Turyści nie mogą wrócić do kraju. "Kiblujemy w Argentynie"
Zamiast siedzieć na pokładzie samolotu do Europy, kiblujemy w Argentynie. Wędrujemy wraz z protestującymi ulicami Buenos Aires, które na dzień 24 stycznia ogłosiło ogólnokrajowy strajk generalny. Lotniska zostały zamknięte, wszystkie loty odwołano. Turyści utknęli na ulicach argentyńskiej stolicy, w tym my.
Dziś nie wylecimy do Polski, jutro też nie. Część turystów wróci za dwa lub trzy dni do kraju. Argentyna strajkowała od zawsze, ale w tak rekordowo krótkim czasie, 45 dni po zaprzysiężeniu nowego prezydenta, nigdy. To najszybszy tego rodzaju protest w czasach demokratycznie rządzonego państwa, czyli po roku 1989.
Dlaczego Argentyńczycy protestują?
Protesty odbywają się przeciwko rządom Javiera Milei, ale też w związku z gigantyczną inflacją i rosnącymi cenami, którym nie towarzyszy równoważny wzrost płac.
W ciągu jednego miesiąca ceny żywności wzrosły o 50 proc., ceny paliw i transportu w podobnej proporcji. Wzrósł też oficjalny kurs dolara, co spowodowało wzrost cen wszystkich produktów ze względu na wpływ na towary importowane. Nie wzrosły jednak dochody Argentyńczyków, dlatego wyszli na ulice żądając podwyżek płac.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Od lat mieszka w Kolumbii. Zdumiewające, co myślą tam o Polsce
Niepewność w turystyce
Gdy na początku stycznia przylecieliśmy do Argentyny kurs dolara oscylował w granicach 960 peso argentyńskich. Tyle kosztował tzw. blue dolar, czyli dolar turystyczny, jeszcze w zeszłym roku dostępny tylko na ulicy i w nieoficjalnych kantorach. Dziś po kursie "dolara blue" możemy zjeść w restauracji lub też zapłacić w sklepie. Tyle, że teraz po dwóch tygodniach pobytu jego wartość jest już na poziomie 1230 peso argentyńskich. To szokujący spadek wartości peso, o ok. 20 proc. w okresie naszego pobytu.
Za rok 2023 inflacja wyniosła 211 proc., stawiając kraj w czołówce finansowych bankrutów. - Jesteśmy mistrzami świata, mamy podwójny medal. Wygraliśmy nie tylko w piłce nożnej w zeszłym roku, ale też odbieramy medal za inflację. Pokonaliśmy nawet Wenezuelę – opowiada Luis, lokalny przewodnik po Buenos Aires. - Przewodnikom odmówiono podwyżek zbliżonych do inflacji ze względu na niepewność związaną z kursem dolara. Dzieje się tak, bo jeśli za każdego dolara agencja turystyczna otrzymuje taką samą ilość pesos jak wcześniej, musi teraz płacić tymi samymi pesos w cenach, które już są droższe. To też niepewność dla turystyki w szczycie sezonu – dopowiada Luis.
Faktycznie turystyka w Argentynie to duża niepewność i zmienność cen. Nie wiadomo jaki będzie kurs dolara, ile będą kosztowały bilety wstępu do atrakcji za miesiąc. Trudno też oszacować, czy na miejscu lepiej wymieniać dolary na peso czy płacić dolarami. Są miejsca, gdzie lepiej mieć peso, gdyż przeliczają nam kurs dolara nawet po 700- 800, szczególnie w miejscach, gdzie brak kantorów, np. w odległej Patagonii i wówczas tracimy naprawdę dużo pieniędzy. Ale np. w Ushuaia, mieście na końcu świata, opłacało się płacić dolarami w restauracji, gdyż przelicznik był 1050 w momencie, gdy w Buenos stał jeszcze na poziomie 960. To naprawdę trochę jak jazda na koniu bez siodła, istny western.
Nigdy tak nie było
Jeżdżę do Argentyny z grupami turystycznymi od ponad 15 lat i nigdy nie było tylu zmiennych. Zawsze to był trudny kraj pod względem logistyki i organizacji, chociażby przez odległości, krótki sezon turystyczny i loty wewnętrzne. Ale to były zmienne w okresach czasowych tygodniowych lub nawet miesięcznych. W chwili obecnej z dnia na dzień są wprowadzane zmiany.
Trochę nie rozumiałam, jak 7 stycznia dostałam informację od lokalnego przewodnika bym nie wymieniała całej waluty, bo mogę dużo stracić. Teraz 24 stycznia wiem już, co miał na myśli i była to wartościowa rada. Strata wyniosłaby ok. 20 proc. Bardzo podziwiam i jednocześnie współczuję Argentyńczykom, że muszą żyć i pracować w tak niestabilnych warunkach. Są jednak życzliwi, uśmiechnięci i naprawdę pomocni.
Za co kocham Argentynę?
Argentyna to niesamowity i zróżnicowany kraj, nie tylko pod względem klimatu i środowiska przyrodniczego, ale też atrakcji turystycznych. Uwielbiam tu być. Od tanga w Buenos Aires przez kultowe trekkingi w El Chalten pod bazę Fitz Roy, poprzez odbierające mowę widoki na lodowiec Perito Moreno czy rejs po kanale Beagle w poszukiwaniu pingwinów i lwów morskich. To też prawdziwa uczta kulinarna, ogromne, smaczne steki z argentyńskiej wołowiny Angus, tradycyjne empanadas nadziewane mięsem czy też kraby królewskie wyławiane na Ziemi Ognistej. A to wszystko podlane obficie winami ze szczepu Carmenere czy Malbec.
To jednak nie kraj dla każdego. Trasy są trudne i męczące, duże odległości i ogrom atrakcji w programie. To miejsce dla ludzi otwartych na doświadczanie świata i zaprawionych w podróży. Mam okazję prowadzić grupę ze społeczności ludzi otwartych na rozwój osobisty. Pomimo tak wielu niewiadomych podczas podróży, strajków i odwołanych lotów nie usłyszałam słowa reklamacji czy niezadowolenia.
- W czasie tego rodzaju wypraw tak bardzo ważne jest panowanie nad emocjami. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu jak np. na strajki. Mamy jednak wpływ na postawę, jaką przyjmiemy. Można poddać się wszechobecnej histerii lub też potraktować trudne sytuacje jako lekcję – podsumowuje jeden z uczestników wyjazdu, Fryderyk Karzełek, założyciel Klubu 555.
Marta Podleśna* dla Wirtualnej Polski
*Właścicielka biura podróży Latino Tour, przewodnik, ekspertka od rynku latynoamerykańskiego
WP Turystyka na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski