Polka o sytuacji w Pekinie. "Poziom kontroli cały czas narasta"
Po dwóch latach od wybuchu pandemii koronawirusa oczy całego świata znów są zwrócone w stronę Chin, gdzie już wkrótce zapłonie znicz XXIV Zimowych Igrzysk Olimpijskich. O sytuacji na miejscu opowiada Jagienka Komorowska Helldén, która mieszkała tam przez pięć lat.
25.01.2022 10:32
Sylwia Król: Jak to się stało, że zamieszkała pani w Pekinie?
Jagienka Komorowska Helldén: Wybór nie należał do mnie, można wręcz powiedzieć, że to życie zadecydowało. Mój mąż dostał propozycję pracy w Pekinie, a ja zdecydowałam się do niego dołączyć, bo nie wyobrażałam sobie, abyśmy przez kilka kolejnych lat widywali się dwa może trzy razy w roku. Dlatego też wyjechałam i zaczęłam wszystko od zera.
Sama przeprowadzka też nie należała do najprostszych. Abym mogła dołączyć do męża, musieliśmy wziąć ślub, ponieważ w innym wypadku, jako osoba formalnie niezwiązana, nie otrzymałabym wizy. Tym sposobem, dokładnie tydzień po ślubie znalazłam się w Pekinie.
Czy przed wyjazdem do Pekinu miała pani jakieś wyobrażenia dotyczące tego miasta?
O ile przed przeprowadzką nie byłam w Chinach, o tyle miałam pewne wyobrażenia, ze względu na to, że mój mąż, w związku z pracą, regularnie odwiedzał ten kraj. Natomiast nie ukrywam, że po przyjeździe przeżyłam niemały szok. Pierwsze wrażenie było zdecydowanie negatywne. Warunki socjalne, w których się znalazłam, były delikatnie mówiąc, kiepskie. Powoli musiałam tam sobie wszystko zorganizować, znalazłam też pracę, ale nie ukrywam, był to duży szok kulturowy.
Jak Chińczycy traktują obcokrajowców?
Chińczycy na pewno są zdystansowani w stosunku do przyjezdnych. Każdy obcokrajowiec jest dla nich kimś obcym, kimś spoza ich kręgu kulturowego. Nic w tym dziwnego, inaczej wyglądamy, mówimy, nasza kultura i zwyczaje też są inne. Na pewno jednak są bardzo uprzejmi. Szczególnie w pracy zawsze czułam się otoczona zrozumieniem. Pomimo różnic, po pewnym czasie udało nam się nawet znaleźć wspólne cechy.
Jakie?
Dla Chińczyków kultura zachodnia jest często tożsama z kulturą amerykańską, która jest im niejako stawiana za wzór. I tak właśnie utożsamiali mnie z tym swoim wyobrażeniem, aby po czasie dostrzec, że są jednak różnice. Takim przykładem, który od razu przychodzi mi do głowy, jest to, jak w Polsce dbamy o naszych rodziców, co nie jest już tak oczywiste w Stanach Zjednoczonych. Byli więc bardzo zaskoczeni, że jestem w stałym kontakcie z rodzicami, że im pomagam. To było takie ichnie, takie można powiedzieć chińskie, bo oni postępują podobnie. I to był właśnie taki pomost pomiędzy nami.
Czy jest coś, czego należy unikać, przyjeżdżając do Chin?
Na pewno nie należy źle mówić o ich kraju, nawet jeżeli nie zgadzamy się z wieloma rzeczami. Warto natomiast chwalić, mówić o pozytywach, bo Chińczycy utożsamiają się z tym, co obcokrajowcy o nich myślą. Na pewno jest im bardzo miło, gdy przyjezdni doceniają to, co zastają na miejscu. Bardzo ważne jest też, aby okazywać szacunek, bo wbrew pozorom, wielu obcokrajowców tego nie robi.
Czytaj też: Atak zimy w Grecji. Pokazali, ile spadło śniegu
A jakie są pani ulubione miejsca w Pekinie?
Bardzo lubiłam spacerować po pekińskich hutongach. To taka stara, pekińska zabudowa parterowa, całkowite przeciwieństwo strzelistych drapaczy chmur. W 2008 roku, tuż przed olimpiadą bardzo wiele hutongów zostało zburzonych, ale potem władze doszły do wniosku, że to jest jednak część ich kultury, że ludzie przyjeżdżają, aby je oglądać, bo są unikalne i mają swój wyjątkowy charakter. Na pewno miałam też kilka ulubionych świątyń, do których czasami zaglądałam. Bardzo lubiłam też dzielnicę muzułmańską, nieturystyczną, za to z fenomenalnymi restauracjami.
Czy jest coś, za czym pani tęskni po powrocie z Pekinu?
Są dwie takie rzeczy, Pierwsza, i tutaj nie będę chyba oryginalna, to kuchnia, która jest po prostu fenomenalna. A drugie to takie poczucie luzu. Trudno to opisać, ale wbrew pozorom, będąc tak daleko od domu człowiek czuje się wolny. Może sobie ukształtować życie w dowolny sposób i nikt nie będzie tego krytykował. Tam wymagania są, ale tylko w stosunku do Chińczyków. Obcokrajowcy żyją po swojemu, bez zbędnego balastu oczekiwań.
A jak wyglądają kwestie bezpieczeństwa w Pekinie?
Mogę powiedzieć to głośno, nigdzie na świecie nie czułam się bezpieczniej niż w Pekinie. Na pewno zasługa w tym kamer, które są rozmieszczone dosłownie wszędzie. Oczywiście ma to też tę drugą, mniej przyjemną stronę. Mam tutaj na myśli wszędobylską kontrolę drugiego człowieka, o której dużo się mówi, a która, nie ukrywam, bywa uciążliwa. Powszechne są kontrole przy wejściu do metra i są to kontrole podobne do tych, jakie spotykamy na lotnisku. Oczywiście nie są aż tak rygorystyczne, ale zdarzyło się, że np. zarekwirowano mi butelkę wina.
Od kiedy sekretarzem partii został Xi Jinping, inwigilacja cały czas narasta. Przykładowo, aby dostać się do budynku, w którym znajdowało się nasze mieszkanie, konieczne było skanowanie twarzy. Wprowadzono też ograniczenia i nie mogliśmy przyjmować gości, choć wcześniej nie było z tym problemu.
Taka sytuacja jest przez mieszkańców akceptowana?
Mam wrażenie, że poziom kontroli wzrasta wraz z rozwojem nowoczesnych technologii, w których Chińczycy są wręcz zakochani. Mam tutaj na myśli drobne udogodnienia, które pozwalają np. płacić w McDonald’s za pomocą "mrugnięcia okiem". Wszystko to jest więc rozumiane, jako przejaw postępu technologicznego, coś, co jeżeli jest wprowadzane, to wyłącznie dla wspólnego dobra. Chińczycy jako naród są przyzwyczajeni do zmian, dlatego też szybko je sobie adaptują. Tak naprawdę nie pamiętam, kiedy w Pekinie ostatni raz wyciągnęłam portfel lub kartę płatniczą.
Cała ta kontrola, wszędobylskie kamery, wszystko to jednak nie zawsze sprawdza się w bardziej życiowych sytuacjach. Miałam kiedyś wypadek, potrącił mnie motorower i na chwilę straciłam świadomość. Nikt do mnie nie podszedł i nie zareagował. Dało się wyczuć, że ludzie nie chcieli angażować się w tę sytuację. Pamiętam, że z krwawiącą nogą próbowałam potem złapać taksówkę, ale bez skutku.
Jak w Pekinie wygląda sytuacja związana z koronawirusem?
Z przekazu znajomych, osób, które są obecnie w Pekinie, wiem, że odbywa się tam ciągłe polowanie i śledzenie pojedynczego przypadku. Gdy taki przypadek się znajdzie, nawet 50 km dalej, wówczas władze zamykają bez ostrzeżenia całe miasto. Decyzje zapadają natychmiast, bez informowania o tym obywateli. Proszę mi wierzyć, oni się tam nie patyczkują. Policja, lokalne brygady, wszyscy są w gotowości. Jakiś czas temu, w ten sposób, czyli z zaskoczenia, zamknęli kilkunastomilionowy Xi’an. Teraz z kolei, w przededniu olimpiady, sytuacja w Pekinie jest szczególnie napięta.
Ale igrzyska się odbędą?
Igrzyska olimpijskie na pewno się odbędą, bo to jest kwestia polityczna. Natomiast odbędą się w niewyobrażalnym wręcz reżimie sanitarnym. Wszyscy, którzy wjadą w tym czasie na teren Chin, będą w praktyce traktowani jak osoby zakażone. Chińczycy zrobią wszystko, aby całkowicie wyeliminować kontakt obywateli z przyjezdnymi. Już teraz wydzielono dla nich międzynarodową część terminala nr 3. na stołecznym lotnisku w Pekinie.
Niedawno opublikowano również ogólnik partyjny, w którym możemy przeczytać, że jeżeli ktokolwiek będzie świadkiem lub uczestnikiem wypadku, w którym udział wezmą osoby z zagranicy, np. olimpijczycy, absolutnie nie wolno wchodzić z nimi w żadne relacje, nawet w sytuacjach zagrożenia życia. Jedyne, co będzie można zrobić, to zadzwonić na numer alarmowy. Każda inna forma pomocy zostanie bowiem uznana za przekroczenie dopuszczalnej strefy kontaktu.