Polka w Uzbekistanie. "Na targu spotyka się niesamowite cuda. Ja spotkałam męża"
Po lockdownie do Uzbekistanu wyjechały pierwsze grupy turystów. Specjalnie dla nich otwierane są hotele. - Uzbecy to bardzo serdeczny naród, ważne są dla nich relacje. Turysta jest gościem. A gościa trzeba napoić i nakarmić, porozmawiać z nim. Dlatego zakupy na targu trwają tak długo – relacjonuje Renata Sabela, propagatorka odpowiedzialnego podróżowania w ramach wypraw SoulTravel.pl.
13.05.2021 12:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Marta Podleśna: Uzbekistan to ludzie, relacje. Poznałaś tam swojego męża.
Renata Sabela: Tak. Spotkaliśmy się na targu w Chiwie. Bartek robił film dokumentalny o Uzbekistanie, ja przewodniczyłam grupie turystów. To była moja siedemnasta podróż do tego kraju. Tłumaczyłam właśnie, jakie tkaniny kupować. On tymczasem zagadnął uczestników wyjazdu, którzy pokazali mu ich przewodniczkę, czyli mnie. Zaprosił mnie na kawę.
Przypomniałam sobie słowa Rosy, miejscowej przyjaciółki, która ostrzegała – "nigdy dziecko nie zgadzaj się na kawę z nieznajomym mężczyzną, to jest źle widziane. Jeśli ci zależy, idź, ale z kimś w towarzystwie". Więc zgodziłam się, ale pod warunkiem, że pójdzie z nami mój przyjaciel i lokalny przewodnik. Nie mógł uwierzyć, że dorosła kobieta potrzebuje przyzwoitki, w środku dnia, w knajpie w centrum miasta. Zgodził się, chyba nie miał wyjścia. Więc ta nasza pierwsza randka była nietypowa, bo w trójkę. Śmieję się, że na targu spotyka się niesamowite cuda. Ja spotkałam męża.
Bartek Sabela, twój mąż, autor książki o Uzbekistanie "Może morze wróci", właśnie jest z grupą. Historia nadal się toczy i powracacie do Uzbekistanu. Jak sytuacja wygląda na miejscu, w jakiej formie przejawia się reżim sanitarny?
Bartek Sabela: Jest pusto i przyjemnie. W 2019 r. było zatrzęsienie turystów. Teraz przez dwa tygodnie spotkaliśmy może ze dwie grupy. Hotele były otwierane specjalnie dla nas. Zabytki można zobaczyć tak, jak powinno się je oglądać, czyli w ciszy i spokoju. To jest ogromna zaleta podróżowania w tym czasie.
Uzbekistan ma bardzo przyjazną politykę wjazdową. Potrzebny jest test PCR wykonany na 72 godziny przed przyjazdem. Reżim sanitarny jest bardzo luźny. Trudno spotkać Uzbeka noszącego maseczkę. Witają się jak zwykle, serdecznie, ściskając się. W restauracjach, na ulicach i bazarach jest mnóstwo ludzi. Na reżim sanitarny nikt nie zwraca uwagi, nawet nowo powołana policja turystyczna, której posterunki porozrzucane są po historycznych częściach miast. Oczywiście, wszędzie są stanowiska do dezynfekcji i tabliczki informacyjne, ale w praktyce reżim sanitarny nie jest przestrzegany. Według statystyk kraj ma niewielką liczbę zachorowań, to jednak dlatego, że przeprowadza się bardzo mało testów.
Zobacz także
Jakie są reakcje na powracających turystów?
Bartek Sabela: Nasz lokalny przewodnik, Rustam Nazarov, relacjonuje, że osoby pracujące w turystyce, hotelarze, są bardzo zadowoleni z powodu powrotu odwiedzających. Pozostali zadają pytania – po co turyści wracają. Ale to nie są duże obawy. Uzbecy są otwarci, a system medyczny przygotowany.
Uzbekistan to legendarne miasta jedwabnego szlaku, meczety, medresy, jurty nomadów rozsiane po pustyni Kuzyl Kum. Co dla ciebie jest tam najbardziej wyjątkowe?
Renata Sabela: Bajkowość, tajemniczość tworzą ludzie. Mieszkają w miejscach, które są bardzo mocno związane z historią. Nikt nie tworzy nowej tradycji, ona jest żywa. Hammamy, czyli łaźnie tureckie, nadal funkcjonują jako miejsce kąpieli, odnowy i regeneracji. W murach miasta Chiwa mieszka około dwóch tysięcy osób. Całe miasteczko wygląda jak skansen, lecz nie jest to puste miejsce z zabytkami.
Tam toczy się życie, ludzie chodzą na bazary, do szkoły, żenią się i umierają. Widać życie, które jest częścią kultury i nie trzeba go sobie wyobrażać. Od lat dziewięćdziesiątych inwestuje się w odnowę zabytków. Można zajrzeć do wnętrza medresy, czyli teologicznej szkoły koranicznej i zobaczyć, jak nauczają geometrii, kaligrafii, matematyki, na wzór szkoły renesansu.
By poznać prawdziwe oblicze kraju, warto przyjrzeć się jego mieszkańcom. Pobyć tam, gdzie oni, porozmawiać. Często sercem miast są bazary. Czy to dobre miejsce na nawiązanie kontaktu z Uzbekami?
Renata Sabela: Oczywiście, bazary to miejsca, gdzie zwyczajowo prowadzi się najwięcej rozmów, przy okazji zakupów czy spotkań przyjacielskich. Mój przewodnik Rustam opowiadał mi, że gdy był mały, to ojciec zabierał go na targ, by nauczył się życia. W końcu nie chodzi o to, czy pomidory kupi się za 5 czy 5,5 tysięcy Som, ale o wymianę, serdeczność w kontaktach i szczerą rozmowę. Więc bazar to znakomite miejsce na poznanie kultury.
Choć naprawdę przyjaznych Uzbeków można spotkać wszędzie. Hammam, czyli łaźnia, to dobre miejsce na poznanie lokalnych obyczajów. Zatrzymać się w cieniu drzew w czajchanie, czyli herbaciarni. Tam na pewno poczuje się mozaikowy i orientalny klimat. Napar z zielonej herbaty towarzyszy Uzbekom w każdej rozmowie, nawet w największe upały. Relacje z ludźmi są kluczowe. Turysta jest gościem. A gościa trzeba napoić i nakarmić, porozmawiać z nim. Dlatego zakupy na targu trwają tak długo. Są ciekawi turystów, bez cienia nachalności. Częstują herbatą. Czasem zapraszają do siebie.
Kiedyś jechałam pociągiem i zostałam zaproszona na kolację. Gdy powiedziałam, że nie jestem sama, tylko z grupą dwunastu turystów, nie stanowiło to problemu. Przyszliśmy wszyscy i zostaliśmy ugoszczeni. Niesamowite to jest w Uzbekistanie. Jeśli dasz się zaprosić, wkraczasz w ich świat, zaglądasz do mieszkań. Twoja podróż zaczyna wyglądać zupełnie inaczej. Możesz zobaczyć wschód słońca w wyjątkowym miejscu, zjeść miejscowy chleb, zobaczyć lokalne wyroby. Otwierasz się na dialog, podróż zaczyna być inna.
Zresztą ta serdeczność płynie i ze strony odwiedzających. Niejednokrotnie przywozimy w formie podarunku ubrania, buty czy sprzęt elektroniczny. U nich kosztuje majątek, a my możemy w ten sposób ich wspomóc. Tutaj wszyscy sobie pomagają. Brak emerytury kompensują silnymi więziami społecznymi. Wiedzą, że w razie trudności mogą liczyć na pomoc sąsiadów czy rodziny.
Jezioro Aralskie nadal widnieje na niektórych mapach świata, a w rzeczywistości prawie już go nie ma. Jeśli nic się nie zmieni w polityce i uprawach bawełny, wyschnie w przeciągu kilkunastu lat. To podobno ostatnia szansa, by je zobaczyć?
Renata Sabela: Jezioro znajduje się na terenach pustynnych, przez setki lat trwało w symbiozie ze środowiskiem. Przyroda doskonale sobie radzi, do czasu, gdy wkracza człowiek. Decyzją ówczesnego władcy ZSRR zaczęto uprawiać bawełnę, z rozmachem, na amerykański wzór wielkoobszarowych upraw. W miejscu, które się do tego nie nadaje.
Z powodu realizacji partyjnego marzenia, zaspokojenia czyichś ambicji, doszło do jednej z największych katastrof ekologicznych na świecie. Wystarczyła mała zmiana, by naruszyć kruchą strukturę i doprowadzić do wyschnięcia tak ogromnego akwenu. Człowiek przysposobił 90 proc. wody z Jeziora Aralskiego i doprowadził do jego wyschnięcia. Co prawda częściowo zatrzymano proces, poprzez budowę tamy po stronie kazachskiej. Od kilku lat utrzymuje się ok. 5 proc. pierwotnej powierzchni jeziora.
Miejscowy uniwersytecki profesor, obecnie przewodnik, na przykładzie tej katastrofy uświadamia turystów, jakie zagrożenie niesie ingerencja człowieka w środowisko. Stało się to jego misją, by nieść w świat przykład Jeziora Aralskiego, uczyć na cudzych błędach. Być może tym samym przyczyni się do zaniechania podobnej katastrofy ekologicznej.