Znikająca dzikość Beskidu. Zmiany widać gołym okiem

W ostatnich latach spędzanie dużej ilości czasu blisko lasu zawdzięczam turystyce biegowej. Dzięki niej w niektórych miejscach bywam regularnie. Obserwuję zmiany, które objawiają się intensywną presją na tereny przyrodnicze. Szczególnie dobrze widzę to w Beskidzie Niskim i Beskidzie Śląskim.

Znikająca dzikość Beskidu. Zmiany widać gołym okiem
Źródło zdjęć: © Dzikie Życie | Beata Łopatkiewicz

28.01.2020 | aktual.: 19.01.2022 09:49

src="https://d.wpimg.pl/492890826--995984350/ekologia.jpg"/>
Beskid Niski znam najlepiej ze wszystkich gór, zwłaszcza wschodnią jego część. Przeszedłem wszystkie znakowane szlaki turystyczne Beskidu Niskiego, a część z nich w ostatnich latach przebyłem również biegowo. Ponad 30 lat, czyli cały okres wolnej, kapitalistycznej Polski – daje mi możliwość przyjrzenia się zmianom, jakie zaszły w tym czasie. I spróbować wyciągnąć wnioski, w czym pomogę sobie opisem wędrówki wzdłuż czerwonego szlaku beskidzkiego na odcinku z Chyrowej do Komańczy, odcinka który w czterech ostatnich latach przemierzyłem także biegowo w zawodach Łemkowyna Ultra Trail.

Zadziwiające jak wiele zmian zaszło nawet pomiędzy 2016 a 2019 rokiem. Oczywiście znam kontekst historyczny tego terenu, zawirowania dwóch wielkich wojen, czy wysiedleńczej akcji "Wisła", która całkowicie zmieniła ludne wsie w opuszczone miejsca, niejednokrotnie niezamieszkane do dzisiaj. Swoje zrobiły też czasy do 1989 r., gdy w tych górach realizowano, zwykle ze średnim sukcesem, koncepcje PGR-ów. Ślady po nich wciąż łatwo znaleźć, w wielu nadal tętni życie, spotkać można stada bydła lub kóz. Gdybym miał jednak wybrać, co najbardziej zmieniło te góry po 1989 r., bez wahania wskażę na gospodarkę leśną. Jej skala odzwierciedla nasz konsumpcyjny model współczesnego życia. Nie będę tu opisywał zaniechań albo błędów PGL LP, bo na łamach "Dzikiego Życia" ten temat pojawia się regularnie, skupię się na spostrzeżeniach piechura/rowerzysty/biegacza, który przemierza góry w potrzebie doświadczania bliskiego kontaktu z naturą, krajobrazem, innymi ludźmi, i szuka wspólnego mianownika dla tego, co spotkał.

Pierwsze rozczarowanie

Początek wędrówki to Chyrowa, miejscowość położona nad potokiem Iwełka. We wsi nowoczesny wyciąg, agroturystyka oraz piękna cerkiew, jedyna jaką minę na trasie czerwonego szlaku aż do samej Komańczy. Przez wieś prowadzi niezła droga, którą można dojechać albo do Tylawy, albo do Polan lub Krempnej. Szlak turystyczny zmieniał tu swój przebieg, trasa biegu początkowo wiedzie po jego starym śladzie, na wschód, łąkami w kierunku lasu. Już po 2 km pierwsze, mocne rozczarowanie, świeżo wytyczona droga pod Czystynami, nieopodal Zwezłyska. Kilkaset metrów szerokiej drogi, której jeszcze rok wcześniej nie było, niebawem pewnie zostanie utwardzona i wyasfaltowana. Trzeba wyrzucić z głowy wszystkie poprzednie marsze i odbyte biegi, bo nie ma już tego lasu – droga zmienia postrzeganie tego miejsca. Nawet ponowne zanurzenie się w lesie i pokonywanie naprawdę pięknej ścieżki, trawersem nad Zwezłyskiem, nie smakuje już tak samo.

Warto dodać, że wejście do lasu w Chyrowej to również wejście w obszar Natura 2000 "Trzciana". Cała trasa do Komańczy zawiera jedynie nieliczne fragmenty poza Naturą 2000: krótki fragment w Chyrowej, potem przebieg przez Lubatową i Iwonicz-Zdrój, następnie fragment w dolinie Przybyszowa oraz ostatnie 1,5 km w Komańczy. Z ponad 68 km przez Naturę 2000 przechodzi aż 59-60 kilometrów! Mamy więc praktycznie cały czas do czynienia z przemierzaniem obszaru o europejskiej, wysokiej randze ochrony. Dodam, że to ptasia Natura 2000 "Beskid Niski" i siedliskowe: "Trzciana", "Rymanów" oraz "Ostoja Jaśliska". Ale czy to w jakikolwiek sposób chroni Beskid Niski przed gospodarką leśną?

Pustelnia Świętego Jana – samotnia sprzed kilku wieków, jest urokliwie umiejscowiona pośród lasu, dodać jednak trzeba, że w ostatnich latach doprowadzono do niej dobrą drogę. To pustelnia do której wygodnie dojedzie się samochodem… Poniżej pustelni szlak przecina międzynarodową drogę, którą niebawem zamieni nowa S19, bo to miejsce czeka wielka budowa. Ta droga już od lat jest ścianą dla dzikich zwierząt, pędzą nią tysiące tirów, ruch nie maleje. S19 w górskim fragmencie jest największą barierą na najważniejszym korytarzu migracji zwierząt w całych Karpatach.

Za rzeką Jasiołką szlak wspina się stromo na grzbiet jednego z bardziej charakterystycznych szczytów Beskidu Niskiego – Cergową (716 m). Można tu posmakować bukowego lasu, ta góra zimą wygląda nawet dostojniej niż jesienią, biel śniegu wzmacnia srebrno-szary odcień kory drzew. To naprawdę trudny fragment trekkingu, chyba tylko najlepsi biegacze potrafią zmusić nogi do biegu, nachylenie jest zbyt duże. Tutaj, gdy wieje wiatr lub leje deszcz, można poczuć się trochę jak ludzie z książki Mirona Białoszewskiego "Szumy, zlepy, ciągi", którzy na Cergowej czekali na koniec świata – ten nie nadszedł, nieustająca ulewa zmusiła ich do odwrotu. O tej historii myślałem wtedy, gdy latem 1990 r. jeden jedyny raz, dane mi było spędzić noc w podszczytowej części Cergowej na jej charakterystycznym wypłaszczeniu. Mój namiot zalało jak nigdy później, tę ulewę zapamiętam do końca życia.

Po wejściu na szczyt trafiam od razu na zbudowaną w 2018 r. ponad 20-metrową, drewnianą wieżę. Widok z niej zacny, ale sens stawiania takiej wieży, w terenie cennym przyrodniczo jest mocno wątpliwy. Podobnie zresztą jak w przypadku takich obiektów na wielu innych szczytach. Grzbiet Cergowej sam w sobie jest doskonałym punktem widokowym, zaś jego północna część to rezerwat przyrody, miejsce gdzie piła i siekiera nie sięgnie, tam naprawdę jest stromo i niebezpiecznie.

Po zejściu w stronę Lubatowej czeka mnie następna niemiła niespodzianka, kolejna nowa droga leśna i miejsce do składowania wyciętych drzew – jeszcze zaledwie 2 lata temu wiodła tędy zwykła leśna droga, parametry nowej pozwalają na swobodne mijanie się dwóch samochodów. Gdy tą drogą dotrzemy do łącznika między wsią Jasionka a wsią Lubatową, na tzw. Pański Dział, warto przypomnieć, że i ona 30 lat temu była kamienną, polną drogą, w zimie nieprzejezdną dla większości pojazdów. Trasa od Lubatowej aż do Iwonicza-Zdroju to asfalt, na którym ruch nasilił się od momentu realizacji łącznika do Rymanowa-Zdroju przez Przymiarki i Bałuciankę. Szczyt Przymiarek, który znajduje się poza czerwonym szlakiem, od kilku lat stał się bardzo łatwo dostępnym miejscem. Tuż pod nim, przez cały letni sezon, zatrzymuje się mnóstwo samochodów, niespełna kilka lat temu droga w praktyce dostępna była jedynie dla rowerów, pieszych lub gospodarzy dojeżdżających do swoich pól i łąk.

Wracam na czerwony szlak. Po łatwym i szybkim zejściu do centrum Iwonicza-Zdroju po drodze mijam zacienioną dolinę z dawnym kompleksem naturalnych skoczni narciarskich, których przyszłość kilka lat temu na zawsze została pogrzebana przez piłkarski "orlik" i muszlę koncertową. Przez wiele lat w rejonie Iwonicza-Zdroju rozwijało się narciarstwo klasyczne, które można uznać za przykład nieinwazyjnego zimowego sportu. Pomimo tego, że Polska jest światową potęgą w skokach narciarskich, skakanie na nartach w Iwoniczu upadło, a gwoździem były decyzje planistyczne. Dzisiaj pozostały jedynie naturalne rozbiegi zjazdowe skryte wśród drzew oraz wkomponowane w stok resztki progów skoczni. Swoją drogą zimą coraz mniej śniegu, a powrotu biegówek w tych górach nie widać.

Obraz
© Karpaty to wiele nowych dróg do zwózki wyciętych drzew. Jest ich całe mnóstwo. Tutaj nieopodal pola namiotowego SKPB w Wisłoczku. Fot. Grzegorz Bożek

Metrówki na Kopalni

Po minięciu Iwonicza-Zdroju wchodzę w historyczny teren Kopalni, dawnego terenu górniczego. Warto tu bowiem przypomnieć o początkach wydobycia ropy naftowej na świecie, a ten miał miejsce na Podkarpaciu, i pod Iwoniczem również są jego ślady. Dzisiaj tylko w pojedynczych miejscach można spotkać kiwony ciągnące resztki ropy naftowej i poczuć zapach oleju skalnego. Po kopalniach pozostały solidne drogi wyłożone tłuczniem, które na trwałe wkomponowały się w krajobraz lasu. Taką drogą zmierzam w kierunku Suchej Góry (611 m), którą zostawiam z boku. To miejsce jest intensywnie eksplorowane turystycznie, pomaga bliskość dwóch kurortów, stosunkowo łatwa trasa, a nagrodą dla wędrujących są dobre wody mineralne obu uzdrowisk. Ale równie często jak na pieszych turystów czy biegaczy natknąć się tutaj można na prowadzoną wycinkę i leżące na Kopalni metrówki. To charakterystyczny element krajobrazu tego lasu.

Za Rymanowem-Zdrojem w las wchodzi się niespiesznie, mija zacienione fragmenty potoku Czarny, potem ostro odbija w prawo i dochodzi do cerkwiska w Wołtuszowej, nieistniejącej łemkowskiej wsi. Tam znajduje się pomnik przyrody "Na Cerkwisku" z kilkoma wiekowymi drzewami, które mają szansę ocaleć. Takiego szczęścia nie miały niedawno wycięte drzewa przy nieopodal znajdującym się cmentarzu. Wołtuszowa to żywy zapis historii, widać podmurówki opuszczonych domów, resztki studni, kilka odrealnionych dróg, skrytych między szpalerami drzew. Z punktu widokowego w górnej części wsi widać dawny podział miejscowości, drogi na polach, lasy, zaś w pozostawionej dolinie domy Rymanowa-Zdroju. W jedną z tych dróg, skierowanych na południe, wpisana jest historyczna trasa kurierska "Jaga-Kora", biegnąca aż do samej granicy w Jasielu (tą trasą od 2017 r. prowadzi bieg górski Ultramaraton Jaga-Kora).

Po wejściu do lasu i pokonaniu niespełna dwóch kilometrów, gdy z Działu Wołtuszowskiego schodzi się do Wisłoczka, wędrówkę zakłóca (choć precyzyjnie byłoby napisać niszczy) kolejna nowa droga leśna, która od dwóch lat przecina czerwony szlak. Ta droga pojawia się nagle, jej parametry niczym nie odbiegają od normalnej drogi publicznej, która biegnie kilkaset metrów niżej. Ta nowa ma prawie 3 km, służy do wywózki wyciętych drzew, kończy się na Rabadzie wielkim placem składowym. Dobrze, że nie widać jej z położonego zaledwie kilkadziesiąt metrów niżej pola namiotowego SKPB Rzeszów, bo magia tego miejsca (przy którym znajduje się piękny wodospad) prysłaby całkowicie. Las na Rabadzie po wycince z tego roku wygląda koszmarnie, od zrębu zupełnego nie różni się zbyt wiele. Dla turystów przemierzających ten fragment lasu te widoki muszą być dołujące.

Z Wisłoczka w kierunku Puław zdecydowanie lepiej przemieszczać się drogą niż lasem, tutaj presji na środowisko nie widać, za to z asfaltowej drogi można podziwiać krajobrazy, w tym dolinę dzikiej rzeki z mostu na Wisłoku. To jedno z piękniejszych miejsc na trasie.

Bukowica – serce Karpat

Puławy Górne, niewielka wieś położona wokół lasów, to krajobrazowa perełka. Zachował się tu rolniczy charakter miejscowości, do dzisiaj na stokach Kiczery można spotkać pasące się krowy. Droga na południe w kierunku Bukowicy jest piękna. Krajobrazy, bez względu na pogodę, zapierają dech w piersiach. Droga od ostatnich zabudowań aż do samego lasu to sedno karpackiej drogi – płaju. Jest jeszcze na tyle niedostępna, że nie każdy tu dotrze, na tyle zaś użytkowana, że nie zostanie zapomniana. Obawiam się jednak, że niebawem może paść łupem unowocześnienia, zostanie poszerzona i wyasfaltowana. Jeśli tak się stanie, poprowadzi kierowców pewnie aż do Woli Sękowej. Wtedy magia płaju zniknie bezpowrotnie tak samo, jak w wielu podobnych miejscach.

Po wejściu do lasu, zaledwie po 300 metrach, znowu trafiam na miejsce gdzie przygotowano kolejną drogę, jeszcze 3 lata temu był tu las. Kilka metrów dalej krótkie, ale strome podejście na grzbiet, po chwili dojście do rozwidlenia szlaku czerwonego i zielonego oraz do granicy rezerwatu "Bukowica". Pasmo Bukowicy to jeden z bardziej leśnych odcinków, na jego grzbiecie wszędzie rosną buki, są wszechobecne. Przy rezerwacie mijam Skibce (776 m), Zrubań (778 m), by stosunkowo łatwo pokonać kolejne kilometry, i dotrzeć do punktu oznaczonego na mapie jako Wilcze Budy.

O tym miejscu na łamach "Dzikiego Życia" interesująco opowiadał Wojciech Krukar (nr 12-1/2015-2016). Nazwa Wilcze Budy wskazuje, że tępiono tu wilki i zastawiano na nie specjalne pułapki. Krukar poświęcił Bukowicy bardzo obszerny artykuł w "Płaju" (nr 50, wiosna-jesień 2015) pt. "Bukowica i wokół Bukowicy" – to opracowanie pokazuje złożoność wydarzeń historycznych tego terenu, skomplikowaną sytuację własnościową, zmienność użytkowania. Bukowicę zawsze pozostawiam z żalem, rozstaję się bowiem z miejscem cennym przyrodniczo i krajobrazowo. Po 45 kilometrach w nogach raźniej przemierzać kolejne, jeśli obok ma się bukowy las – wtedy łatwiej zapomnieć o wszechobecnych śladach gospodarczego użytkowania.

Podejście pod Tokarnię (777 m), zwaną też Magurą, powoli przybliża wędrowca do Bieszczadów. Tutaj coraz lepiej widać bieszczadzkie grzbiety, co ułatwiają otwarte przestrzenie nad Przybyszowem. Z lewej strony widać wyciąg narciarski w Karlikowie, ten sam o którym pisałem w artykule "Narciarska zima przed nami" (Dzikie Życie, nr 12-1/2008-2009) i jego problemach z brakiem śniegu. Bez sztucznego śnieżenia tego typu obiekty tracą całkowicie rację bytu: gory.pracownia.org.pl.

Podejście w kierunku Kamienia to kolejna uczta dla oczu, szczególnie jesienią. Feeria barw na przeciwległych grzbietach łagodzi wysiłek długotrwałego marszu lub biegu. Po ponownym wyjściu na łąki z lewej strony ukazuje się dolina wsi Jawornik, która kojarzy mi się z Orkiestrą św. Mikołaja i ich projektem Rezerwat Pustki. Bogdan Bracha, lider Orkiestry, w wywiadzie dla "Dzikiego Życia" (nr 7-8/2008) podkreślał: "Pustka tworzy niepowtarzalny klimat tych gór". Znamienne słowa, choć trzeba dodać, że tę pustkę na różny sposób tworzyli żyjący tu kiedyś ludzie.

Łatwe wyjście na Wahalowski Wierch (666 m), z którego rozpościera się widok w kierunku Chryszczatej i innych bieszczadzkich szczytów, to zapowiedź rychłego dotarcia do zachodniej bramy Bieszczadów, jaką niewątpliwie jest Komańcza. Otwarte tereny łąk, na których leżą składowane bale siana, oraz widoczne w oddali zachodzące słońce, pięknie zamykają dzień wypełniony wysiłkiem.

Bez różnicy czy był to marsz czy bieg, nogi na pewno czują swoje. Ostatnie kilometry to łagodne zejście aż do wiaduktu kolejowego, gdzie znajduje się przystanek Komańcza-Letnisko, ostatnio rzadko używany, gdyż od lat 90. linia kolejowa Zagórz – Nowy Łupków przeżywa zapaść. Polecam facebookowy fanpage KochamKolej.pl, który od kilku lat promuje transport kolejowy w Bieszczadach. Wielokrotnie pokonywałem odcinek Zagórz – Rzepedź lub Komańcza, to piękna trasa, wielka szkoda, że nie jest wykorzystana w należyty sposób.

Zbliżam się do centrum Komańczy, z oddali widoczny dworzec i plac kolejowy, od nich zaledwie kilkaset metrów do rzeki Osławicy, granicznej dla Beskidu Niskiego i Bieszczadów. Mostu już nie przekraczam, na jeden dzień wystarczy, nogi muszą odpocząć.

Czas na zmiany

Wielokrotne przebycie tego szlaku, uzupełnione o pogłębioną niejedną lekturę, dają mi prawo do stwierdzenia, że mamy do czynienia z powolnym, ale wyraźnie zauważalnym, procesem ustępowania dzikości na rzecz sieci nowych dróg. I nie są to drogi, których celem miałoby być ułatwienie dojazdu do domostw czy zwiedzania gór, ale do sprawniejszego prowadzenia wycinki lasów.

Nieduże rezerwaty (czasem o szczątkowej powierzchni), są zbyt małe aby mogły decydować o charakterze całych grzbietów górskich, parki krajobrazowe nie zapewniają praktycznie żadnej ochrony przed gospodarką leśną, zaś Natura 2000 pozostaje cennym, ale wciąż niewykorzystanym narzędziem do ochrony tych terenów, jest też umiejętnie omijana przy realizacji wielu inwestycji.

Dopóki społeczeństwo nie przejmie większej kontroli nad zarządzaniem lasami trudno będzie mówić o właściwej i odpowiedzialnie prowadzonej ochronie przyrody i ochronie zabytków kultury, które na trwałe wpisane są w tkankę przyrodniczą. Bez tej kontroli, widok wyciętych drzew czy rozjeżdżonych ciężkich sprzętem lasów będzie tak powszechny, jak obecnie.

Artykuł pochodzi z magazynu "Dzikie życie" nr 12-1/2019-2020

Obraz
© Dzikie Życie

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:Dzikie Życie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (635)