Zakochał się w zorzy polarnej. Gotowy jest przebyć tysiące kilometrów, by ją zobaczyć
Nałogi najczęściej nie kojarzą się z niczym dobrym. Ale jak się okazuje, czasami mogą mieć również pozytywny charakter. Tak jest właśnie w przypadku Ryana Fishera, który nie ukrywa, że jest uzależniony od podziwiania zorzy polarnej. U niego wiąże się to jednak z wieloma całkiem przyjemnymi efektami ubocznymi.
Czasami podróże są efektem wewnętrznej potrzeby; bywa też, że inspiracją do ich odbywania staje się niewielki, niepozorny impuls. Ale zdarza się też, że ich początek ma prawdziwie kosmiczne źródło. Tak właśnie było z Ryanem Fisherem. Mężczyzna jest gotowy przebyć w krótkim czasie tysiące kilometrów, by móc cieszyć oko feerią barw. Zdarza się, że w jednej chwili rzuca wszystko i rusza w drogę.
Pochodzący z Kamloops w Kanadzie mężczyzna przekonuje, że wielka miłość wymaga wielkich poświęceń. I tak jest też z nim. Kiedy tylko pojawia się szansa zobaczenia zorzy polarnej, mężczyzna rzuca wszystko, pakuje bagaż i rusza w trasę. Wszystko zaczęło się dwa lata temu, gdy pierwszy raz zaobserwował na niebie to zjawisko. Podróżował wtedy ze swoją córką. Od tamtej pory jego potrzeba oglądania zorzy raz po raz zaczęła przypominać obsesję. Przyznaje, że w czasie podziwiania zorzy towarzyszą mu ekstatyczne doznania, które trudno jest określić słowami.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Całe życie podporządkowane nowej pasji
Przez ostatnie dwa lata życie mężczyzny kręci się wokół tego zjawiska świetlnego. Mężczyzna na bieżąco śledzi prognozy i informacje dotyczące potencjalnych miejsc, gdzie będzie można je zaobserwować. I jak dodaje, w każdej chwili jest gotowy zostawić za sobą wszystko i ruszyć w trasę. Jak podkreśla, powiedzieć, że jego wyprawy mają znamiona wycieczek „last minute”, to nie powiedzieć nic. Jedna z ostatnich takich spontanicznych akcji miała miejsce w styczniu br., kiedy dowiedział się o potencjalnej możliwości wystąpienia zorzy polarnej na Terytoriach Północno-Zachodnich (środkowy obszar na północy Kanady). Chwilę później zapakował swój samochód i wyruszał w drogę z Kamloops. Wszystko było improwizowane.
Jego styczniowa wyprawa przypominała to, czym zajmują się łowcy tornad. Ryan Fisher po prostu ścigał zorzę polarną. W ciągu czterech dni przebył swoim samochodem prawie 4 tys. km, sypiając niewiele na kocach zwiniętych z tyłu samochodu. Wszystko po to, by w sumie przez kilka godzin móc przyglądać się wspaniałemu zjawisku.
Ścigając zorzę polarną, szczególnie w tak pięknych okolicznościach przyrody, jak północne obszary Kanady, mężczyzna podziwiał cuda natury, jak np. rzeka Kakisa i położony na niej spektakularny wodospad Lady Evelyn. Zresztą obszar ten stanowi prawdziwe zagłębie wodospadów. Poprzednio Ryan był tam w grudniu. Wtedy park ten zobaczył po raz pierwszy. Oczywiście zamierzał tam obserwować zorzę polarną. Kiepskie warunki atmosferyczne – występowało znaczne zachmurzenie – pokrzyżowały mu wtedy plany. Tak przynajmniej się początkowo zdawało.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Piękno, którego nie da się opisać słowami
Pierwotne rozczarowanie, jakie mu wtedy towarzyszyło, nie było jednak wielkie, bo pierwszy raz mógł wówczas podziwiać z bliska cuda natury leżące wzdłuż tzw. "drogi wodospadów". Gdy zamierzał się spakować i wrócić do domu, wpadł na jeszcze jeden pomysł. Zaczął się wspinać na zaśnieżoną skarpę i to był „strzał w dziesiątkę”. Gdy zbliżał się do celu, zaczęło się prawdziwe wariactwo. Dostrzegł zorzę polarną, która była intensywna i tętniła energią.
- To było coś, czego nie da się opisać słowami. Jesteś na zewnątrz, jest - 30 st. C, tak naprawdę jesteś zmarznięty i wtedy na niebie zaczyna się to szaleństwo. Nagle zapominasz o tym, że jest przenikliwie zimno – tłumaczy cytowany przez serwis cbc.ca mężczyzna. - Ciężary znikają. Nie odczuwasz stresu. Po prostu oglądasz to, co dzieje się na niebie.
Kanadyjczyk oczywiście uwiecznia te niesamowite widoki na zdjęciach. I jedno trzeba przyznać - fotografie są naprawdę piękne. Mężczyzna zaznacza jednak, że nawet w małym stopniu nie oddają tego, co on widział na żywo.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Ryan Fisher nie jest jedyną osobą, która uważa zorzę polarną za prawdziwy cud natury. Ci, którzy ją widzieli, przyznają, że to jedno z najbardziej niezwykłych zjawisk, jakie można podziwiać na naszej planecie. Fenomen, który określany jest również mianem aurora borealis, najłatwiej dostrzec podczas burz magnetycznych. Zorza polarna to nic innego, jak naładowane cząstki emitowane przez słońce. Gdy docierają do górnych warstw atmosfery ziemskiej, w pobliże biegunów magnetycznych, są odpychane przez atmosferę. To właśnie wtedy dochodzi do świecenia zorzowego. Na niebie można wówczas obserwować długie pasma o różnych barwach.
Zorzę polarną najłatwiej jest zaobserwować w rejonie koła podbiegunowego. Ułatwione zadanie mają m.in. mieszkańcy oraz turyści przebywający w północnej części Kanady, północnej Skandynawii, na Syberii, na Grenlandii czy Islandii.