Zrobił żonie wyjątkowy prezent. Takiej sesji ślubnej nie ma nikt!
W 45 dni pokonali 10 tys. W tym czasie tylko dwa razy spali w hotelu. Chodzili po górach, przedzierali się przez błota i bagna, zmagali z deszczem, zimnem i wiatrem. Wszędzie z plecakami i… białą suknią. Fotograf Karol Nienartowicz zabrał żonę w niezwykłą podróż poślubną przez Norwegię, Szwecję i Finlandię. Opowiada nam o zachwycającej sesji, którą stamtąd przywiózł.
15.11.2016 | aktual.: 20.11.2016 14:17
WP: Sukienka poszła do kosza?
Nie, wbrew pozorom sesja przebiegła dość czysto. Spodziewaliśmy się, że będzie dużo gorzej, ale sukienkę przywieźliśmy do domu białą. _ (śmiech) _ Przez większość czasu była ukryta w samochodzie albo plecaku. Problem mieliśmy tylko z jej suszeniem, bo wilgoć w Norwegii była duża. Staraliśmy się więc nigdzie jej nie zmoczyć, w związku z tym niestety nie mogliśmy sobie pozwolić na wszystkie zdjęcia, które chcieliśmy zrobić.
WP: Dlaczego zdecydowaliście się na ten kierunek? Nie mieliście ochoty na wyjazd pod palmy, w „tradycyjną” podróż poślubną?
Nie, jesteśmy ludźmi, którzy raczej unikają prostych rozwiązań. Staramy się wybierać bardziej niestandardowe pomysły na podróże i życie. Ponieważ w Norwegii jeszcze nie byliśmy, a wydawało nam się, że to bardzo ciekawy kraj, postanowiliśmy właśnie tam pojechać w podróż poślubną.
_ Niezwykła sesja ślubna w Skandynawii (fot. Karol Nienartowicz / Archiwum prywatne) _
WP: Postanowiliście czy postanowiłeś?
Moja była propozycja, żona się zgodziła. Wahaliśmy się między Hiszpaniąa Norwegią. Obydwa kraje chcieliśmy zobaczyć, tym razem padło na Norwegię, może Hiszpania będzie następnym razem. Nie lubimy zatłoczonych miejsc. Chociaż Norwegia nas trochę zaskoczyła, bo okazało się, że jest tam wiele popularnych atrakcji turystycznych, do których ściąga bardzo dużo ludzi. Na szczęście mamy na to swoje sposoby.
WP: Na przykład?
Zazwyczaj zostajemy w okolicy na noc, rozbijamy namiot, a wieczorem i wczesnym rankiem te miejsca są nasze. Podczas podróży przez Skandynawię tylko dwa razy spaliśmy pod dachem. Przez pierwsze 40 dni nocowaliśmy pod namiotem albo czasem w samochodzie.
WP: Chyba nie zawsze było łatwo?
Oj, nie. Zaskoczyła nas pogoda: ilość deszczu i to, jak było zimno. Aż tak wysoka suma opadów podobno nie jest normalna w Norwegii późnym latem! Spotykaliśmy ludzi, którzy wspominali, że w ubiegłym roku na przełomie sierpnia i września było znacznie cieplej i rzadziej padało.
WP: Jak w takich warunkach wyglądała logistyka sesji?
Przebieraliśmy się zazwyczaj w namiocie, gdzie nie wieje i temperatura utrzymuje się na poziomie kilku – kilkunastu stopni, zależnie od pory dnia i miejsca. Jeśli jednak nie nocowaliśmy tam, gdzie chcieliśmy wykonać zdjęcia, robiliśmy to po prostu za jakimś kamieniem, żeby się osłonić od wiatru.
WP: Ile najdłużej trwało pozowanie do kadru?
Najczęściej wszystko odbywało się szybko, kilka – kilkanaście minut, bo było bardzo zimno, ale w Dolinie Rapadalen w Szwecjiżona spędziła w sukni ponad dwie godziny. Wtedy było dosyć ciepło, prawie bezwietrznie, więc mogliśmy w kurtkach czekać na lepsze światło. Dodam tylko, że na sesję z suknią naciskała Agnieszka. _ (śmiech) _ Ja nie bardzo potrafiłem sobie wyobrazić, że do ciężkiego i wypakowanego po brzegi plecaka dam radę włożyć jeszcze tę wielką sukienkę. Na szczęście okazało się, że po „skompresowaniu” zajmuje prawie tyle samo miejsca co śpiwór.
WP: Jakie miejsce okazało się najbardziej fotogeniczne?
Skandynawia należy do najbardziej efektownych terenów na świecie. Było wiele takich momentów, że szczęka opadała. Dolina Rapadalen w Szwecji to, moim zdaniem, najładniejsze miejsce w całej Skandynawii. Dotarcie do niej było nie lada wyzwaniem. Bo nie dość, że trzeba było 120 km odjechać z głównej drogi, to potem musieliśmy 25 km tłuc się wertepami, a na koniec jeszcze iść 23 km w jedną stronę. Dzięki temu, że miejsce jest tak odległe i dzikie, dociera tam niewiele osób. W porównaniu do atrakcji norweskich, przez które jednego dnia potrafiło się „przewalić” kilka tysięcy osób, tam w ciągu całego dnia spotkaliśmy garstkę zapaleńców. Spotykanie ludzi w takich okolicznościach było już dla nas przyjemne.
WP: Ludzie entuzjastycznie reagowali, widząc waszą sesję?
Tak! Gdy zdjęcia zaczęły krążyć po internecie, kilka spotkanych na trasie osób nawet do nas napisało, wysyłając zrobione przez siebie zdjęcia, na których jesteśmy. To są zdecydowanie przyjemne momenty. Podobnie było, gdy robiliśmy fotografie w jednym z popularnych miejsc nad Atlantykiem – nagle podjechał autokar z wycieczką, a wychodzący z niego ludzie zaczęli nas fotografować, gratulować nam i bić brawo.
WP: Jakie jeszcze lokalizacje cię zachwyciły?
Na południu Norwegii – Trolltunga. To miejsce zrobiło na mnie ogromne wrażenie. A na północy – Park Narodowy Rago. Prawie przy drodze, ale zazwyczaj przez wszystkich omijany. Zaskoczyło mnie odrobinę, że choć wiele słyszałem o reniferach w Norwegii, pierwsze okazy zobaczyliśmy dopiero po miesiącu, w Szwecji. _ (śmiech) _ Największą ich liczbę zobaczyliśmy w Finlandii. Był taki jeden wieczór, że zatrzymywaliśmy się chyba sześć razy, bo musieliśmy przepuszczać całe stada wędrujących reniferów.
_ Niezwykła sesja ślubna w Skandynawii (fot. Karol Nienartowicz / Archiwum prywatne) _
WP: Będąc w Finlandii, zahaczyliście o wioskę św. Mikołaja?
Tak, w przeciwieństwie do Doliny Muminków, której nie udało nam się odwiedzić, bo poza sezonem jest czynna wyłącznie w weekendy. Muszę przyznać, że ciekawie było zobaczyć ten urząd pocztowy i listy, które ludzie wysyłają do Mikołaja z całego świata. Co roku przed świętami przychodzi ich kilkadziesiąt milionów. Co się okazało – na tablicy, na której były wypisane kraje przodujące w liczbie wysyłanych listów, Polska była na drugim miejscu! Po Chinach. Trochę nas to zadziwiło, biorąc pod uwagę, że Chińczyków jest 1,2 mld, a nas tylko 38 mln!
WP: Jak się przygotowywaliście do wyjazdu?
Przygotowania trwały ponad pół roku. Polegały one głównie na tym, że siedziałem po kilka godzin dziennie w internecie i szukałem najładniejszych, najbardziej spektakularnych miejsc w Skandynawii. Kiedy takie znalazłem, nanosiłem je na mapę – w ten sposób powstała lista atrakcji, z których później wybraliśmy to, co nas najbardziej zainteresowało. Co ostatecznie zobaczyliśmy, było na miejscu weryfikowane, w zależności od pogody, od naszych sił, chęci. Dużo wcześniej kupiłem też bilety na prom do Szwecji – płynęliśmy z Gdyni do Karlskrony. Wykupiłem bilet z pięciomiesięcznym wyprzedzeniem, dzięki czemu koszt promu udało się zbić o jedną czwartą Dużo czasu zajęło mi przygotowanie map turystycznych, bo są one w Norwegii bardzo drogie, jedna kosztuje od 50 do 100 zł. A potrzebowaliśmy ich ponad 20. Na szczęście znalazłem w internecie stronę z mapami online i wszystko przygotowałem samodzielnie, co pozwoliło mi zaoszczędzić prawie dwa tys. zł. Na samych mapach! Dobre przygotowanie dało naprawdę spore oszczędności.
_ Niezwykła sesja ślubna w Skandynawii (fot. Karol Nienartowicz / Archiwum prywatne) _
WP: Z twoich opowieści wynika, że nie wydaliście dużo, choć Norwegia należy do najdroższych krajów na świecie.
Wyszło dwa razy taniej niż zakładałem. Kalkulowałem, że na miejscu wydamy ok. 12 tys. zł, a wyszło nieco ponad 6. To niedużo, biorąc pod uwagę, że ceny w Norwegii są pięciokrotnie wyższe niż w Polsce. Zwłaszcza jeśli chodzi o produkty żywnościowe. Nie ma to przełożenia na odzież. W Norwegii kupiliśmy sobie trochę ciuchów, bo ceny były prawie takie jak w Polsce, a w sklepach turystycznych znaleźliśmy dużo fajnych ubrań, których u nas nie ma.
WP: Rozumiem, że zabraliście ze sobą zapasy jedzenia z Polski. A czego spróbowaliście na miejscu?
Tak, mieliśmy pełen bagażnik. Przed wyjazdem zrobiliśmy szczegółową listę tego, co będziemy jedli i w jakich ilościach, pomnożyliśmy to przez liczbę dni, pojechaliśmy do marketów i kupiliśmy zapasy za 1 tys. zł. Na każdy dzień mieliśmy rozpiskę tego, co będzie na obiad, ile słodyczy, konserw, dań w słoikach. Układanie tego w bagażniku przypominało grę w tetris. _ (śmiech) _ Ale bardzo nam to ułatwiło życie na miejscu.
W Norwegii oczywiście spróbowaliśmy tamtejszego rarytasu – stokfisza, którego można kupić na północy, na Lofotach. To jest ryba, którą oni suszą na wiosnę na drewnianych stelażach; jest zupełnie pozbawiona wody, zawiera 100 proc. składników odżywczych, tego, co w rybie najlepsze. Bardzo smaczna. Próbowaliśmy również norweskiego dżemu z maliny moroszki – tamtejszej odmiany maliny, będącej reliktem polodowcowym.
_ Kulisy sesji w Skandynawii (fot. Karol Nienartowicz / Archiwum prywatne) _
WP: Czy w ciągu tych 45 dni mieliście jakieś trudne momenty? Pojawiły się łzy?
Bywały. Bo bywało ciężko. Mieliśmy sporo negocjacji związanych z tym, dokąd jedziemy, czy jedziemy, czy idziemy, czy będziemy chodzić po górach, czy nie. Ale teraz, po czasie, niczego nie żałujemy – żona też jest zadowolona i cieszy się ze zdjęć, które udało się zrobić.
WP: Poleciłbyś taką podróż, w jaką wyruszyliście, innym nowożeńcom?
Wydaje mi się, że w przypadku wielu par mogłoby się to skończyć rozwodem._ (śmiech) _
Zobacz też: Norwegia: perła Skandynawii