Zatonął ponad 300 lat temu. "Te kosztowności mogą zaślepić każdego"
Choć zatonął przeszło 300 lat temu, ogromne emocje budzi właśnie dziś. Trójmasztowy okręt San José, był flagowym galeonem hiszpańskiej floty przewożącej z kopalni w Potosi w Peru wyjątkowo cenny ładunek. O Świętym Graalu wśród wraków i pracy na dużych głębokościach rozmawiamy z Rafałem Kozakiewiczem, nurkiem saturowanym.
25.07.2024 | aktual.: 25.07.2024 14:08
Szacuje się, że złoto, srebro i kamienie szlachetne znajdujące się na pokładzie okrętu San José mogą być warte nawet 20 miliardów dolarów.
Nic dziwnego, że określany jest Świętym Graalem wśród wraków i że rozpętał się spór o to, do kogo należy spoczywający u wybrzeży Kolumbii okręt i znajdujące się na nim skarby. Władze Kolumbii już rozpoczęły podwodną ekspedycję na San José, a prezydent kraju zapowiedział, że ma nadzieję, że akcja wydobycia skarbów zakończy się do 2026 roku.
O pracy na dużych głębokościach oraz realnych szansach na dotarcie do legendarnego okrętu rozmawiamy z Rafałem Kozakiewiczem, nurkiem saturowanym z 30-letnim doświadczeniem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Magda Bukowska: Intryguje mnie to określenie. Czy wypełniony skarbami San José to dla nurków faktycznie Święty Graal?
Rafał Kozakiewicz: Myślę, że to rzeczywiście Święty Graal wśród wraków, ale z pewnością nie jest nim dla nurków. Dlaczego? Bo nurkowie właściwie nie mają i nie będą mieli do niego dostępu. Takie Święte Graale pojawiają się zresztą co jakiś czas. Jednym z pierwszych, który był tak określany, był Titanic.
Zawdzięczają swoją sławę jakiejś niezwykłej historii, związanej z ich zatonięciem albo jak w tym przypadku skarbom, które przewoziły. Jednak dla nurka mniej istotne jest to, co się znajduje na pokładzie zatopionego okrętu, ale czy on może się do niego dostać.
Nie znam dokładnego położenia tego wraku, jednak powtarzana jest informacja, że leży u wybrzeży kolumbijskiego miasta Cartagena de Indias, na głębokości około 600 m pod powierzchnią wody. Na takich głębokościach pracuje technologia. To nie będzie tak jak na filmach, że nurkowie wpływają do wraku i wynoszą jakieś skarby.
Do wraku wjadą różnej maści i wielkości pojazdy podwodne, np. batyskafy, sterowane nie przez nurków, a operatorów prac podwodnych. Operatorzy w specjalnych kombinezonach, które wyglądają trochę jak ludzik Michelin, mogą zejść nawet do głębokości 1000 m, co dla nurków jest absolutnie niemożliwe.
To będzie więc przede wszystkim walka technologii z naturą, a głównym problemem, o który ta akcja może się rozbijać, będą pieniądze. Duże pieniądze, które są potrzebne do penetracji wraku i ewentualnego wydostania z wody obiektów, które się na nim znajdują.
Powiedziałeś, że operatorzy w specjalnych kombinezonach i oczywiście podwodnych pojazdach mogą pracować na głębokości 1000 m. A nurkowie? Jak głęboko byłeś pod powierzchnią wody?
Wszystko zależy od systemu. Ja jestem nurkiem saturowanym - to jest na całym świecie najwyższy stopień w tym zawodzie. W dużym uproszczeniu oznacza to, że organizm nurka, komórki w jego organizmie nasycane są odpowiednimi gazami (np. nitrox, trimix). Z premedytacją nie używam słowa tlen - ten jest najczęściej używany do leczenia lub jako czynnik oddechowy w aparatach o obiegu zamkniętym lub pół zamkniętym.
Tak przygotowany nurek może spędzić w toni wodnej określony czas, a następnie udać się do systemu nurkowego (saturowanego) za pomocą dzwonu nurkowego lub innego systemu półotwartego, który transportuje go na stanowisko i ze stanowiska pracy.
W ten sposób unikamy dekompresji po każdym nurkowaniu, a wykonujemy ją dopiero po zakończeniu całej pracy, która może trwać nawet 28 dni. To, ile czasu trwa dekompresja, określane jest przy użyciu specjalnych tabel dekompresyjnych. W Polsce takie uprawnienia jak moje pozwalają zejść na głębokość 120 m. Ja byłem najgłębiej na 80 m.
Zdarzyło ci się wyławiać z wraków skarby?
To zależy co uznamy za skarby (śmiech). Nie miałem okazji wyciągać złota i drogich kamieni, ale brałem udział w wydobywaniu artefaktów z wraków znanych jako "Zbożowiec" i "Książkowiec". Jak się łatwo domyślić, pierwszy wypełniony był workami ze zbożem, a drugi książkami i różnymi papierami.
Wydobywałem też artefakty kulinarne (śmiech). Na zbożowcu, badanym na zlecenie Narodowego Muzeum Morskiego, znaleźliśmy też inne ciekawe kulinarne skarby, ukryte w dzbanie i butelce. Naukowcy z NMM przeprowadzili badania i okazało się, że w butelce, w której wszyscy oczekiwali wina, było zepsute piwo, a w dzbanie także nienadające się już do spożycia masło (śmiech).
Z kolei na zlecenie NMM i Urzędu Morskiego z XIX-wiecznego okrętu wydobywaliśmy armaty. W sumie mogę powiedzieć, że przez 30 lat uczestniczyłem w wyławianiu wielu skarbów, ale miały one raczej wartość historyczną czy naukową, a nie monetarną.
Czy są takie nurkowania, penetracje konkretnych wraków, które najbardziej zapadły ci w pamięć?
Chyba te, o których właśnie ci opowiadałem. Ale dobrze też pamiętam nurkowanie na nigdy nieukończonym niemieckim lotniskowcu, który oni sami zatopili na Bałtyku. Istniały podejrzenia, że na Grafie Zeppelinie mogła być ukryta bursztynowa komnata. Naszym zadaniem było pobrać próbki pod ekspertyzy chemiczne.
Badaliśmy też dno i warunki panujące wokół wraku. Sprawdzaliśmy, jak jest posadowiony, czy jest cały, czy się przełamał. Myślę, że gdybym miał wybrać mojego Święto Graala, takiego, którego mogłem dotknąć w pracy, to wskazałbym właśnie Grafa Zeppelina.
Czytaj także: Nurek znalazł na dnie morza aparat fotograficzny. W środku były zdjęcia i filmiki Polaków
Co w pracy nurka schodzącego na duże głębokości jest najtrudniejsze? Wiadomo, że to zawód, który wiąże się z dużym ryzykiem, ale ja nie pytam o zagrożenia, tylko o takie niedogodności związane z rutyną tej pracy.
Dla mnie chyba temperatura. Wiem, że to może brzmieć śmiesznie, ale to naprawdę ważny czynnik w naszej pracy. Nurkuję przede wszystkim na Bałtyku, zdarzało mi się też w Morzu Północnym. Woda w tych akwenach generalnie nie jest ciepła, a jak schodzisz kilkadziesiąt metrów pod powierzchnię, zdarza się, że ma cztery stopnie Celsjusza. Skafander ma tylko ocieplacz, ty często wisisz na płetwach i wykonujesz tylko minimalne ruchy, więc robi się strasznie zimno.
To bardzo utrudnia pracę, a nawet samo zachowanie koncentracji, co w tym zawodzie jest kluczowe. Temperatura ma też wpływ na dekompresję. Im jest zimniej, tym trudniej pracować i tym dłużej dochodzi się do siebie po nurkowaniu.
Wróćmy jeszcze na koniec do rozpalającego wyobraźnię wielu, załadowanego skarbami zatopionego okrętu San José. Są różne teorie, co do tego, co z nim zrobić. Różne kraje kłócą się też o to, do kogo właściwie należy skarb. W tej chwili działania wydobywcze zaczyna Kolumbia. Ona też ogłosiła, że teren wokół wraku stał się chronionym obszarem archeologicznym.
Prawa do skarbu zgłaszają też Amerykanie, dowodząc, że oni już wcześniej zlokalizowali wrak i oczywiście Hiszpanie, bo to do ich floty należał okręt. Ale nie chcę wchodzić w politykę, tylko zapytać, jak twoim zdaniem zakończy się ta historia? Wrak zostanie wydobyty, ogołocony ze skarbów, czy raczej morze pokaże swoją siłę i zachowa wszystko dla siebie?
- Tu mogą się rozegrać najróżniejsze scenariusze. Przede wszystkim nie wiadomo do końca, jaki plan zostanie przyjęty do realizacji. Najprawdopodobniej do wraku zostaną skierowane pojazdy podwodne z wysięgnikami i będą się starali wydobyć z niego wszystko, co tylko sięgną.
Podczas pracy część wraku zostanie oczywiście zniszczona, bo nie da się raczej tego uniknąć. Skorupa będzie więc bezwartościowa, choć czytałem w kilku publikacjach, że jest pomysł, by fragmenty galeonu wydobyć i prezentować w jakimś muzeum. Ale dopiero podczas akcji okaże się, czy koszty z tym związane nie będą zbyt wysokie. Podejrzewam, że to będzie ostatnia rzecz, o której będą myśleć.
Jeśli uda się wydobyć kosztowności, to pewnie ktoś zrobi kalkulację kosztową i oszacuje, czy kolejny tydzień lub dwa w morzu po prostu się opłacają. A te kosztowności mogą zaślepić każdego. Bo poza złotem i srebrem, których ilość i wartość jest mniej więcej znana, są m.in. nieoszlifowane diamenty, szmaragdy, są też podobno perły.
I tu się może okazać, że to 20 mld dolarów, które jako szacunek przewijają się w mediach, to kwota bardzo niedoszacowana. Prawdziwą wartość skarbu poznamy, dopiero kiedy zostanie on wydobyty.
Ale może się też spełnić ostatni ze scenariuszy, o którym wspomniałaś. To będzie z pewnością trudna i bardzo droga akcja wydobywcza. Wiele zależy od sił, jakie zostaną do niej skierowane. Ile będzie pojazdów i jakie? Ile czasu będzie można na nią poświęcić? Czy technologia nie zawiedzie? Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jedna wielka niewiadoma. Morze. I to na tak wielkiej głębokości. Jakie są tam prądy, jak silne? W takich warunkach może się zdarzyć dosłownie wszystko.