Przeprowadziła się do Szwajcarii. "Honor schowałam w kieszeń"

Joanna Lampka pisarstwem zajęła się po zamieszkaniu w Szwajcarii. Twierdzi, że ten malowniczy kraj działa jak inspiracja. Najpierw ona zdecydowała się na przeprowadzkę, aby być obok męża, dziś ten sam mąż zamieszkał z nią w Krakowie. Gdzie żyje im się lepiej?

Joanna Lampka bardzo szybko pokochała Szwajcarię
Joanna Lampka bardzo szybko pokochała Szwajcarię
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Magda Żelazowska

Magda Żelazowska: W Szwajcarii miałaś wiele różnych zajęć, m.in. sprzedawałaś antyki. To moja praca marzeń! Czym jeszcze się zajmowałaś?

Joanna Lampka: Łatwiej będzie powiedzieć, czym się nie zajmowałam! Bo bawiłam dzieci, wyprowadzałam na spacery konie, pomagałam na wyprzedażach w sklepie, opiekowałam się psami i kotami, pieliłam ogródki, rwałam winogrona, oprowadzałam turystów… Honor schowałam w kieszeń i nie czekałam, aż praca marzeń spadnie mi z nieba, gdy okazało się, że nikt w Szwajcarii nie chciał zatrudnić tłumaczki polsko-angielskiej bez znajomości francuskiego.

Dopiero po dwóch lat kolekcjonowania nietypowych doświadczeń znalazłam coś, co robię do tej pory - zaczęłam uczyć polskiego obcokrajowców. No i pisałam! Wszystkie drobne porażki i sukcesy, ciekawostki na temat emigranckiego życia i samej Szwajcarii opisywałam na blogu. Potem przyszła książka. Jedna, druga, ósma, dziewiąta…

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Nieoczywiste miejsce u naszych sąsiadów. "Mroczne i fascynujące"

Zaczęłaś pisać książki już mieszkając w Szwajcarii? 

Tak, jeśli nie wliczać w to książeczek o pieskach, które tworzyłam w podstawówce. Szwajcaria stała się dla mnie katalizatorem kreatywności. Choć nie wiem, czy konkretnie chodzi tu o Szwajcarię, czy o nudę, która doskwierała mi na początku, gdy nie miałam stałego zajęcia. Mawia się, że dzieci powinny się nudzić, żeby marzyć i próbować realizować swoje marzenia. Zdaje się, że nie tylko dzieciom jest to czasem potrzebne.

Gdy już zaczęłam pisać, nie dało się tego zatrzymać. Najpierw powstała książka o życiu społeczno-politycznym Szwajcarii, potem jeden przewodnik o tym kraju, drugi – tym razem subiektywny "Szwajcaria, czyli jak przeżyć między krowami a bankami. Bilet w jedną stronę". A potem znów zrobiłam woltę, ale tym razem nie życiową, ale pisarską i zaczęłam tworzyć powieści. 

Dlaczego wybrałaś fantastykę, a teraz wykonałaś zwrot w kierunku thrillera? 

Nigdy nie wybierałam gatunku. Interesowało mnie pisanie historii – ich gatunek był sprawą drugorzędną i jakby wychodził w praniu. Pierwsza historia, która powstała w mojej głowie, mówi o idealistycznej, młodej kobiecie, która dorasta do życia w zgoła nieidealnym świecie – na kontynencie targanym wojną. Najłatwiej było to napisać w konwencji fantasy, choć książka ma vibe sci-fi, mocnej obyczajówki, political fiction, sensacji i romansu. Mówię oczywiście o "Mistrzu Gry" – dokończonym już cyklu fantasy, który możecie przeczytać w tradycyjnej papierowej formie, ebooku lub wysłuchać jako audiobook.

Nasza rozmówczyni podczas spaceru z psem
Nasza rozmówczyni podczas spaceru z psem© Archiwum prywatne

Fantastyka to, swoją drogą, bardzo ciekawy gatunek, bo pozwala wyrazić to, czego nie można powiedzieć na głos. Można dzięki niej ominąć polityczną poprawność i przeskoczyć przez podziały ideologiczne, bo to w końcu tylko fikcja.

Moja ostatnia książka – "Droga do L." to również twór międzygatunkowy, choć najłatwiej go włożyć do szufladki thrillera. Pisząc go, również nie myślałam o gatunku literackim. Historia przedstawiona w "Drodze do L." dzieje się w naszej rzeczywistości i dotyka jakże aktualnych tematów – handlu ludźmi i niewolnictwa seksualnego. Akcja w książce zaczyna się w latach 90. XX w. w Londynie, gdzie cztery Polki zostają uwięzione w klubie nocnym. Brzmi poważnie, ale "Droga do L." to nie dramat. Dziewczyny w końcu uciekają z burdelu i robią wszystko, żeby się zemścić na swoich oprawcach. 

Szwajcaria zadziałała na Joannę Lampkę jak katalizator. To tam zaczęła pisać książki
Szwajcaria zadziałała na Joannę Lampkę jak katalizator. To tam zaczęła pisać książki© Archiwum prywatne

Czy emigracja miała wpływ na tematy twoich powieści? Czy mogłabyś te same książki napisać, gdybyś żyła w Polsce?

Z czystym sumieniem twierdzę, że nie napisałabym tych książek bez wiedzy, którą nabyłam na emigracji i podczas moich podróży po świecie. Szwajcaria mnie wręcz zainspirowała do stworzenia cyklu fantasy – informacje na temat funkcjonowania tego kraju, neutralności i demokracji bezpośredniej, a przede wszystkim ich ograniczeń, sprawiła, że zaczęłam sobie zadawać pytania "a co by było, gdyby wybuchła wojna w Europie?", "a co by było, gdyby do władz tego kraju dostała się mafia?", "a co by było…?". Od tego był mały krok do realizacji tych gdybań w formie książki.

Z "Drogą do L." jest troszkę inaczej. W Szwajcarii prostytucja jest legalna i kontrolowana przez państwo, więc temat handlu kobietami nie jest aż tak palący jak w innych miejscach na świecie. To tam jednak dowiedziałam się o istnieniu wyspy rozkoszy, na której realizowane są najskrytsze pragnienia bogaczy. Dowiedziałam się tego oczywiście w formie miejskiej legendy - plotki. Ale czy na pewno? Tak powstał Raj Odzyskany – miejsce, w którym częściowo dzieje się akcja w "Drodze do L.".

Co to znaczy "L."?

Ten skrót może mieć wiele znaczeń, które tłumaczę w książce. Ale może nic się nie stanie jak zdradzę jedno z nich. "L." to homonim francuskiego słowa "elle", czyli "ona".

Zamieszkałaś w Szwajcarii, choć najpierw to twój mąż planował przenieść się do Krakowa. Jak zaczęła się wasza znajomość i gdzie jesteście dziś? 

Spotkaliśmy się 13 lat temu w Krakowie. Mąż mieszkał i pracował wtedy w Lozannie, a do grodu Kraka przyjechał służbowo. Zaiskrzyło, nie tylko między nami. Steve – mój mąż – pokochał również Kraków i przez rok próbował się tu przenieść. Nie udało mu się to. W końcu po długich miesiącach odwiedzania się na weekendy i święta ja przeprowadziłam się do Szwajcarii. Dopiero w kwietniu 2024 r. przenieśliśmy się do Polski, do Krakowa. Czyli oryginalny plan został zrealizowany. To co, że z małym poślizgiem, trzynastoletnim.

Wyprowadzka ze Szwajcarii z powrotem do Polski może wydawać się zaskakująca. Z jakimi reakcjami się spotykasz? 

Reakcje są dwojakie – albo zupełne zaskoczenie, że z tej mitycznej krainy szczęśliwości, jak postrzegana jest Szwajcaria przez wiele osób, wolałam Polskę, albo wręcz przeciwnie, coś w stylu "no bo my jesteśmy najlepsi, nawet Szwajcarzy walą do nas drzwiami i oknami". Nie muszę chyba mówić, że obie reakcje sprawiają, że przewracam oczami.

Joanna Lampka równie dobrze czuje się na alpejskich łąkach co na krakowskich plantach
Joanna Lampka równie dobrze czuje się na alpejskich łąkach co na krakowskich plantach© Archiwum prywatne

Dlaczego?

Pierwsza z nich gloryfikuje Szwajcarię. A to nie raj. Owszem, ten kraj ma wyjątkowy system polityczny, jest stabilny i bezpieczny, a przynajmniej najbezpieczniejszy w przypadku konfliktu międzynarodowego. Ale wielu Szwajcarów z trudnością wiąże koniec z końcem, a zmiany prawa w tym kraju zachodzą naprawdę mozolnie. Wynika to właśnie z demokracji bezpośredniej – konsultacje społeczne trwają długo.

Z drugiej strony, nie da się wprowadzić nowych przepisów w nocy, podczas nieobecności połowy posłów w parlamencie i wszystkie zmiany można odwrócić przez referendum. Reasumując – jest sporo plusów, są i minusy – nie dajmy się więc zwariować.

Druga reakcja jest natomiast wybitnie polskocentryczna. Idzie za rękę z bardzo popularnymi teraz twierdzeniami, że u nas jest najlepiej i że cały zachód, gdzie jest niebezpiecznie, biednie i niespokojnie, nas podziwia. Przeprowadzka Szwajcara do Polski jest dla osób, które wyznają takie poglądy, poświadczeniem tej tezy. A tymczasem można lubić dany kraj i jednocześnie dostrzegać jego wady. Życie nie jest zerojedynkowe. Ani Polska ani Szwajcaria to nie eldorado.

Jak Szwajcar czuje się w Polsce? 

Dobrze. Bardzo szybko poczuł się jak u siebie, mimo nikłej znajomości języka polskiego. Znalazł sobie tu przyjaciół, a przynajmniej znajomych, ma dobrą pracę, do której jeździ rowerem, wyrobił sobie szereg rytuałów, jak chodzenie na niedzielny targ staroci na krakowski Kazimierz. Nie chce wracać.

Nasza rozmówczyni podkreśla, że Szwajcaria jest na pewno czystsza niż Polska
Nasza rozmówczyni podkreśla, że Szwajcaria jest na pewno czystsza niż Polska© Archiwum prywatne

Gdzie mieszka wam się lepiej lub bardziej bezproblemowo? 

Bezproblemowo – w Polsce. Mam wrażenie, że poziom usług w Krakowie jest o wiele wyższy niż w Szwajcarii. Mąż mawia, że jeśli czegoś nie ma w Krakowie, to nie ma tego wcale. Natomiast tego twierdzenia nie można rozciągnąć na całą Polskę.

Szwajcaria jest zdecydowanie czystsza niż Polska. Ma fantastyczny transport publiczny, wobec czego nie trzeba na co dzień korzystać z samochodu, nawet jeśli mieszka się na wsi. No i do tego trzeba dodać bliskość natury – z każdego miejsca w Szwajcarii można łatwo się dostać nad jeziora, przepiękne rzeki, w których można się kąpać, w góry.

Co po przeprowadzce do Polski było zaskakujące dla twojego męża, a co ciebie zaskoczyło w Szwajcarii? 

Męża zaskoczyła chyba najbardziej wielkość polskich mieszkań. Bardzo trudno znaleźć duże mieszkanie do wynajmu i chyba niewiele osób takich szuka. Gdy powiedziałam agentom nieruchomości, że potrzebuję mieszkania dla dwóch dorosłych osób i psa, proponowano mi 40-metrowe kawalerki. Tymczasem my w Szwajcarii mieszkaliśmy na 100 m kw. i tam jest to zupełnie normalne. Wręcz w niektórych miejscach ustalone są ograniczenia, ile osób może mieszkać na określonej powierzchni. 

Mnie z kolei najbardziej zaskoczyło to, że pralki i suszarki w większości budynków wielorodzinnych w Szwajcarii znajdują się w piwnicy. Czasami jest ich wystarczająco, żeby mieszkańcy mogli z nich korzystać, kiedy chcą, a czasami pierze się i suszy wedle harmonogramu. Dość powiedzieć, że pralnia to obszar najczęstszych konfliktów sąsiedzkich.

Czy dzięki doświadczeniu własnej emigracji teraz wspierasz i rozumiesz męża w tym obszarze? 

Tak, często dzwonię za niego do urzędów, mechaników czy lekarzy, żeby załatwić coś po polsku, z czym pewnie miałby problem. To było coś, o co najczęściej prosiłam jego w Szwajcarii. Mimo że nauczyłam się francuskiego, na początku bałam się rozmawiać przez telefon w ważnych sprawach. W końcu ponoć 80 proc. komunikacji to mowa ciała. Bez niej zrozumienie drugiej osoby jest o wiele trudniejsze. Na szczęście mąż nie wymaga wsparcia w innym obszarze. Nie miał jeszcze kryzysu emigracyjnego i miejmy nadzieję, że on nigdy nie nastąpi. 

Gdzie widzicie siebie za kilka lat?

To jest bardzo trudne pytanie. Chciałabym, żebyśmy jeszcze trochę zostali w Polsce, ale wątpię, że będziemy tu mieszkać do końca życia. Tu się żyje bardzo wygodnie, nie przeczę, ale im jestem starsza, tym bardziej do mnie dociera, że nie wygoda jest w życiu najważniejsza. Natura, spokój, życzliwość to rzeczy, które nie mają ceny.

Magda Żelazowska dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Turystyka
szwajcariaemigracjapisarka

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)