Spędziłem w samolocie prawie dobę, by dotrzeć na koniec świata
Nowa Zelandia od dziecka była na mojej liście kierunków do odwiedzenia. Jednak konieczność spędzenia prawie doby w samolocie skutecznie odstraszała mnie od tego wyjazdu. Ale w końcu się przełamałem. I przy okazji tej podróży przekonałem się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Kocham podróżować, szczególnie samolotem, ale co ważniejsze – doskonale te podróże znoszę. Przez prawie cztery dekady życia udało mi się oblecieć świat, w samolocie spędzając długie godziny. W końcu przyszedł czas na realizację wyjazdu na antypody.
Dobrze zaplanuj
Planując każdą podróż trzymam się sprawdzonego schematu. Przede wszystkim szukam dogodnego (pod kątem m.in. pogody) okresu w roku do odwiedzenia konkretnego miejsca, analizuję ceny (hotele, transport, wyżywienie, atrakcje), a dopiero potem kupuję bilety lotnicze.
Lubię słońce, ale także deszcz, wiatr i przenikliwy chłód. Nie przeszkadza mi mróz i mgła. Staram się tylko unikać ekstremalnych upałów i niebezpiecznych zjawisk pogodowych, jak tajfuny, huragany. Nie wszystko da się zaplanować, ale można zminimalizować ryzyko dużych kłopotów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sztuka podróżowania - DS7
Patrząc na ceny nie rezygnuję z miejsc wyjątkowo drogich. Po prostu inaczej się do nich przygotowuję i planuję tzw. mądry budżet. Jedną z zasad, od której nigdy nie odstępuję jest świetna lokalizacja miejsca noclegowego. Przez "świetna" rozumiem lokum położone w centrum, blisko metra lub linii tramwajowej, najchętniej blisko głównego dworca lub atrakcji turystycznych.
Ta zasada sprawdza się doskonale oczywiście tylko podczas wyjazdów do miast. I nawet, jeżeli za tę opcję trzeba zapłacić nieco więcej, zaoszczędzimy w trakcie wyjazdu (m.in. nerwów, gdy po całodziennym zwiedzaniu będziemy chcieli jak najszybciej wrócić do hotelu lub bardzo zmęczeni będziemy szukali restauracji na kolację blisko miejsca noclegowego).
Szukając biletów lotniczych, patrzę na jak najmniejszą liczbę przesiadek, renomę linii lotniczej i długość podróży. Wybierając lot do 5-6 godzin nie ma dla mnie znaczenia klasa podróży, ale mając w perspektywie 16-godzinny bezpośredni lot (a tyle leciałem z Dubaju do Auckland), warto poszukać okazji na wyższe klasy.
W ramach przygotowań do każdej podróży, z odpowiednim wyprzedzeniem sprawdzam też (m.in. za pośrednictwem stron Ministerstwa Spraw Zagranicznych i ambasad) kwestie bezpieczeństwa, zasady wjazdu (wizy, kwestie celne) i walutę (zawsze biorę kartę walutową i trochę lokalnej lub uniwersalnej gotówki).
I tak odhaczając powyższe punkty zaplanowałem podróż z Warszawy przez Dubaj do Auckland w Nowej Zelandii. W okresie tamtejszej późnej wiosny.
Z Warszawy na koniec świata
Lot z Warszawy do Dubaju, jednego z największych portów przesiadkowych na świecie trwał niecałe sześć godzin. Emirates na tej trasie latają dwusilnikowym samolotem Boeing 777. Jednak to na ten drugi odcinek podróży, czekałem najbardziej.
Na szczęście globalna pandemia COVID-19 nie wykluczyła z flot przewoźników największych pasażerskich samolotów świata – airbusów A380. Dwupoziomowe "potwory" mogą pomieścić aż kilkuset pasażerów w kilku klasach podróży. Te należące do luksusowych linii z Dubaju mają na pokładzie takie gadżety jak prysznic dla pasażerów klasy pierwszej czy podniebny bar dla biznes klasy.
Na trasie z Dubaju do Auckland udało mi się podróżować w stosunkowo niedawno wprowadzonej do Emirates (obecnej też u innych przewoźników) klasie premium. Oprócz niej przewoźnik na tym bardzo długim bezpośrednim rejsie oferuje klasy: pierwszą, biznes i ekonomiczną.
Port w Dubaju niezwykle sprawnie odprawia pasażerów, a po przejściu kontroli bezpieczeństwa pozostaje sporo czasu na skorzystanie z atrakcji skrojonych pod każdy portfel. Po zakupach wreszcie przyszedł czas na tzw. boarding.
Niezwykle pozytywne wrażenie zrobiła na mnie sprawność wpuszczania pasażerów na pokład. Kilkaset osób, kilka klas podróży, prezentacja instrukcji bezpieczeństwa, wypychanie samolotu na pas, a mimo wszystko wystartowaliśmy punktualnie.
Klasa premium, w której miałem miejsce - została zlokalizowana na dolnym pokładzie, tuż pod klasą pierwszą, obok charakterystycznych schodów. Skórzane, wyposażone w szerokie podłokietniki, podnóżki, kremowe fotele (przypominające te z luksusowych aut) ułożono w układzie 2 – 4 – 2, dzięki czemu nikt z pasażerów nie trafia na znienawidzone "środkowe w ekonomicznej". Na fotelu czekały na mnie nauszne słuchawki, butelka wody, koc i duża poduszka. Zająłem miejsce w pierwszym rzędzie, dzięki czemu miałem pełną swobodę wychodzenia podczas całego rejsu. Nie śpię w podróży, to dla mnie ważne.
Po starcie załoga pokładowa rozdała ekologiczne, wykonane z materiałów z recyklingu kosmetyczki ze skarpetkami, zestawem dentystycznym i opaską na oczy.
Jedz, pracuj… baw się
Zalety klasy ekonomicznej premium doceniałem z każdą kolejną godziną tego bardzo długiego rejsu. Po pierwsze fotel okazał się bardzo wygodny, a jego znaczne odchylenie i podnóżek pozwalały na przybranie wygodnej pozycji w podróży. Po drugie pasażerowie tej klasy mają do dyspozycji kilka toalet (pozwalało to na uniknięcie kolejek), które na bieżąco były sprzątane przez obsługę. Na jakość podróży – szczególnie dla takich osób jak ja, a więc nie śpiących w podróży – wpływa Wi-Fi (bezpłatne dla wyższych klas i członków Emirates Skywards, płatne 10-22 dolary dla pozostałych) i serwis pokładowy.
Niedługo po starcie otrzymaliśmy smaczny i sycący posiłek składający się z pieczywa, przekąsek, sałatki orzo, kurczaka tikka masala i profiteroli z bitą śmietaną na deser.
W trakcie lotu pasażerom, którzy nie spali proponowano pizzę na grubym cieście (kawałki zapakowane osobno i podgrzane), a przed lądowaniem obfite śniadanie (omlet z pieczarkami, jogurt grecki z dżemem, świeże owoce i rogaliki francuskie). Do każdego z posiłków, ale też w trakcie całego rejsu obsługa proponowała gorące, bezalkoholowe i alkoholowe napoje oraz przekąski (batoniki, orzechy).
Ponad doba w podróży
Na jakość podróży wpływa też system rozrywki pokładowej. Można oczywiście zatopić się w książce, jednak przy nocnym oświetleniu kabiny samolotu, nawet z indywidualną lampką nad fotelem, łatwo o zmęczenie oczu. Emirates oferuje doskonały system rozrywki pokładowej na tle innych linii lotniczych. Świadczą o tym zresztą liczne nagrody przyznawane przez branżowe organizacje i portale. Na pokładach Emirates w systemie "ice" można obejrzeć telewizję informacyjną lub mecz na żywo, skorzystać z bogatej biblioteki filmów i seriali z całego świata (były też akcenty z Polski, m.in. "Listy do M. 4", "Teściowie" czy "Zenek"), czy posłuchać muzyki. Na kinomanów czeka ponad 1500 filmów w 40 wersjach językowych. Nie sposób się nudzić.
Na dwie godziny przed lądowaniem, tuż przed serwisem śniadaniowym, na ekranach przed każdym z pasażerów wyświetlono film służb celnych Nowej Zelandii o deklaracjach dot. wwozu roślin i żywności. Te można wypełnić w wersji online na 24 godziny przed lotem za pośrednictwem strony travellerdeclaration.govt.nz, ale rekomenduję wypełnić papierową, rozdawaną w samolocie wersję.
Po wylądowaniu, pasażerowie klasy premium ekonomicznej – niczym klasy pierwszej – wychodzą jako pierwsi z samolotu. To szalenie ważne, bo przed nami była nie tylko kontrola paszportowa i odbiór bagażu, ale obowiązkowa dla wszystkich tzw. biosecurity.
Restrykcyjne zasady wjazdu na teren Nowej Zelandii powodują nawet 2-3-godzinne kolejki na lotnisku.
Warto więc być w dobrej kondycji, tym bardziej, że licząc lot z Warszawy do Dubaju i Dubaju do Auckland, w samolocie spędzimy ok. 22 godziny. Ja mam to za sobą i już nie mogę się doczekać powtórki.
Jakub Panek, dziennikarz i wydawca Wirtualnej Polski