Strażak, psycholog, trochę kucharz. Czego nie wiecie o zawodzie stewarda
Od prawie 7 lat pracuje w chmurach. Pokonał tysiące kilometrów, odwiedził ponad 50 krajów. Wykonuje zawód stewarda, ale… już niebawem zasiądzie za sterami samolotu pasażerskiego. Michał Kostka zdradza nam, co jest największym utrapieniem podczas lotu i obala kilka mitów.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
‒ Kilka lat temu podczas nocy sylwestrowej poznałem stewardesę, która opowiedziała mi o swoim zawodzie. Nie miałem wtedy pomysłu na siebie, nie wiedziałem, co chcę robić w życiu, kiedy więc wysłała mi ogłoszenie o rekrutacji do linii lotniczej, postanowiłem spróbować – opowiada w rozmowie z WP Michał Kostka, 30-latek, który od 7 lat pracuje jako steward. Od 3 lat w Polskich Liniach Lotniczych LOT.
‒ Gdy przyszedłem we wskazane miejsce, od razu pomyślałem, że nie mam żadnych szans. W kolejce czekali przystojni mężczyźni, w świetnie skrojonych garniturach i z cieniutkimi krawatami, wówczas bardzo modnymi. A ja miałem na sobie za dużą marynarkę i szeroki, różowy krawat. Ale los tak chciał, że przeszedłem pozytywnie wszystkie etapy rekrutacji. W dwudziestce wybrańców z dwustu kandydatów byłem ja – opowiada.
Na pytanie, co zadecydowało, że znalazł się w szczęśliwej dwudziestce zaznacza, że m.in. osobowość i umiejętność rozładowywania napiętej atmosfery.
Ewakuacja samolotu w ciągu 90 sekund
Pozytywne przejście rekrutacji to pierwszy etap sukcesu. Teraz na przyszłych stewardów i stewardesy czekają szkolenia, które trzeba przejść z bardzo wysokim wynikiem – od 75 proc., a w niektórych liniach lotniczych trzeba mieć i 90 proc. z testów.
Zobacz też: Awaryjne lądowanie boeinga. Relacja pasażera
– Szkolenie w zależności od linii trwa od trzech tygodni do nawet dwóch miesięcy. Podczas zajęć poruszane są kwestie odnośnie wyposażenia samolotu, wewnętrznych procedur, ale również przechodzimy szkolenie z pierwszej pomocy. Na symulatorze ćwiczymy różne scenariusze ewakuacji samolotu, np. gdy pali się silnik, gdy trzeba wodować – wyjaśnia.
Michał opowiada, że symulator to taka imitacja samolotu, z prawdziwymi siedzeniami i maskami tlenowymi. To idealne miejsce, żeby przećwiczyć gaszenie pożaru czy przeprowadzić ewakuację. I każda z tych czynności ma się odbyć według określonych procedur, ale też trzeba wiedzieć, że np. piekarnik elektryczny można tylko ugasić gaśnicą halonową, a nie wodną, bo w tym drugim przypadku wywołamy spięcie.
Podczas egzaminu zaś, podczas którego sprawdzana jest znajomość każdego typu samolotu i rozmieszczenie sprzętu awaryjnego (np. gaśnic), obsługi samolotu i wspomnianych już procedur, trzeba również przeprowadzić w ciągu 90 sekund ewakuację samolotu.
– Uczymy się również angażowania pasażerów w akcję ratunkową. Poznajemy mechanizm działania, jak krok po kroku postępować, jak przeszkolić ludzi, żeby nam pomogli w trakcie ewakuacji. Ważna jest choćby rola pierwszej osoby, która wychodzi z samolotu po otwarciu przez nas drzwi. Taki podróżny kieruje pasażerów w bezpieczne miejsce, tak żeby np. nikt nie wbiegł pod palący się silnik – tłumaczy.
Strażak, psycholog, kucharz
– W samolocie trzeba być przygotowanym na wszystko. Musimy być strażakami, psychologami i troszeczkę też kucharzami, bo też musimy podawać jedzenie. Najważniejszy jest zawsze spokój i profesjonalizm – wyjaśnia.
Kostka zdradza, że steward czy stewardesa może latać tylko trzema typami samolotów. A ponieważ on ma uprawnienia na embraery, bombardiery i airbusy, nie będzie już mógł zawodowo wejść na pokład boeinga czy innej maszyny. – Mądrzejsi ludzie to wymyślili – żartuje.
Gdy pytam, z jakimi mitami musi się mierzyć personel pokładowy, odpowiedź mnie nie dziwi.
– Pasażerowie nie za bardzo wiedzą, na czym polega nasz zawód. Większość myśli, że jesteśmy od podawania kawy, a to są tak naprawdę nasze dodatkowe obowiązki. Jesteśmy od tego, żeby zapewnić pasażerowi bezpieczeństwo, żeby nikomu nic się nie stało – mówi steward.
Wyzwaniem jest alkohol. – Ludzie sięgają po napoje wyskokowe, bo się boją latać. Łatwo o konflikt. Zawsze staramy się spokojnie wszystko tłumaczyć – opowiada.
– Pasażerom się wydaje, że my nic nie widzimy. A my tak naprawdę widzimy wszystko. To jak z nauczycielem w szkole, który widzi, kiedy uczeń ściąga. I my też zauważamy, że niektórzy dziwnie się zachowują, że np. piją colę, która jest troszeczkę innego koloru niż powinna być… Dlaczego zabrania się spożywania na pokładzie alkoholu w większych pojemnościach? Odpowiedź jest prosta. W powietrzu rozszerzają nam się naczynia krwionośne, krew staje się rzadsza i w rezultacie szybciej się człowiek upija – tłumaczy.
Kolejny krok
Latanie to jego żywioł. Jak sam mówi, ma wytrzymały organizm, nie reaguje na zmianę ciśnień, nie miewa jet lagów. Jedno marzenie już zrealizował, teraz czas na kolejne. Pragnie zdobyć licencję pilota.
– Kiedy zostałem stewardem, pomyślałem, że fajnie byłoby zostać pilotem. Kiedyś ograniczały mnie pieniądze, bo jest to spory koszt. Za wyszkolenie się na pilota trzeba zapłacić ok. 150-200 tys. zł, następnie trzeba przejść szkolenie na dany typ samolotu i są to kwoty od 30 do 40 tys. euro (ok. 120 - 170 tys. zł). W sumie wychodzi ok. 350 tys. zł. Za takie pieniądze można sobie kupić mieszkanie. Nie było mnie na to stać, nie chciałem też brać kredytu. Ale zmieniła się sytuacja i ponieważ teraz pilotów jest za mało, to linie lotnicze w zamian za lojalność np. na 3-5 lat, opłacają szkolenie na dany typ samolotu. W ten sposób pozostaje połowa kosztów do opłacenia (ok. 150-200 tys. zł). Przechodząc do LOT-u wiedziałem, że mogę skorzystać z takiej opcji. Szkolę się już dwa lata. Mam nadzieję, że jeszcze rok i uda mi się zostać pilotem – opowiada.
Podróż poślubna z przytupem
W ilu krajach był? Nie zliczy. Może w 70, a może 50. Z żoną zwiedził 17.
– Cieszę się, że mam możliwość zwiedzania świata, bo wiem, że ludzie płacą ogromne pieniądze, żeby kupić bilet lotniczy, opłacić hotel itd. Zauważyłem, że im więcej zwiedzam, im więcej rzeczy widzę, tym ciężej jest mnie czymś zaskoczyć. Niedawno byłem w podróży poślubnej z żoną. We wrześniu wzięliśmy ślub. Chcieliśmy więc, żeby ten nasz miesiąc miodowy był wyjątkowy. Polecieliśmy do Singapuru, Nowej Zelandii, Australii i na Fidżi i dopiero kiedy zwiedziliśmy te cztery kraje – byliśmy prawdziwie usatysfakcjonowani. To było to – podkreśla.
Przyznaje jednak, że nie lubi latać jako pasażer, bo się szybko nudzi w samolocie. – Od razu chce mi się pracować – żartuje.
Trzymamy kciuki za egzaminy na pilota. Może już niebawem polecimy samolotem, za którego sterami będzie siedzieć Michał. Powodzenia.
Michał Kostka jest bohaterem programu "No to lecę", który można oglądać na antenie Travel Channel.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.