"Niektórzy zawsze chcą rządzić". Pilot wycieczek o najgorszych turystach
Zdarzyło się, że zgubił uczestnika wycieczki. Sam też kiedyś na stacji benzynowej tęsknie spoglądał na światła odjeżdżającego bez niego autokaru. Uwielbia podróże. "W cywilu" spędza z żoną kilka miesięcy w roku w kamperze. Rozmawiamy z Dariuszem Mazurem z Lublina, przewodnikiem turystycznym i pilotem wycieczek.
Krzysztof Załuski: Gdzie jest najładniej?
Dariusz Mazur: To trudne pytanie. W Polsce i w Europie jest wiele takich miejsc. Dla mnie jedną z najwspanialszych "miejscówek" są jednak austriackie Alpy. I w zimie, i w lecie. Nie tylko ze względu na krajobrazy. To miejsce, gdzie każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. W zimie oczywiście narty, a w lecie to supermiejsce na włóczęgę w Wysokich Taurach.
Jest jeszcze jedno, co mnie w tym miejscu zachwyca – tamtejsi górale. Samo życie w każdych górach jest dość wymagające. Ten rejon alpejski znam jak własną kieszeń i wciąż nie mogę się nadziwić, jak miejscowi są życzliwie nastawieni do siebie, jak potrafią wzajemnie sobie pomagać, wspierać się. Sąsiad może liczyć w każdej sytuacji na sąsiada.
Często w małych wioskach mieszkańcy po pracy spotykają się w miejscowym barze czy nawet u kogoś w domu i potrafią godzinami rozmawiać przy kufelku piwa. To bardzo integruje. Sam kilka razy uczestniczyłem w takich spotkaniach. Bardzo podoba mi się również Hiszpania. Ale to zupełnie inne klimaty.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tłumy pod ziemią. Polska atrakcja przyciąga zagranicznych gości
Prawie każdy z nas wspomina po latach szkolne wycieczki. A jak to wygląda oczami pilota? Można młodzież okiełznać?
Jak najbardziej. Dzieci i młodzież zachowują się zupełnie inaczej poza szkołą. Trzeba ich tylko traktować poważnie i na zasadzie partnerskiej. Nigdy nie miałem większych problemów na tego rodzaju wyjazdach, a było ich mnóstwo. Owszem, zdarzało się, że gdzieś tam w tle był alkohol przelewany dla niepoznaki w butelki po coli, ale rzadkie były przypadki, żeby młodzi z tym przesadzili. Radzę sobie z nimi.
A miał pan kiedykolwiek taką grupę turystów, z którą nie mógł pan sobie poradzić?
Bywały takie sytuacje, ale nie chcę o tym szczegółowo mówić. Generalnie zdarzają się sporadycznie. Pracuję w tym zawodzie od trzydziestu lat i potrafię sobie radzić w konfliktowych sytuacjach. Zazwyczaj problemy pojawiają się wtedy, kiedy w takiej grupie jest kilka osób, które zakładają, że skoro zapłaciły za wycieczkę, to mają prawo do wypoczynku na własnych zasadach. Chcą rządzić, narzucają innym swoje zdanie.
Ale też mam na to sposób. Dzielę się z nimi obowiązkami. Zazwyczaj to się sprawdza. Pomagają utrzymać dyscyplinę w grupie. Czują się przez to dowartościowani, a często się potem nawet zaprzyjaźniamy.
Są różne sytuacje. Kiedyś w grupie trafiła mi się kobieta, która na każdym kroku mnie krytykowała, próbowała coś wtrącać swojego; wyjątkowo złośliwa osoba. Kiedyś usiadłem przy niej i zaczęliśmy rozmawiać. Od słowa do słowa okazało się, że niedawno przeżyła rodzinną tragedię. Opowiedziała mi wszystko. Wyrzuciła to z siebie i chyba tego potrzebowała. Po tej rozmowie, już do końca wycieczki była superatmosfera między nami.
Polscy turyści, a zagraniczni. Jest różnica?
Zauważam pewną prawidłowość. Polacy są pewni siebie i swobodni tam, gdzie mogą się porozumiewać w ojczystym języku. Wystarczy jednak przekroczyć granicę, kiedy bariera językowa sprawia, że ta swoboda gdzieś znika. To było szczególnie widoczne zwłaszcza kilkanaście lat temu.
Teraz jednak coraz więcej osób, w tym także starszych, zna co najmniej angielski i wygląda to trochę inaczej. Już nie jesteśmy tacy zakompleksieni jak za czasów PRL-u, kiedy wiele osób nie wiedziało, jak w takich Niemczech skorzystać z umywalki, kiedy nie było typowej baterii z pokrętłami, a woda leciała po podstawieniu dłoni. Strach było wejść do takiej toalety.
Z dyscypliną to różnie bywa. Tutaj niedoścignionym wzorem są Azjaci. Wiele razy byłem świadkiem, kiedy przewodnik rzucał hasło, że "koniec fotografowania, idziemy dalej" i wszyscy jak w wojsku chowali w jednej chwili aparaty i ruszali posłusznie za przewodnikiem. Oni nie spóźniają się, nie marudzą, nie narzekają. Czasami tylko się zastanawiam, czy oni w ogóle patrzą na obiekty swoimi oczami, czy tylko obiektywem aparatu czy smartfona. Bo zdjęcia robią na potęgę.
Na przeciwległym biegunie są turyści z Holandii i Anglii, ale oczywiście nie wszyscy. Wiele razy byłem jednak świadkiem ich skandalicznego zachowania, żeby nie powiedzieć dosadniej. To samo mówią moi koledzy z branży czy właściciele hoteli lub pensjonatów. Wielu takich turyst ów zupełnie nie liczy się z innymi gośćmi. Zresztą media wielokrotnie pokazywały, jak zachowują się Anglicy chociażby w Krakowie. To nie ma nic wspólnego z turystyką.
Zgubił pan kiedyś uczestnika wycieczki?
Sam się kiedyś zgubiłem. W Austrii pomagałem na stacji benzynowej naszemu kierowcy, który bał się, że zahaczy przy cofaniu o pryzmy zmrożonego śniegu. Wysiadłem z autokaru i pomagałem mu manewrować. Pomogłem, a kierowca zaraz potem dodał gazu i odjechał beze mnie. Na szczęście daleko nie pojechał. Przypomniał sobie o mnie, ale musiał dotrzeć do najbliższego zjazdu z autostrady. Trochę to trwało.
Kiedyś we Włoszech też zdarzyło się, że na stacji paliw został jeden z uczestników. Przed odjazdem przeliczyłem wszystkich. Zgadzało się. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów okazało się, że brakuje jednej osoby. Nie pomyliłem się przy liczeniu. Ta osoba wysiadła, kiedy wracałem z tyłu autokaru na swoje miejsce. "Zgubę" odnaleźliśmy w barze na stacji paliw. Mężczyzna był zajęty rozmową z piękną Włoszką. Nawet nie zauważył, że odjechaliśmy bez niego. To był jednak tylko jeden taki przypadek
Ma pan swoją sprawdzoną metodę, żeby zainteresować grupę chociażby architektonicznymi detalami, które często z pozoru wydają się być nudne?
Ważny jest początek opowieści. Musi być impuls, żeby zainteresować słuchaczy. Pamiętam, jak w Weronie – pod słynnym balkonem Julii – wpadłem kiedyś na pomysł, żeby zacząć historię opisaną przez Szekspira z innej strony. Od razu oznajmiłem, że ów słynny balkon pochodzi z lat 30. i że żadna Julia nigdy na nim nie stała. To zainteresowało wszystkich. Było mnóstwo pytań i o to chodziło.
Często opowiadając o jakiejś atrakcji, nawiązuję do czegoś, o czym wiele osób gdzieś tam słyszało. Chodzi o cokolwiek, co nie jest dla nich zupełnie obce. Takim przykładem jest zamek Fischhorn w Austrii. Nie zaczynam od zachwalania uroków tego zamku, tylko od pytania, kto słyszał o Hermannie Goeringu. To od razu wzbudza zainteresowanie, zwłaszcza kiedy dodaję, że w tym właśnie zamku ukrywał się i został aresztowany przez Amerykanów. Taką informację zazwyczaj ludzie bardziej sobie przyswajają i zapamiętują, bo jest ona związana z czymś, co już wcześniej znali. O Goeringu, Hitlerze słyszał przecież każdy.
Każdy przewodnik ma swoją metodę, jak skupić uwagę wycieczki. To jednak są lata doświadczeń, prób i błędów. I przygotowań. Przed każdym wyjazdem, zwłaszcza jeśli chodzi o nowe kierunki, wertuję książki i spędzam mnóstwo czasu w internecie. To jest nauka, tak jak przed egzaminem.
Jest jakieś miejsce, które mimo wielu walorów nie jest doceniane, pana zdaniem, przez turystów?
Od razu przychodzi mi na myśl Dolny Śląsk. Zamek Książ jest najbardziej znany, ale i inne atrakcje tego regionu to dla mnie wciąż turystyczne perełki. Za każdym razem odkrywam tu coś nowego. Może i dobrze, że ten region nie jest aż tak popularny. Inaczej byłby tłok. A to nic przyjemnego. Zatem sza...
Czy na pańskiej wycieczce zepsuł się kiedyś autokar?
Kilkanaście lat temu zdarzały się takie sytuacje. Dzisiaj każde biuro podróży współpracuje z przewoźnikami, którzy mają już nowoczesne, nowe autokary. Awarie są już rzadkością.
Gdzie są najdroższe bilety do muzeum?
W całej Europie są raczej znormalizowane ceny. To koszt ok. 8-12 euro. Bardziej atrakcyjne i znane muzea to nawet do 40 euro. Są też tańsze i mogą kosztować tyle, ile skorzystanie z niektórych toalet w Wenecji. Wiele lat temu zapłaciłem w takim przybytku cztery euro. Często najlepszym rozwiązaniem są bilety łączone lub karty wstępu możliwe do uzyskania w hotelach, z których się korzysta.
Jaka umiejętność jako pilota jest najbardziej przydatna w prywatnych podróżach?
Gdybym miał za pół godziny być gotowy do wyjazdu np. na drugi koniec świata, to spakowałbym się bez problemu, o niczym nie zapominając i czekałbym na taksówkę, popijając jeszcze kawę. Z żoną Agnieszką mamy od kilku lat swój wymarzony kamper. I co roku spędzamy w nim kilka miesięcy, włócząc się po Europie. Ostatnio była to m.in. Portugalia i Hiszpania. Ale to żona głównie przygotowuje plan podróży i co mamy zwiedzać. Jak na razie wywiązuje się z tego na medal.