Zaskakujące oblicze wakacyjnego kraju. Takiego go nie znacie
W 2023 r. Turcję odwiedziło 1,5 miliona Polaków, ale w te strony mało kto się zapuszcza. Statystycznie najchętniej wybieramy Stambuł, Riwierę Turecką i Kapadocję, tymczasem północno-wschodnia część kraju to zupełnie inne oblicze ulubionego, wakacyjnego kraju Polaków i szansa na spotkanie z autentycznością, o którą ciężko w tłocznych kurortach.
22.08.2024 14:03
Łagodny klimat sprawia, że w północnej i we wschodniej części Turcji jest bardziej zielono niż w centrum kraju czy na południu, a mniejszy natłok zagranicznych gości ułatwia zrównoważony rozwój turystyki.
Czarnomorskie opowieści
Morze Czarne nawet nazwę ma intrygującą. Zapowiada coś mniej oczywistego niż lazur śródziemnomorskiej riwiery.
Pochodzenie nazwy jest niejednoznaczne – miejscowe podania i antropologiczne analizy wskazują na ciemny kolor wody, mniej słonecznych dni i czyhające na żeglarzy niebezpieczeństwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po wylądowaniu w Trabzonie czy Rize, głównych miastach północno-wschodniego wybrzeża Turcji, wystarczy się rozejrzeć, by dostrzec odmienność otoczenia – nie jest takie, jakie zazwyczaj kojarzymy z Turcją. Niebo jest przeważnie zachmurzone, często pada, linia brzegowa nie została zabudowana hotelami, więcej kobiet nosi tradycyjne stroje, zasłaniające włosy i twarz. To dopiero początek niespodzianek.
Co ma Turcja do indyka
Od miejscowych dowiaduję się, że w Morzu Czarnym żyją łososie, które są tu popularnym daniem i towarem eksportowym. Na stole nie spotykam za to indyka, choć jest ukryty w angielskiej nazwie kraju: Turkey. Ptak pochodzi z Ameryki Północnej, ale w Europie poznano go za sprawą kupców przywożących towary ze wschodu. Tak rozniosła się wieść, że indyki pochodzą z Turcji (polskie słowo "indyk" pochodzi z kolei od łacińskiego "indicus" - indyjski, w nawiązaniu do Ameryki, którą pierwsi odkrywcy wzięli za Indie).
Kolejne zaskoczenie: w Turcji praktycznie nie uprawia się kawy, choć masowo się ją pije. Ta serwowana w miejscowych kawiarniach i restauracjach (oczywiście "po turecku") pochodzi najczęściej z Jemenu. Uprawia się za to herbatę, a tej Turcy piją jeszcze więcej.
Sekret szklaneczki
Do każdego posiłku i pomiędzy nimi, o każdej porze dnia na stole ląduje przede mną niewielka szklaneczka w kształcie tulipana, wypełniona aromatyczną herbatą wlewaną z dwóch błyszczących imbryków – jeden kryje esencję, drugi wrzątek.
Szklaneczka, której projekt pochodzi z XIX wieku (początkowo zawierał uszko, ale z powodu oszczędności i uproszczenia produkcji z niego zrezygnowano) doczekała się pomnika w Rize – tureckiej stolicy herbaty. Wystarczy wyjechać poza granice miasta i zatopić się w okoliczne wzgórza, by odbyć podróż przez strefy klimatyczne, style architektoniczne i minione epoki.
Herbaciany mindfulness
Pensjonat Vice's Konağ prowadzony przez turecką parę, Hasana i Emine, przypomina kolonialną willę. Do jego budowy wykorzystano kamienie z potoku Büyük który szumi, a chwilami wręcz huczy za oknami. Z tarasu widać porośnięte skłębioną roślinnością wzgórza, poprzecinane tarasami herbacianymi.
– Nasza herbata jest lepsza niż cejlońska, bo w regionie Rize pada śnieg, co wydobywa z liści szczególny aromat – tłumaczy mi Yuchi z rodzinnego gospodarstwa Chaynik Tea, zajmującego się ekologiczną uprawą herbaty.
Delikatność, z jaką Yuchi bierze w dłonie świeże listki z czubka krzaczka i pasja, z jaką opowiada o wielogodzinnym procesie ręcznej obróbki herbaty to znak, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. W domostwie otoczonym przez malowniczne pola herbaciane na gości czeka aromatyczna uczta – różne odmiany herbaty na gorąco i na zimno, herbaciany sernik oraz baklawa z dodatkiem lokalnych orzechów laskowych.
Na miejscu można skomponować własną mieszankę z suszonych liści, kwiatów i owoców lub samodzielnie zebrać herbatę. Uważne i ciche zrywanie listków do plecionego koszyczka jest jak medytacja.
Gdzie ja właściwie jestem?
To dla mnie nowa odsłona Turcji - porośnięte zieloną roślinnością wzgórza, rwące górskie rzeki, liczące setki lat kamienne mostki. Podobno w ich podstawie budowniczy ukrywali kosztowości zebrane przez miejscową ludność, aby przyszłe pokolenia miały za co odbudować most w razie jego zniszczenia.
Czuję się, jakbym jednego dnia odwiedziła kilka krajów i stref klimatycznych – Sri Lankę, Gruzję (stąd tylko godzina jazdy do słynnych herbacianych pól wokół Batumi), Chorwację, lasy deszczowe w Ameryce Południowej.
W Górach Kaçkar czuję się jak w Szwajcarii lub Austrii – płaskowyże Sal oraz Pokut przypominają kwitnące alpejskie łąki. W tej zaskakującej podróży nie spotykam hotelowych molochów, tylko ukryte w lasach rodzinne pensjonaty, a najlepsze restauracje są niepozorne, wciśnięte pomiędzy sklepy z bakaliami i kolorowymi czajniczkami. Są jak turecka herbata – niewielkie, niepozorne, ale niepowtarzalne i krzepiące.