
Jeśli chodzi o temperaturę to jestem z zimnem zaprzyjaźniona i tego się nie bałam. Wcześniejsze Mistrzostwa Polski w morsowaniu dały mi już informację, że umiem utrzymywać temperaturę ciała. Przez dwie godziny właściwie utrzymywała się taka sama. Potrafię w razie potrzeby zwiększyć drżenia mięśniowe i wytworzyć więcej ciepła, więc tu nie miałam obaw. Byłam też dobrze przygotowana - treningi, masaże, odpowiednia dieta, nawodnienie, suplementacja i praca z głową poprzez autohipnozę. Dlatego właściwie w czasie ustanawiania tego rekordu nie miałam jakichś spadków, dobrze się czułam.
Jedyny mały kryzys wiązał się z obecnością publiczności. W pewnym momencie ludzie, którzy mnie obserwowali, zaczęli się martwić o moje zdrowie i bezpieczeństwo, a ja przejęłam ich emocje. Ale wystarczyła krótka rozmowa z moim mentorem Bartkiem Florkiem i udało mi się wyjść z tego lękowego myślenia.
Wiem, że wyjście z lodu trwa znacznie dłużej niż z wody. Jak to wygląda?
(Śmiech) Tak w skrócie, to z tego lodu trzeba mnie było zwyczajnie wykuć.
Jak wykuć? Kilofem?
Właściwie tak. Lód, który dotyka mojego ciała pod wpływem jego temperatury lekko się rozpuszcza, a potem znów zamarza. Tworzy się więc bryła, w której jestem uwięziona. Trzeba to zaakceptować, bo inaczej ten wymuszony bezruch staje się bardzo uciążliwy. Kiedy chcę wyjść z lodu, skrzynia jest otwierana, część bryłek po prostu wypada, a to co się na mnie zbryliło, medycy przy użyciu takich małych kilofków czy siekierek zwyczajnie muszą rozkuć, więc chwilę to trwa.
Czas jest jednak liczony od momentu kiedy jestem cała zanurzona w lodzie, do momentu kiedy powiem stop, a nie do czasu, kiedy uda się ekipie wyłuskać mnie z lodowej skorupy.
Od chwili kiedy ustanawiała pani rekord, do czasu jego oficjalnego zatwierdzenia minęło ok. dwóch tygodni. Co się działo w tym czasie?
Żeby rekord Guinnessa mógł zostać oficjalnie uznany trzeba spełnić szereg warunków. Przede wszystkim całe wydarzenie musi być filmowane, na nagraniach nie może być żadnych przerw. Do tego potrzebna jest dokumentacja zdjęciowa, muszą być też sekundanci, świadkowie - to szczegółowo opisana procedura. Cały materiał wysyła się do biura rekordów Guinnessa, tam jest dokładnie weryfikowany i dopiero po tym następuje oficjalne uznanie rekordu.
Zrobiła to pani wyłącznie dla własnej satysfakcji, czy taki rekord daje jakieś wymierne korzyści?
Zainteresowanie mediów... To żart, ale jest w tym ziarnko prawdy. Cieszę się z tego, że mój wyczyn przekłada się na większe zainteresowanie morsowaniem i pozytywnymi skutkami korzystania z zimna. Od lat namawiam ludzi, żeby próbowali. Bo to naprawdę nie jest takie trudne. Wszystkie granice mamy w głowie, kiedy decydujemy się je przełamać okazuje się, że zdjęcie ubrania na plaży w styczniu wcale nie jest aż takim wyzwaniem, podobnie jak wejście do wody. A skutki są naprawdę fantastyczne.
Morsowanie jest dla wszystkich?
Morsować mogą prawie wszyscy. Oczywiście jeśli mamy problemy z cukrem, epilepsją, nadciśnieniem czy cholesterolem trzeba to najpierw skonsultować z lekarzem, bo najważniejsze jest bezpieczeństwo.
Magda Bukowska dla Wirtualnej Polski