Wspinaczka, czyli wszystko za szczyt. Ci, którzy nie boją się śmierci
Wspinaczka uchodzi za jeden z najbardziej niebezpiecznych sportów. Mimo to cieszy się niesłabnącą popularnością, a coraz więcej osób decyduje się spróbować swoich sił na ściance. Nie bez powodu - sami wspinacze porównują ten sport do pięknego "baletu na wysokości".
Na pierwszych treningach przyszli wspinacze słyszą, że 90 proc. tego, co dzieje się na skale to psychika oraz umiejętności techniczne. Zaledwie 10 proc. to siła mięśni. Każde wyjście w górę to walka z własnymi słabościami, które siedzą w głowie. Tak jak w biegach, tańcu czy koszykówce - tyle, że w tym przypadku trzeba z nimi walczyć niekiedy setki metrów nad ziemią.
Ci, którzy nie boją się śmierci
Oddając partnerowi linę, dajemy mu do ręki nasze życie. To od osoby asekurującej zależy, czy przeżyjemy upadek czy nie. To ona musi zadecydować, jaki rodzaj asekuracji wybrać - dynamiczną lub statyczną - w jaki sposób chwycić linę, jakich przyrządów użyć. Jeśli popełni błąd, to ten, który się wspina może za niego zapłacić najwyższą cenę. Dlatego większość wspinaczy wychodzi w górę bez lęku. Tam nie ma miejsca na strach, wątpliwości, roztargnienie. Trzeba być maksymalnie skupionym.
Wspinaczka jest, tak jak większość sportów ekstremalnych, wymagająca i dzięki temu przyciąga osoby, którzy mają określone umiejętności i cechy. Przede wszystkim muszą sobie ufać bez zastrzeżeń, bo tu nie ma miejsca na fałszywe komplementy i nieszczerość. Jeśli jednak ktoś raz się dostanie do takiego środowiska, stanie się ono jego rodziną. Potwierdza to wielu wspinaczy, których życie kręci się wokół tego sportu. Mają oni swoje kluby - Koła Wysokogórskie, które zrzesza Polski Związek Alpinistyczny. Jednak to, co robią, nie ogranicza się jedynie do skał i gór. Potrafią się wspinać nawet na zbombardowanych bunkrach.
Po betonie
Podobno prawdziwym człowiekiem gór nie jest ten, który w góry jeździ, ale ten, który górami potrafi żyć w dolinach. Wzięli to sobie do serca członkowie Klubu Wysokogórskiego Warszawa, którzy zorganizowali Piknik Drybunowy niedaleko stolicy. Zaprosili doświadczonych wspinaczy oraz amatorów do wspinaczki po betonowych pozostałościach bunkrów z czasów II wojny światowej. Wchodzenie po takim terenie wymaga nie lada odwagi - szczególnie, gdy ktoś zdecyduje się na wspinaczkę "z dołem". Jeśli odpadniemy, to musimy się przygotować na długi lot.
Bunkry są związane ze wspinaczami od dłuższego czasu. To tutaj swoje pierwsze kroki stawiało wielu polskich alpinistów. Ta tradycja trwa do dzisiaj - wiele osób tutaj po raz pierwszy spróbowało wspinaczki zimowej o nazwie drytooling. Polega ona na tym, że wspinacze, poza standardowym wyposażeniem, takim jak uprząż, lina czy kask, wspinają się także z "dziabami". Są to czekany, które trzymają w dłoniach i zahaczają nimi o kolejne wyżłobienia w skałach, lodzie, bądź, jak w tym przypadku, betonie.
Choć jest to sport uchodzący za bardzo niebezpieczny, to przy odpowiednim zabezpieczeniu można skutecznie minimalizować ryzyko. Wspinacze twierdzą, że jest to "balet w powietrzu" lub "taka joga, tylko na wysokości". Trzeba przyznać, że gdy patrzy się na nich z dołu, naprawdę wyglądają jak podniebni tancerze.
Masz historię, którą chciałbyś się podzielić? Prześlij nam ją przez dziejesie.wp.pl