Zamieszanie w sprawie lotu z Zanzibaru do Polski. Usłyszeli: "ten samolot nigdzie nie poleci". Chwilę później wystartował
Samolot z Zanzibaru do Katowic po drodze ląduje w egipskiej Hurghadzie, żeby uzupełnić paliwo. Tak było też z 10 na 11 lipca. Problem w tym, że tam załoga przekazała podróżnym, że maszyna dalej nie poleci z powodu awarii, a po dwóch godzinach postoju, bez żadnych wyjaśnień ze strony załogi, ruszyła dalej.
Powrót z Zanzibaru okazał się stresujący dla Polaków, którzy znaleźli się kilka dni temu na pokładzie Boeinga 737-800. Na chwilę przed północą z 10 na 11 lipca samolot miał międzylądowanie na tankowanie w Hurghadzie. Przed godz. 2 miał znów znaleźć się w powietrzu, ale start się opóźniał.
Jak czytamy w materiale portalu tvn24.pl, jeden z pasażerów poinformował, że podróżni dopytywali, co się dzieje, aż w końcu steward powiedział, że "ten samolot nigdzie nie poleci z powodu usterki".
Pasażerowie byli zdezorientowani. Ktoś powiedział, że będą przeniesieni do innego samolotu, ale nie było żadnych oficjalnych komunikatów. Nagle, bez wyjaśnień, po ponad godzinie od planowanego startu, samolot przekołował na pas startowy i odleciał na lotnisko w Katowicach-Pyrzowicach. W efekcie lot zakończył się we wtorek przed godz. 7 rano.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Nie ma tutaj czegoś takiego jak pociągi, a samoloty są bardzo drogie
Enter Air nie widzi problemu
Redakcja tvn24.pl zapytała Enter Air o to zdarzenie. "Samoloty nie latają z niebezpiecznymi uszkodzeniami. Wszystko regulują przepisy lotnicze i każdy lot musi być wykonany zgodnie z nimi. Tak też było w tym przypadku" - przekazał krótko przewoźnik.
Co ciekawe, o usterce nie wiedział nikt na lotnisku w Katowicach, i na razie nie wie też Urząd Lotnictwa Cywilnego. Ale zgodnie z przepisami linia ma 72 godziny na ocenę i analizę zdarzenia, a potem kolejne 72 godziny na przekazanie informacji do Obowiązkowego Systemu Zgłaszania Zdarzeń Lotniczych oraz Dobrowolnego Systemu Zgłaszania Zdarzeń Lotniczych.
Bezpieczeństwo ponad wszystko
Sprawę obszernie skomentował Igor Augustyniak, pilot zawodowy oraz specjalista w zakresie bezpieczeństwa w ruchu lotniczym.
- Lotnictwo jest tak obwarowane regulacjami i wymaganiami wobec przewoźnika, że z pewnością nikt nie zdecydowałby się na dalszy lot. Mogę się domyślać, że załoga zauważyła coś, co ją zaniepokoiło. Na lotnisku w Egipcie ewentualną usterkę albo usunięto, albo stwierdzono, że jej po prostu nie ma i piloci otrzymali "fałszywy alarm" od jednego z systemów bezpieczeństwa - opowiadał w rozmowie z tvn24.pl.
Podkreślił, że europejscy przewoźnicy muszą utrzymywać bardzo wysoki standard bezpieczeństwa. - Jakakolwiek forma zaniechania, zignorowania usterki zakończyłaby się odebraniem przewoźnikowi koncesji i certyfikatu przewoźnika. W praktyce oznaczałoby to koniec firmy. Nikt nie szuka więc oszczędności w bezpieczeństwie - zauważył.
Dodał, że wykrycie przez załogę samolotu usterki zagrażającej bezpieczeństwu oznaczałoby przerwanie rejsu. Na szczęście duże porty lotnicze mają na miejscu mechaników, więc jeśli usterka nie jest poważna, to da się sprawę szybko rozwiązać.
Augustyniak dodał jednak, że z relacji pasażerów samolotu do Katowic wynika, że nie zostali odpowiednio poinformowani o tym, co działo się z maszyną i jakie podjęto decyzje.
Źródło: tvn24.pl