Kilka miesięcy mieszkała zagranicą. "Nazywają nas ex-Niemcami, nie mówią po angielsku"
Kojarzą nam się z rygorystycznymi zasadami, dokładnością i punktualnością. Na arenie międzynarodowej uznajemy ich za niezwykle oczytanych i wykształconych. Z takim właśnie przekonaniem na temat Niemców pojechałam do kraju nad Odrą. Spędziłam tam trzy miesiące i muszę przyznać, że nasze wyobrażenia nie do końca są zgodne z rzeczywistością. Zacznę od początku.
Swojego rodzaju przypadek przyczynił się do tego, że na trzy miesiące przeprowadziłam się do Niemiec. W tym czasie mieszkałam głównie w okolicach Düsseldorfu, Bonn i Kolonii. Nie był to mój pierwszy pobyt w tym kraju, jednak pierwszy na tak długi czas.
Znajomy podróżnik powiedział mi kiedyś, że żeby faktycznie "poczuć" ducha danego miejsca, trzeba tam spędzić właśnie minimum trzy miesiące. Podczas moich wycieczek po świecie - w miarę możliwości - staram się do tego stosować. Uwierzcie mi, że tak długi pobyt w danym miejscu jest w stanie totalnie zmienić wyobrażenia albo pierwsze wrażenie, jakie odnosimy zaraz po przyjeździe. Tak było w przypadku mojego postrzegania zachodnich sąsiadów.
Myślicie, że spóźniające się PKP to problem? Niemcy mają jeszcze większy
Pierwsze, co uderzyło mnie po przyjeździe do Niemiec, to brak punktualności. Mają oni opinię narodu, który punktualność stawia na piedestale. Już po kilku dniach zauważyłam, że opóźnienia w komunikacji publicznej są normą – pociągi często nie przyjeżdżają na czas. Ba, bywają opóźnione nawet o godzinę lub więcej. Nie mówię tego na podstawie jednorazowej wycieczki, ale niemal codziennego kursowania pociągami na trasie Kolonia - Dusseldorf. I nie tylko. O ile na początku myślałam, że to przypadkowe opóźnienie, o tyle po kilku dniach przekonałam się, że to swojego rodzaju norma, do której każdy miejscowy jest przyzwyczajony. Co więcej, pociągi - oczywiście nowoczesne i schludne - są przepełnione. Niemal za każdym razem musiałam stać i przepychać się między innymi podróżnymi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sztuka podróżowania - DS4
Co więcej, Niemcy są znani z niezwykle rozwiniętej sieci kolejowej, co wydaje się być ich ogromnym atutem. Bilety są jednak bardzo drogie, a stacje kolejowe to prawdziwe labirynty - trudno się odnaleźć. Niektóre z nich są też siedzibą bezdomnych oraz nastolatków, którzy raczej nie są przyjaźnie nastawieni do otoczenia. Uwierzcie mi na słowo - lepiej unikać niektórych stacji po zmroku.
Językowy zgrzyt. Nie, nie każdy Niemiec mówi po angielsku
Moi przyjaciele z Niemiec mówią płynnie po angielsku. Ich znajomość tego języka jest na tyle dobra, że wiele osób z powodzeniem mogłoby pomylić ich z nativami. Ja również nie mam problemu z rozmawianiem po angielsku. Byłam więc przekonana, że komunikacja w kraju nad Odrą to będzie bułka z masłem. Nie do końca. O ile w punktach informacji turystycznej czy restauracjach zlokalizowanych w centrach dużych miast faktycznie było "z górki", o tyle poza nimi już niekoniecznie.
Przez jakiś czas mieszkałam w Bonn, małej miejscowości i dawnej stolicy RFN, tam dogadanie się po angielsku było nie lada wyzwaniem. Oczywiście, znalazły się osoby, które posługiwały się tym językiem, jednak znaczna większość nie znała nawet podstawowych zwrotów. Być może miałam zbyt wygórowane oczekiwania, ale i tak byłam bardzo zaskoczona. Zwłaszcza, że Belgowie czy Holendrzy (w małych i dużych miastach) posługują się angielskim na bardzo wysokim poziomie. I szczerze mówiąc to właśnie oni zasługują na miano pionierów Europy.
Różnorodność kulturowa
Jednym z najbardziej fascynujących aspektów Niemiec, które zauważyłam, jest ich różnorodność kulturowa. W miastach, zarówno dużych metropoliach, jak i małych mieścinkach, żyją ludzie z całego świata. Najczęściej można natknąć się na Arabów i Turków. Nie brakuje też jednak Polaków, Włochów czy Azjatów. Ta ostatnia grupa ma swoją "enklawę" w Dusseldorfie - nazywa się "małe Tokio" i mieszka tam ok. 10 tys. Japończyków.
To wszystko przyczynia się do tego, że niemieckie miasta są kolorowe i pełne życia. Niby fajnie, ale… nie do końca. Zauważyłam (a można nawet powiedzieć: usłyszałam), że biali, rdzenni mieszkańcy zachowują dystans w stosunku do przyjezdnych. Często spotykałam się z sytuacjami, w których Niemcy unikali nawiązywania bliższych relacji z osobami z innych kultur, co tworzyło wrażenie społecznej segregacji. Uważam, że to trochę smutne, ale też trochę zrozumiałe. Każda grupa społeczna zachowuje tam bowiem swojego rodzaju suwerenność i unika asymilacji. Pozostając przy różnorodności kulturowej i wiedzy na temat geografii, zwróciłam uwagę na kolejne dwie kwestie. Pierwszą z nich jest fakt, że wielu Niemców jest na bakier z wiedzą na temat współczesnego świata. Drugą, niejako powiązaną, to, że niektórzy nazywają nas Polaków… "ex-Niemcami".
Kiedy pierwszy raz usłyszałam takie określenie, to - szczerze - byłam w szoku. Zachodziłam w głowę, co nasi sąsiedzi przez to rozumieją. Zaczęłam więc pytać lokalsów. Niektórzy śmiali się i mówili, że nigdy czegoś podobnego nie słyszeli. Inni zwracali uwagę na historyczne powiązania obu krajów. W przeszłości niektóre tereny, które dzisiaj są częścią Polski, były niemieckie. Dlatego niektórzy Niemcy postrzegają Polaków jako "byłych Niemców", co wynika po prostu z historycznych zmian granic. Co więcej, mamy też wspólne pochodzenie kulturowe. Np. na Śląsku można zauważyć wiele wspólnych elementów kulturowych, co może prowadzić do wrażenia bliskości między narodami. Jednak okazało się, że poprzez określanie nas "ex-Niemcami" wielu chce podkreślić, że jesteśmy gorsi. Takie wyrażenie jest najczęściej używane w lekceważący sposób, podkreślając stereotypy i uprzedzenia, które wciąż istnieją w niektórych kręgach.
Surowe wychowanie, żelazne zasady i niechęć do hałasu
Pamiętam, jak moja babcia mówiła, że powinnam być wychowywana wzorem "kinderstube". "Co to takiego?" - zastanawiałam się jako dziecko. To niemieckie określenie można dosłownie przetłumaczyć jako "dziecięcy pokój" lub "pokój dla dzieci". W szerszym sensie odnosi się do wychowania dzieci, a zwłaszcza do wartości, zasad i norm, które są przekazywane młodemu pokoleniu w niemieckiej kulturze. O co dokładnie chodzi? Zasady nawiązują do idei dobrej edukacji, kultury osobistej oraz ogólnego zachowania dzieci w społeczeństwie. W Niemczech panuje przekonanie, że dobre "kinderstube" powinno kształtować dzieci na odpowiedzialnych i dobrze wychowanych dorosłych, co jest szczególnie cenione w niemieckim społeczeństwie. I faktycznie - z moich obserwacji wynika, że nasi sąsiedzi są surowi i krytyczni - zarówno w stosunku do samych siebie, jak i najmłodszych. W Hiszpanii czy we Włoszech dzieciaki krzyczące w niebogłosy i bawiące się do późna w restauracjach to norma. W Niemczech zdecydowanie nie jest to na porządku dziennym.
Podczas moich trzech miesięcy w kraju nad Odrą natrafiłam na wiele interesujących rzeczy, o których niewiele osób wie. Na przykład, Niemcy mają bardzo restrykcyjne zasady dotyczące hałasu. W Düsseldorfie w niedzielę wszyscy są zobowiązani do zachowania ciszy. Oznacza to, że nie wolno używać głośnych narzędzi ani nawet odkurzacza! Oczywiście nie każdy tego przestrzega, ale moi znajomi opowiadali, że policjanci "wpadali w odwiedziny", jak włączyli pralkę w niedzielę po 22.