"To trzeba przeżyć i zobaczyć na własne oczy". Polska para o doświadczeniach z 19‑miesięcznej podróży
Początkowo planowali wyjechać na miesiąc, do Polski wrócili po prawie dwóch latach. Agata i Olo zdecydowali się na wyprawę z plecakami po Azji, Australii i Oceanii. Przejechali Rosję pociągiem, mieszkali w mongolskiej jurcie, pracowali i zwiedzali Nową Zelandię. Wirtualnej Polsce opowiadają o swoich doświadczeniach i o tym, jak zmieniła ich podróż.
27.10.2017 | aktual.: 27.10.2017 13:24
WP: Skąd pomysł na taką podróż i jak długo zajęło wam podjęcie decyzji o wyruszeniu w drogę?
Olo: Zaczęło się od pierwszych wakacji w Azji. Byliśmy zachwyceni zupełnie innym życiem, które się tam toczyło i chcieliśmy zostać dłużej niż 3 tygodnie. Rok później, po kolejnym krótkim pobycie w Azji, byliśmy już przekonani, że chcemy wyjechać na dłużej.
Agata: I tak pomyśleliśmy najpierw o pełnym miesiącu, potem trzech, sześciu, aż w końcu doszliśmy do wniosku, że skoro już chcemy jechać na dłużej, to dobrze byłoby mieć na to odpowiednie pieniądze (śmiech). Między innymi stąd wziął się główny cel wyjazdu, czyli Nowa Zelandia, w której byliśmy na Working Holiday Visa. No i kierunek sam w sobie to była dla nas bajka, którą do tamtej pory oglądaliśmy tylko na zdjęciach, a myśl, że możemy tam być, pracować, mieszkać i podróżować przez rok, była dla nas argumentem nie do zbicia. Ciężko mówić o czasie podjęcia decyzji. Powoli oswajaliśmy i siebie, i bliskich z myślą, że chcemy wyjechać i mamy na to jakiś tam plan. To, czy faktycznie wyjedziemy zależało przede wszystkim od otrzymania przez nas wizy do Nowej Zelandii.
Jak wyglądały przygotowania?
A: Dużo, dużo czytania blogów podróżniczych w poszukiwaniu konkretnych informacji odnośnie organizacji przejazdów między krajami i innych praktycznych rad, np. dotyczących tego, co dobrze jest spakować na taką podróż, co zobaczyć, na co zwrócić uwagę. Poza tym kompletowanie sprzętu od kurtek po aparat fotograficzny. No i przede wszystkim wizy na całą podróż do Nowej Zelandii. (z Polski do Nowej Zelandii dotarli przez Rosję, Mongolię, Chiny i Tajlandię – przyp.red.)
O: W pierwszej kolejności musieliśmy zdobyć wizę do samej Nowej Zelandii, bez której prawdopodobnie nie wyjechalibyśmy na długo. Fakt, że co roku jest tylko 100 wiz tego typu nie ułatwiał zadania, ale zawzięliśmy się i udało nam się. Później trzeba było ogarnąć odpowiednie ubezpieczenie, konta walutowe oraz odnowić kilka szczepień. Wiedzieliśmy, że chcemy wyjechać we wrześniu, a do Nowej Zelandii dojechać w listopadzie, ze względu na dobry czas na rozpoczęcie poszukiwania pracy. Musieliśmy zdecydować, co robimy pomiędzy. Marzyliśmy o kolei transsyberyjskiej, więc wybraliśmy trasę lądową przez Rosję i Mongolię do Chin, więc zorientowanie się w opcjach transportu zajęło nam bardzo dużo czasu. Założyliśmy też bloga STO historii i konta w mediach społecznościowych.
Który kraj wspominacie najlepiej?
O: Zdecydowanie najlepiej wspominam Nową Zelandię. Pewnie dlatego, że siedzieliśmy tam prawie rok, ale to ten kraj jest naszym drugim domem. Zachwycili nas ludzie, styl i jakość życia oraz natura i klimat. Marzymy, żeby kiedyś tam wrócić.
A: Trochę jest tych krajów, które wspominam najlepiej, na jeden nie potrafię się zdecydować. Na pewno Nowa Zelandia. Tam zrozumiałam, o co chodzi tym wszystkim ludziom, którzy piszą lub mówią, że zostawili gdzieś kawałek swojego serca. To się faktycznie zdarza! Mongolia za niesamowitą kulturę, styl życia nomadów, bezkresne stepy. Ten kraj zrobił na mnie ogromne wrażenie. Do pierwszej trójki dodałabym jeszcze Malezję, konkretnie Borneo, bo tylko tą część Malezji widzieliśmy. Za to, że mogliśmy tam doświadczyć takiej bliskości natury, a to wszystko dzięki dwóm wolontariatom – jeden dotyczący odbudowy raf koralowych, a drugi pomagający w utrzymaniu czystości jeziora po środku dżungli. Paradoksalnie Borneo tej natury ma coraz mniej i dzieje się to naprawdę na gigantyczną skalę. Wycinka dżungli i zaburzanie całych ekosystemów pod uprawę palm olejowych to norma w tym rejonie – bardzo przykry widok.
Czy z którymś jeszcze krajem wiążą się nieprzyjemne wspomnienia?
A: Nie wspominam żadnego kraju bardzo źle, chociaż na pewno ciężko mi było na początku w Chinach. Myślę, że jestem otwartą osobą, ale niestety sporo z tego, czego doświadczyliśmy w Chinach nie byłam w stanie zrozumieć.
Opowiesz coś więcej?
A: Przede wszystkim na początku był to dla mnie gigantyczny kontrast, gdy po wizycie w spokojnej Mongolii, znalazłam się w bardzo głośnych Chinach. Jechaliśmy do Pekinu autokarem, więc zetknęliśmy się z wieloma sytuacjami po drodze, kiedy Chińczycy śmiecili na potęgę, rzucali dosłownie pod swoje nogi, czy to na ulicy, czy w busie, puste puszki po napojach, opakowania, chusteczki, resztki jedzenia. Dosłownie wszystko. Robią tak nie tylko u siebie, ale również w krajach, do których podróżują. Wiele razy, pracując w restauracjach w Nowej Zelandii, mieliśmy styczność z Chińczykami. Spotykaliśmy się niestety w większości z bardzo aroganckimi, głośnymi osobami, które nie bardzo szanują to, że są w kraju o odmiennej kulturze i zachowaniach. W których się nie beka, nie charcze, nie pluje i nie rozwala wszystkiego. To wszystko przełożyło się niestety na moje ogóle spojrzenie na ten kraj. Poznaliśmy kilka przesympatycznych i pomocnych osób z Chin. Jednak zdecydowanej większości zachowań nie byłam w stanie zrozumieć i ciężko też do końca wyjaśnić, o co dokładnie chodzi. To trzeba przeżyć i zobaczyć na własne oczy (śmiech).
Co jeszcze zaskoczyło was w odwiedzanych miejscach?
O: Na pewno wspomniana przez Agatę malezyjska część Borneo, której nie mieliśmy przed wyjazdem w planach, a pobyt na niej kręcił się wokół wolontariatów i natury. W życiu nie widziałem tylu egzotycznych zwierząt. Zaskoczył nas też północny Wietnam, gdzie wybraliśmy się motorem na czterodniową objazdówkę po regionie Ha Giang. Krajobrazy nas tak zachwycały, że momentami zatrzymywaliśmy się co 10 minut i nie mogliśmy się napatrzeć. W dodatku co dzień spaliśmy u innej rodziny, z którą wieczorem jedliśmy wspólną kolację i piliśmy wino kukurydziane.
Właśnie, przez te 19 miesięcy nie tylko zobaczyliście ogromna liczbę pięknych miejsc, ale przede wszystkim poznaliście wielu nowych ludzi. Kto najbardziej zapadł wam w pamięć?
A: Żeby nie być nudną i znowu nie opowiadać o Nowej Zelandii (śmiech). Soethein, czyli pan z Mjanmy, który po prostu zagadał nas w pociągu i po jakichś 20 minutach rozmowy zapytał, czy mamy ochotę wpaść do niego na herbatę i zobaczyć życie na przedmieściach. Na koniec odprowadził nas na pociąg z prośbą, żebyśmy o nim pamiętali. Pamiętamy doskonale! Tego typu sytuacje na początku powodowały u nas chwilę podejrzliwości i zawahania, ale nauczyliśmy się tego, że ludzie po prostu potrafią i są otwarci na drugiego człowieka, i też staraliśmy się tacy być.
O: Dla mnie kilka osób z Nowej Zelandii, poznanych w różnych okolicznościach. Sid, jeden z naszych szefów, który dzień po tym, jak się poznaliśmy, zostawił nas na tydzień w swoim ogromnym domu, pośród przepięknych, zielonych wzgórz, a sam pojechał na urlop. Zawsze mawiał, że ludzie są najważniejsi. Caro, która sprzedając nam piwo w lokalnym browarze, po 5 minutach rozmowy zaproponowała nam, że możemy zatrzymać się u niej tak długo, jak nam pasuje i czuć się jak u siebie. Niesamowicie otwarta, przesympatyczna osoba. Noel, nasz dwukrotny host na Couchsurfingu, 50-letni facet, który powtarzał, że życie jest sumą doświadczeń.
Czego nauczyliście się od poznanych ludzi?
A: Tak jak wspominałam wcześniej, właśnie tej otwartości. Staliśmy się chyba jeszcze bardziej empatyczni. Poza tym mądrzejsi o sprawy związane z ochroną środowiska i ekologią.
O: Nauczyliśmy się, że życie jest nieprzewidywalne, powinniśmy przeżyć je po swojemu i być otwartym dla innych ludzi.
Utrzymujecie kontakt z ludźmi poznanymi na szlaku?
A: Bardzo sporadycznie, ale tak, czasami wymienimy się wiadomościami z naszym hostem z Nowej Zelandii czy przewodniczką z Mongolii. Najlepszy i najczęstszy kontakt mamy z Polakami poznanymi w Auckland. Pozdrawiamy Dankę i Kubę (śmiech)!
Czy zdarzyły wam się jakieś niebezpieczne sytuacje?
A: Serio… nie! Chyba, że liczy się przebywanie na terenach objętych kilka lat temu banem turystycznym, bo porywano tam dla okupu wakacjowiczów albo zapalenie ucha Olka (śmiech).
O: Ciężko nazwać to niebezpieczną sytuacją, ale na Samoa uciekaliśmy skuterem po dziurawej drodze przed dzikim psem i mało brakowało, a byśmy z niego spadli.
Mieliście chwile słabości? W jakich momentach?
A: Taką słabość w stylu, że chciałoby się naprawdę wrócić do domu miałam dwa razy – podczas świąt Bożego Narodzenia.
O: To prawda, najgorzej było w okresie świątecznym, kiedy najbardziej brakowało nam domu i najbliższych. Dopadło nas też zmęczenie po 3 miesiącach podróżowania, co było związane z częstym przemieszczaniem się, brakiem własnego miejsca i noszeniem „szafy” na plecach.
A: Poza tym ręce mi opadały, kiedy w Kazachstanie poświęcaliśmy mnóstwo czasu, żeby zobaczyć najbardziej znane miejsca w danym regionie i nie płacić za to dobrych kilkuset dolarów dziennie za osobę. Nie spodziewałam się, że ten kraj może być tak upierdliwy w podróżowaniu.
O: Momentami mieliśmy ochotę wrócić już do domu, szczególnie, że był to ostatni kraj przed powrotem do Polski
Czego brakowało wam najbardziej?
A: Ziemniaków (śmiech)! A tak bardziej na poważnie, to w pewnym momencie stało się dla mnie męczące ciągłe przemieszczanie, plecak robiący za całą szafę, zmiana krajów, a co za tym idzie kultur, kuchni, wszystkiego. To wydaje się śmieszne teraz, gdy siedzę w fotelu, a za oknem pada deszcz, bo zamieniłabym się w sekundę na tamten czas. Niestety taka natura człowieka, że tęskni za tym czego nie ma. Wtedy tęskniłam za rutyną i stabilizacją, o losie.
O: Czasami tęskniłem za ubraniami zostawionymi w domu – pięć koszulek, dwie pary spodni i bluza na półtora roku to raczej mało. Zdarzało się zatęsknić za domowym jedzeniem, naszym rodzinnym miastem, a nawet morzem – pierwszy raz zamieszkaliśmy w górach i kiedy po dwóch miesiącach wylądowaliśmy nad brzegiem oceanu byliśmy mega szczęśliwi.
Jak zmieniła was ta podróż?
A: Wiąże się to mocno z tym, czego nauczyli nas ludzie w podróży. To, co najmocniej widzę w naszym codziennym życiu to zdecydowanie większe przywiązanie do tego co jemy, ze względu na zdrowie, ale też ekologię, ile odpadów produkujemy, jakie produkty kupujemy. Bardzo bliska stała nam się idea "zero waste", choć ciągle uczymy się ją wykorzystywać na co dzień. Staramy się o tym mówić głośno, z różnym skutkiem, ale nie poddajemy się. To jak człowiek niszczy świat nie mieści nam się w głowach – widzieliśmy na to sporo dowodów. Na tyle, na ile to możliwe, staramy się nie dorzucać do tego swojej cegiełki. Na tyle, na ile to możliwe.
O: Podczas wolontariatów dowiedzieliśmy się sporo o zanieczyszczeniu wód, nadmiernym i nielegalnym połowie, globalnym ociepleniu i kilku innych sprawach. Inna zmiana zaszła w Mjanmie, gdzie lokalna kuchnia składającą się głównie z warzyw była dla nas zbawieniem po kilku miesiącach częstego jedzenia makaronu lub ryżu z kurczakiem. Teraz sami bardzo dużo gotujemy i staramy się zdrowo odżywiać, jeść mniej mięsa. Poza tym zakochaliśmy się w dobrej kawie, głównie za sprawą Australii i Wietnamu, z którego przywieźliśmy tradycyjny zaparzacz "phin” Po powrocie wyrobiliśmy sobie mały rytuał i niemal codziennie pijemy zaparzoną w nim, przepyszną, świeżo zmieloną kawę.
A jak podróż wpłynęła na waszą relację?
A: Chyba tylko jeszcze bardziej mnie utwierdziła w przekonaniu jak wiele nas łączy, ale też, że potrafimy się dobrze uzupełniać. O dziwo, pomimo tego, że przez ponad 1,5 roku żyliśmy ze sobą niemal 24h na dobę, nie zdarzały nam się często jakieś poważne spięcia. Nikt nie odwracał się na pięcie i nie szedł w swoją stronę, byliśmy naprawdę zgranym 2-osobowym teamem
O: Znamy się ponad 10 lat i mamy szczęście mieć podobne cele, zainteresowania i podejście do wielu spraw, więc obyło się bez spektakularnych kłótni. Zdarzało nam się mieć różne zdanie, ale zawsze mniej lub bardziej burzliwie wypracowaliśmy rozwiązanie. Bardzo dobrze się uzupełnialiśmy i kiedy jedno z nas nie miało siły czegoś sprawdzać albo weny do robienia zdjęć drugie zawsze przejmowało inicjatywę. Bez problemu przyzwyczailiśmy się do przebywania ze sobą niemal całą dobę i po powrocie do Polski dziwnie było nie widzieć się dłużej niż kilka godzin.
Gdybyście mieli wyruszyć jeszcze raz w tę samą podróż, co, mając obecne doświadczenia, zmienilibyście?
A: Chociaż już w trakcie podróży mówiliśmy sobie, że będziemy podróżować spokojnie i bez pośpiechu, to teraz wolałabym to jeszcze bardziej spowolnić. Z jednej strony, mając ograniczony budżet i czas, szkoda sobie odpuścić zobaczenia 3-4 krajów i zamiast tego zostać dwa razy dłużej w innych. Z drugiej strony myślę, że fajnie jest się „wtopić” w rytm danego miasta, pożyć w nim chwilę jak lokales, mieć swój ulubiony stragan z dojrzałym mango, knajpę z najsmaczniejszym jedzeniem i miłym właścicielem. Wtedy zupełnie inaczej odbiera się dany kraj, jego mieszkańców i lepiej się rozumie niektóre zachowania. Dla nas idealnym przykładem na to jest Nowa Zelandia, którą po prostu mieliśmy możliwość dobrze poznać, bo żyliśmy w niej cały rok.
O: Myślę, że staralibyśmy się wyszukać i wziąć udział w kilku dodatkowych wolontariatach. Udało nam się pomagać dwukrotnie na Borneo i satysfakcja jest nieziemska. Chciałbym też zostać trochę dłużej w Wietnamie – byliśmy tam dwa tygodnie i czuję niedosyt. Pewnie wzięlibyśmy też mniejsze plecaki, bo nasze okazały się za duże, a po drodze kupowalibyśmy jeszcze więcej pamiątek i wysyłali je pocztą do domu.
Macie już plany na następną wyprawę?
A: Hmm. Plany u nas zmieniają się jak w kalejdoskopie. Co chwilę rozmyślamy o tym, jak będzie wyglądała nasza przyszłość Na wyprawy na pewno też przyjdzie czas, choć raczej nie przewidujemy już tak długich, ale nigdy nie mówimy nigdy!
O: Teraz celujemy w krótsze wyjazdy i marzymy o tygodniu nurkowania w Egipcie, wypadzie do Włoch na narty albo objazdówce po Jordanii i do tego ostatniego chyba nam najbliżej.
Więcej na blogu: STO historii