Ucieczka przed koronawirusem. Jedne z najbardziej odludnych miejsc na Ziemi
Znaleźliśmy się na takim etapie historii, gdy ze względu na panujące ograniczenia, obostrzenia i zagrożenia, związane z sytuacją epidemiologiczną, wiele osób zaczęło marzyć o tym, by znaleźć się z dala od tego wszystkiego. W dobie globalizacji taka ucieczka nie jest zadaniem łatwym, ale nie jest to niemożliwe. Gdzie na świecie można się teraz poczuć w miarę bezpiecznie?
07.04.2020 | aktual.: 07.04.2020 18:15
Są takie miejsca, gdzie koronawirus ma ograniczone możliwości dotarcia. A to z uwagi na fakt, że są bezludne, zamieszkiwane przez znikomą liczbę osób albo też oddzielone od reszty świata wyraźną barierą. Turyści, jeśli się tam już pojawiają, to tylko od święta. Podróżowanie tam nie jest jednak łatwe, co w obecnych okolicznościach można nawet uznać za atut. W dodatku obrazki, jakie można w niektórych z takich lokalizacji spotkać, wielu mogłoby uznać za definicję raju na ziemi. Na miejscu zazwyczaj rządzi bowiem natura.
Minusem może być fakt, że w niektórych z tych obszarów brakuje zdobyczy cywilizacyjnych, ale w czasach, gdy wyjście na zwykły spacer staje się "towarem" na wagę złota, brak dostępu do internetu czy elektryczności niekoniecznie musi być wielką niedogodnością.
Spotkania na krańcach świata
Znajduje się w południowej części Oceanu Atlantyckiego, a jej mieszkańcy uważają, że mieszkają w jednym z najbardziej niedostępnych miejsc na świecie. Zresztą przybyszów wita tu tabliczka z napisem "Witaj na najdalszej wyspie" oraz kierunkowskaz informujący o odległościach do popularnych miejsc na świecie – Falklandów, Londynu czy Oslo. Wszędzie stąd jest bardzo daleko.
Niespełna 300 osób żyjących na Tristan da Cunha ma prawo czuć się jak na innej planecie. Wyspa znajduje się na samym środku oceanu. Do wybrzeży Afryki jest stąd blisko 3 tys. km, a od Ameryki Południowej lokalną ludność dzieli jeszcze większy dystans – ok. 3,5 tys. km. Na miejscu nie znajdziemy lotniska, a jedynie niewielki port rybacki. Jest tu szkoła, poczta, dwa kościoły, a rozerwać się można w kawiarni czy pubie. W jedynym na wyspie sklepie spożywczym zamówienia należy składać z dużym wyprzedzeniem.
Miejscowi do produkcji energii używają zaś generatorów prądu diesla. Służba zdrowia działa tu w ograniczonym zakresie – w poważniejszych przypadkach mieszkańcy korzystają z placówek położonych w Republice Południowej Afryki. Wszelkie trudności rekompensują lokalnej społeczności fantastyczne widoki – cudowna zatoka ze skalistymi klifami i górskie, spowite często mgłą krajobrazy. Ze względu na brak lotniska, podróż drogą morską zajmuje tu ok. 7 dni.
Tristan da Cunha jest największą z wysp archipelagu pod tą samą nazwą. Wszystkie razem stanowią brytyjskie terytorium zamorskie. Blisko trzysta osób zamieszkujących Tristan da Cunha to i tak niezły wynik, bo np. na pobliskiej wyspie, o wiele mówiącej nazwie Inaccessible (z ang. niedostępna), nie mieszka już nikt. Jest jeszcze wyspa Nightingale (także niezamieszkana) oraz wyspa Gough – oddalona od Tristan da Cunha o 300 km najdalej wysunięta na południe wyspa archipelagu (zamieszkiwana wyłącznie przez pracowników tutejszej stacji badawczej).
O tym, ja niezwykłym obszarem jest cała ta grupa wysp niech świadczy fakt, że dwie z nich - Inaccessible oraz Gough - wpisane są na listę UNESCO. Obecność w tym prestiżowym zestawieniu ma oczywiście związek z wyjątkowymi walorami przyrodniczymi wysp. Żyją tu gatunki zwierząt, które nie występują nigdzie indziej. Ponadto Gough jest jednym z najważniejszych miejsc gniazdowania ptaków na Oceanie Atlantyckim.
Ale wyspy archipelagu Tristan da Cunha mają wielu konkurentów, gdy chodzi o status najbardziej niedostępnego, oddalonego miejsca na świecie, zamieszkiwanego w dodatku przez niewielką grupę ludzi. Grupą wysp, które bardzo często podawane są za wzorcowy przykład takiego odizolowanego obszaru, jest archipelag Pitcairn. Znajduje się on właściwie pośrodku Oceanu Spokojnego. Próba zlokalizowania go na mapie może przypominać szukanie igły w stogu siana.
Cztery niewielkie wyspy mają razem 47 km kw. Do zachodniego wybrzeża Ameryki Południowej jest stąd 5,5 tys. km, a niemal taki sam dystans trzeba pokonać, aby dotrzeć do Nowej Zelandii. Do Australii jest jeszcze dalej, bo 7,5 tys. km, a do Azji - 12,5 tys. km. W takich okolicznościach przyrody mieszka tu na stałe ok. 50 osób, które nie mają dostępu ani do lotniska, ani do portu morskiego.
Dotarcie tu jest możliwe przy wykorzystaniu niewielkiego statku – tutejsza społeczność ma do swojej dyspozycji niewielki wyczarterowany frachtowiec. Służy on nie tylko do przewozu niezbędnych towarów. Dysponuje też przestrzenią dla 12 pasażerów. Od czasu do czasu statek ten transportuje niewielkie grupy turystów. Przybysze, jeśli pozwalają na to warunki pogodowe, przybywają tu okazjonalnie również wycieczkowcami. Jeśli chodzi o klimat, to jest to idealne miejsce dla tych, którzy lubią ciepło. Przez cały rok utrzymuje się tu temperatura powyżej 20 st. C.
Na Pitcairn znajduje się tylko jedno miasto. To Adamstown, w którym zamieszkuje cała populacja archipelagu. Pozostałe trzy wyspy – Henderson, Ducie i Oeno – wyglądają niczym mały raj na ziemi i... są bezludne. Warto jednak zaznaczyć, że w tej chwili ucieczka na Pitcairn nie byłaby możliwa dla osób z zewnątrz. Z uwagi na ryzyko rozprzestrzeniania się nowego koronawirusa, władze całkowicie zamknęły wyspy. Dzięki temu lokalna społeczność może się tu czuć jak w bezpiecznej oazie.
Tylko dla wytrwałych
Opcji wyboru, gdy mowa o miejscach położonych na skraju świata, nie brakuje. I nie są to jedynie wyspy otoczone bezmiarem oceanu. Nie wszędzie jednak natura jest tak życzliwa człowiekowi, jak w przypadku wymienionych wcześniej ośrodków. Na Spitsbergenie (700 km na północ od Norwegii) – wyspie wchodzącej w skład archipelagu Svalbard – mieszka wprawdzie ok. 2500 osób. Ale już w Ny-Ålesund, najbardziej oddalanej na północ osadzie zamieszkiwanej przez cywili, żyje zaledwie 35 osób. Liczba mieszkańców regularnie się tu zmienia, bo do stałych mieszkańców często dołączają przedstawiciele znajdujących się tu stacji badawczych.
Życie w Ny-Ålesund – podobnie zresztą jak na całym Spitsbergenie - wymaga wyjątkowej wytrwałości, bo klimat jest tu wyjątkowo nieprzyjazny. Zimą temperatura spada nawet kilkadziesiąt stopni poniżej zera. W Ny-Ålesund od 25 października do 17 lutego trzeba mierzyć się z niekończącym się mrokiem, a od 18 kwietnia do 24 sierpnia trwają tu dni polarne. Znacznie łatwiej natrafić na śmiałków, którzy gotowi są zamieszkać w stolicy Svalbardu – Longyearbyen. W mieście tym znaleźć można hotele czy sklepy. Ale wielu chętnych, którzy pomysł o przeprowadzce na Spitsbergen wciela w życie, bardzo szybko z niego rezygnuje.
Takich miejsc o północnym, bardzo surowym klimacie, gdzie spotkać można ślady cywilizacji, jest więcej. Prawdziwym wyzwaniem jest życie w rosyjskim Ojmiakonie (500 mieszkańców) czy Norylsku (aż 180 tys. mieszkańców!). Choć obie te miejscowości znajdują się na kontynencie, są niemal całkowicie odcięte od świata i funkcjonują niemal jak wyspy. Niemal na krańcu świata znajdują się też Siorapaluk czy Qaanaaq – najbardziej wysunięte na północ zamieszkiwane przez cywili osady w Ameryce Północnej.
Na drugim krańcu świata, ok. 2 tys. km od wybrzeża Antarktydy, znajdują się Wyspy Kerguelena. To archipelag ok. 300 wysp, których ludność stanowią dziś głównie naukowcy. Dotrzeć tam można jedynie statkiem. Są to górzyste wyspy, na których znaleźć można wodospady, gorące źródła i jeziora. W głównej miejscowości, Port-aux-Français, istniała kiedyś fabryka, a nawet kościół. Dziś rządzi przyroda, z fokami i albatrosami na czele, oraz stacjonujący tu biolodzy i geofizycy.
Paradoks polega na tym, że mniejsze lub większe grupy osób, zamieszkujące te odizolowane od reszty świata zakątki, mogą cieszyć się dziś z większej swobody niż mieszkańcy wielu największych na globie metropolii. Otwarte pozostaje pytanie, jak długo ta nieoczekiwana zamiana ról się utrzyma.