LudzieRok na stacji polarnej. Dziura w życiorysie czy przygoda życia?

Rok na stacji polarnej. Dziura w życiorysie czy przygoda życia?

Kiedy Daga i Piotrek obwieścili rodzinie i znajomym, że wyjeżdżają na rok do stacji badawczej Hornsund na Spitsbergenie, słyszeli: "Zwariowaliście. I co zrobicie później, bez pracy i planu na przyszłość?". A oni przecież mieli plan – plan kolejnej wyprawy. Drugi rok spędzili w stacji im. Henryka Arctowskiego w Antarktyce. – Taka przygoda zmienia człowieka na zawsze – mówi Dagmara Bożek-Andryszczak, autorka książki "Dom pod biegunem. Gorączka (ant)arktyczna". Tytuł nie jest przypadkowy. Na miejscu zapadli na gorączkę polarną i zakochali się w wiecznej zimie.

Rok na stacji polarnej. Dziura w życiorysie czy przygoda życia?
Źródło zdjęć: © Dagmara Bożek-Andryszczak
Magda Żelazowska

23.11.2017 | aktual.: 23.11.2017 15:30

WP: Bliscy chcieli odwieść was od wyjazdu na koniec świata. Jakie argumenty wytaczali?
Dagmara Bożek-Andryszczak: "Nigdy nie wyjeżdżaliście daleko, a teraz chcecie spędzić rok 3 tys. km od domu". "Zafundujecie sobie dziurę w życiorysie". "Nikt was potem nie zatrudni". Prawie nikt nie pamiętał, że przecież jechaliśmy do pracy, a nie na wakacje. Reakcje były różne, na szczęście nie tylko sceptyczne. Wśród naszych najbliższych znajomych nikt wcześniej niczego takiego nie zrobił, nie było wśród nas odkrywców, naukowców, globtroterów. Liczna grupa przyjaciół bardzo nam kibicowała. Przy drugiej wyprawie wszyscy byli już oswojeni z naszą decyzją, więc otrzymaliśmy więcej wsparcia.

Chcieliście się poczuć takimi odkrywcami, o których czyta się w dzieciństwie?
Zawsze lubiłam książki Arkadego Fiedlera czy Jamesa Oliviera Curwooda, ale opowieści o dalekich podróżach traktowałam jako nierealne marzenie, zbyt odległe, żeby kiedykolwiek miało się spełnić. Wyprawy polarne były dla mnie jako dziecka totalną abstrakcją. Ale każdy z zimowników przyjeżdżających na rok do stacji badawczej o nich marzył. Moja koleżanka żyła tym marzeniem od dziecka. Ja miałam je w głowie, ale nigdy nie traktowałam poważnie.

Co się robi na co dzień w stacji pod biegunem?
Stacja polarna to przede wszystkim placówka badawcza, zajmująca się różnymi projektami naukowymi, które pozwalają lepiej zrozumieć środowisko arktyczne lub antarktyczne. Prowadzi się tam badania z zakresu meteorologii, glacjologii, a także monitoring zwierząt. Codzienne życie stacji polarnej wyznaczają dwa okresy: letni i zimowy. Wiosną i latem w stacji przebywają tzw. letnicy: naukowcy i pracownicy z grupy technicznej; placówkę odwiedzają też liczni turyści. Na zimę zostają tylko zimownicy, czyli grupa 8-10 osób spędzająca w stacji cały rok. Każdy z zimowników ma określone zadanie. Mój mąż, Piotrek, w obu stacjach pracował jako elektronik i geofizyk, ja zajmowałam się administracją, pracami gospodarczymi i projektami edukacyjnymi.

Obraz
© Dagmara Bożek-Andryszczak

Mieliście czas na to, żeby eksplorować okolicę?
Latem pracy jest bardzo dużo, pracujemy 6 dni w tygodniu, czasem po 12 godzin. Rozpakowujemy i porządkujemy elementy wyposażenia i zaopatrzenia, które przypłynęły statkiem, wykonujemy bieżące naprawy i prace remontowe, pomagamy logistycznie badawczym grupom terenowym. Przyjeżdżają do nas naukowcy, którzy płacą za pobyt w stacji, więc trzeba im przygotować pokoje, wyżywienie, transport łodzią lub skuterem w czasie badań. Sobota po południu i niedziela to czas wolny – można wtedy zaszyć się w pokoju z ulubioną książką czy zaprosić w odwiedziny pracowników z okolicznych stacji polarnych.

Zimą, kiedy stacja pustoszeje, czasu jest więcej. Po wykonaniu swoich obowiązków można wyjść z grupą terenową. Na Spitsbergenie zdarzało nam się wychodzić na kilka dni, nocowaliśmy w domkach terenowych, tzw. husach. Problemem bywa transport – w warunkach podbiegunowych nie wszędzie można dojść pieszo. W okolicach stacji im. Arctowskiego jest sporo niezbadanych lodowców, nie wszystkie przejścia są bezpieczne. Wyprawy łodzią czy skuterami śnieżnymi ze względu na koszty paliwa muszą mieć konkretny cel naukowy, np. sprawdzanie miejsc pod tyczki ablacyjne. Kiedy nadchodzi noc polarna, bardzo cenna okazuje się umiejętność organizowania sobie czasu, kiedy siedzisz w małym pokoiku w ciągnące się w nieskończoność wieczory. Ja pisałam wtedy książkę. Czasem słyszę, że rok w stacji polarnej to takie długie wakacje. Ale co to za wakacje, które spędzasz w jednym hotelu i nie możesz z niego wyjść?

Pewnie pakowanie się do stacji polarnej przypomina pakowanie się na bezludną wyspę?
Za pierwszym razem jest najtrudniej. Niby przechodzi się szkolenia i czyta instrukcje, ale i tak nie jest łatwo przewidzieć, co i w jakiej ilości będzie potrzebne. Przed wyjazdem śledziliśmy na przykład, w jakim tempie zużywamy kosmetyki. Kierownik wyprawy poradził nam pakowanie się z kalendarzem w ręku. Dzięki temu zabraliśmy coś do ubrania na Boże Narodzenie, na Wielkanoc albo na Halloween. Sporym ułatwieniem było to, że stacja w Hornsundzie zapewnia uczestnikom pełen ekwipunek na cały rok – odzież termiczną, buty itd. Dzięki temu pakując się do stacji im. Arctowskiego potrafiliśmy lepiej ocenić, co kupić w ramach przyznanego budżetu. Początkującym zimownikom radzimy korzystanie z porad doświadczonych kolegów. Kiedyś były dla nas bardzo pomocne, dziś sami takich udzielamy.

Obraz
© Dagmara Bożek-Andryszczak

Ale na pewno było coś, o czym zapomnieliście podczas pakowania?
Obiecaliśmy sobie, że po wyjściu z domu nie będziemy już zadręczać się pytaniem: "czy mamy wszystko?" Na szczęście niczego nam nie zabrakło. Może z wyjątkiem szpilek – na specjalne okazje zabrałam czerwoną sukienkę, ale zapomniałam o butach na obcasie i musiałam nosić do niej wełniane bambosze. Przy drugim zimowaniu wzięliśmy więcej sprzętu fotograficznego - dwie kamerki terenowe, latawce i bezzałogowy statek do robienia zdjęć. Następnym razem spakowalibyśmy pewnie jeszcze więcej.

W książce opisujesz anegdoty związane z zapasem alkoholu.
Jesteśmy z Piotrkiem koneserami dobrego piwa, ale nie mieliśmy pojęcia, ile go spakować, żeby starczyło na cały rok. Każdy z zimowników za swój alkohol płaci sam, zamawia się go w specjalnej firmie, co stwarza pewne ograniczenia w wyborze. Zapasy przechowuje się w zamykanej spiżarni, w kartonach opisanych nazwiskiem. Pod koniec zimowania spiżarni już nikt nie zamyka, bo świeci pustkami. Podczas pobytu na Spitsbergenie było wiele okazji do zabawy, więc zapasy szybko nam się skończyły. Na drugie zimowanie wyjechaliśmy ze spokojniejszą grupą, może dlatego wiosną nasze piwo zaczęło się psuć! Żeby nie czuć kwaskowatego posmaku, dodawaliśmy do niego soku. Wiem, to okropne, ale przeżyliśmy!

*W rozdziale "Psychologia polarna" opisujesz różne zależności między zimownikami. Wspólny rok w odosobnieniu sprawia, że zżywacie się ze sobą jak kumple z wojska czy nie możecie na siebie patrzeć? *
To skomplikowane i wiele zależy od konkretnej grupy. Niektórzy bardziej się ze sobą związują, inni są sobą nawzajem zmęczeni. Nigdy nie da się uniknąć tarć, ale po tak długim czasie razem powstaje specyficzna, silna więź. Po tylu przegadanych godzinach wiemy o sobie bardzo dużo, mamy wspomnienia na lata. W utrzymaniu dobrej atmosfery w grupie pomaga wydzielenie sfery prywatnej. Dziś w stacjach jest internet, można porozmawiać z rodziną, przyjaciółmi. 10 lat temu można było tylko wysyłać tekstowe wiadomości przez telefon satelitarny. Dobrze jest mieć kawałek swojego świata i zachować trochę tajemnicy, bo jeśli na początku opowiemy o sobie wszystko, pod koniec zimowania zwyczajnie nie ma o czym rozmawiać. Ostatnio zaskoczył mnie kolega ze stacji. Przysłał mi wnikliwą recenzję mojej książki. Zdumiał mnie jego humanistyczny umysł, nie znałam go z tej strony.

A jak inni zareagowali na książkę? Nikt nie miał do ciebie pretensji, że coś źle przedstawiłaś albo zdradziłaś jakieś sekrety?
Na razie nie. Poinformowałam obie grupy zimujące o zamiarze wydania książki, teraz jestem ciekawa, co o niej sądzą. Ale zależało mi przede wszystkim na tym, żeby książka dotarła do ludzi spoza środowiska polarnego. Moja koleżanka po lekturze dziwiła się, że w stacji toczy się normalne życie, ludzie jedzą obiad, pracują, czytają książki. Właśnie to chciałam przekazać.

Obraz
© Dagmara Bożek-Andryszczak

*Zimowanie spełniło twoje oczekiwania, jakie ty miałaś po lekturze przygodowych książek? *
Było jeszcze lepiej niż sobie wyobrażałam! Wciąż nie wierzę, że to się zdarzyło naprawdę. To była niesamowita przygoda, która wciąż trwa. Rozmawiałam ze starszymi kolegami, którzy kiedyś byli na zimowaniach, a dziś mają po 50, 60, 70 lat. Wszyscy zgodnie twierdzą, że zimowanie na zawsze zmienia świadomość. Potwierdzam. Dziś cieszę się nową sobą i jestem wdzięczna za tę przemianę.

Jaka jest ta nowa Dagmara?
Silniejsza i bardziej pewna siebie. W dobrym znaczeniu – czuję, że zawsze sobie poradzę. Stałam się też bardziej śmiała, otwarta. Kiedyś mniej w siebie wierzyłam. No i zwolniłam. Dawniej wszędzie się spieszyłam, bo wmawiałam sobie, że ciągle muszę być czymś zajęta. Dziś cieszę się chwilą. Ludzie dochodzą do takich wniosków dużo później w życiu, ja nauczyłam się tego na zimowaniu.

Życie po zimowaniu pewnie nie jest łatwe. Szybko udaje się wrócić do tzw. "normalności"?
Po pierwszej wyprawie dość szybko wskoczyliśmy w dawne tryby. W Polsce czekał na nas tylko samochód, nie mieliśmy pracy ani mieszkania. Próbowaliśmy wrócić do dawnego życia. Piotrek znów zaczął pracę w dużej firmie, ja szukałam zleceń jako freelancer. Po drugim zimowaniu coś się w nas zmieniło, potrzebowaliśmy zdefiniować siebie na nowo, spróbować żyć inaczej. Nie chcieliśmy już szukać etatu. Interesowało nas tyle rzeczy, że woleliśmy się nie ograniczać. Dziś Piotrek prowadzi własną działalność, ja tłumaczę, redaguję teksty i pracuję przy projekcie EDU-ARCTIC - uczę dzieci z całej Europy o życiu polarnym i stacjach badawczych.

Obraz
© Wikimedia Commons CC BY
ludziewywiadyantarktyka
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (22)