Wielka Rafa Barierowa
Nareszcie Wielka Rafa Barierowa. OzTerra, nasz lokalny organizator, dopięła wszystko na ostatni guzik. Na łodzi wita nas uśmiechnięty kapitan Larry i jego załoga. Ku naszemu zaskoczeniu pracuje na nim Roger, Szwed polskiego pochodzenia, do tego świetnie mówiący po polsku. Lepiej być nie mogło.
Nareszcie Wielka Rafa Barierowa. OzTerra, nasz lokalny organizator, dopięła wszystko na ostatni guzik. Na łodzi wita nas uśmiechnięty kapitan Larry i jego załoga. SpoilSport – to wiodąca łódź typu safari w całej Australii. Właściciel, Mike Ball, ma powód do dumy: jest to piękny aluminiowy katamaran, świetnie przygotowany do obsługi nurków. Ku naszemu zaskoczeniu pracuje na nim Roger, Szwed polskiego pochodzenia, do tego świetnie mówiący po polsku. Lepiej być nie mogło.
W nocy wyruszamy w długą podróż na zewnętrzną stronę Rafy Barierowej. Morze miarowo kołysze nas do snu, jeszcze parę ostatnich telefonów do domu i zapada cisza w eterze. Tylko my, nasz jacht i miarowy chlupot fal. Podczas naszego tygodniowego rejsu odwiedziliśmy szereg raf, m.in. Discovery Bay, Cod Hole, Steve’s Bommie oraz tę najciekawszą – Akropolis. Podczas nurkowania widzieliśmy sporo rekinów, piękne korale i całe stada ryb – nurkowiska jednak przypominają nam rafy egipskie, co tylko potwierdza, że bliskie nam Morze Czerwone należy do światowej czołówki.
Trzy nurkowania jednak biją na głowę wszystkie pozostałe podczas tego safari. Pierwsze to nurkowanie na Cod Hole z granikami ziemniaczanymi (ang. potato cod), które wyglądem przypominają egipskie groupery… ale ich rozmiary są zdecydowanie nieziemskie! Niektóre okazy osiągają 2 metry długości, są bardzo spokojne i ciekawskie, podpływają chętnie, aby przyjrzeć się źrenicom naszych oczu. Drugie najlepsze nurkowanie to karmienie rekinów. Piotr, który widział wiele nurkowań z tymi drapieżnikami, tylko raz był świadkiem ataku rekina – który zjadł perkoza pływającego po powierzchni na Wyspach Braci. Wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani tym nurkowaniem, choć nieco nas dziwiło, że załoga SpoilSport przeprowadza “karmienie”.
Powiedziano nam, że robią to na tyle rzadko i dają im tak mało pożywienia, że rekiny nie przyzwyczajają się do gotowego jedzonka. Już chwilę po zanurzeniu okazuje się jednak, że rekiny doskonale wiedzą, co się za chwilę wydarzy, i niespokojnie krążą wokół nas. Były to duże okazy szarych rekinów rafowych, białoczubych oraz ogromny granik ziemniaczany. Powoli zajmujemy miejsca w naturalnym, koralowym amfiteatrze. Rekiny zaczynają krążyć coraz bliżej. Daniel, nasz dyrektor łodzi, daje znak, by spuszczono mu metalowy pojemnik z głowami ryb nanizanymi na stalowy łańcuch. Pojemnik bacznie śledzony jest przez podniecone rekiny. Dan pływa pod nami, trzymając za koniec sznura, i przeciąga przed naszymi twarzami pojemnik, do którego bestie starają się dostać.
Nagle zwolnienie banderoli (jak w totolotku) i z kubła wyskakują wielkie głowy tuńczyków. To, co działo się później, trudno opisać. My widzieliśmy to głównie przez obiektyw aparatu, ale doskonale pamiętamy ścisk żołądka i zjeżone włosy na całym ciele podczas tego szału żerowania! Rekiny rzuciły się na kawałki ryb z dziką furią, ich poskręcane ciała walczyły dosłownie o każdy kawałek mięsa, woda mętniała od śluzu, nurkowie wstrzymali oddech. Dopiero teraz dociera do naszej świadomości, że nawet niepozorny metrowy rekinek rafowy może być niebezpieczny i człowiek ma marne szanse w starciu z tą rybą – na szczęście ataki rekinów są niesamowicie rzadkie.
Alek, skupiony, robi zdjęcia, nie zauważa, że jedna z głów tuńczyka ląduje na skale tuż za nim, rozwścieczony rekin szarpie mięso, popychając go od tylu. Ten odwraca się ze zniecierpliwieniem w oczach, gotów pokazać, co myśli o tym nurku, który go tak popycha... Kiedy widzi rekinie zęby tuż za sobą, ZADZIWIAJĄCO SZYBKO się odsuwa. Ostatnie ochłapy mięsa znikają w uzębionych paszczach, stado się rozprasza, a my nadal siedzimy na skałach. Ten pokaz pierwotnej zwierzęcej siły wywarł na nas wszystkich potężne wrażenie, przewodnicy mają trudności z oderwaniem niektórych od rafy.
Nasze zdecydowanie najlepsze nurkowanie odbyło się jednak na niedawno odkrytej rafie: Akropolis. Być może dlatego, że lubimy fotografować, ta rafa urzekła nas najbardziej. Nurkowisko niby zwyczajne, ale silnie omywające rafę prądy niosą mnóstwo pożywienia, co spowodowało wręcz niesamowity rozrost korali w tym miejscu. Ogromne przelewające się w toni masy ryb co chwila całkowicie zasłaniały słońce. Wielkie korale stołowe, warstwami rosnące na ścianach podwodnej wysepki, dosłownie zajmują każdy kawałek wolnej przestrzeni. Wszędzie można było też spotkać rzadkie gatunki ryb, jak ghost pipe fish czy leaf fish. W toni co chwila przemykały też nieduże rekiny rafowe. Bogactwo życia i kolorów wręcz paraliżowało. Oglądając rafy pokazywane w bajce “Gdzie jest Nemo” zawsze żałowaliśmy, że takie nie istnieją w naturze. Akropolis jest właśnie spełnieniem tych nieco dziecinnych marzeń i jest, naszym zdaniem, najlepszym nurkowiskiem całego kompleksu raf Osprey.
6 dni safari śmignęło jak z bicza trzasł. Czas na gry i zabawy podczas imprezy pożegnalnej, chłopaki na grillu (a jakże) podpiekają pyszne krewetki o lekkim posmaku czosnku. Wszyscy się nimi opychamy, tylko biedny Tomek patrzy wygłodniały oczyma alergika - jak pech, to pech! Bez strat w ludziach, za to pełni wrażeń schodzimy z łodzi. Czeka na nas Mike Ball – żegnamy się wylewnie - było SUPER! Spotykam się też z Tomkiem z OzTerra, Piotr na szybko rezerwuję kolejny termin w 2008. Koniecznie trzeba to przecież powtórzyć!
Powoli nasz wyjazd dobiega końca. Obowiązkowo odwiedzamy farmę krokodyli, gdzie w niewielkiej rzeczce kłębią się dziesiątki zielonych gadów. Charyzmatyczny prezenter przeprowadza karmienie bestii – potężne kłapanie szczęk krokodyla roznosi się po okolicy. Pomimo uśmiechu na twarzy i opowiadanych anegdot, musi być w 100% skoncentrowany i kontrolować, gdzie dokładnie znajduje się jego podopieczny. Zmykamy na obiad, gdzie serwują nam kangura z rusztu i oczywiście białe mięso krokodyla!
Po chwili już płyniemy amfibią po jeziorku, oglądając najbardziej trujące rośliny w Australii. Kilkoro z nas chciałoby urwać sobie trochę na uroczysty obiad z teściową ;-), ale powstrzymuje nas baczne spojrzenie przewodnika. Dookoła widać cienie krokodyli. Nocą udajemy się do zoo. Możemy tu nawet pogłaskać misia koala. Piotr, który obiecał żonie, że w jej imieniu weźmie misia na ręce i przytuli, mocno się zdziwił. Koala lepiej prezentuje się na zdjęciach niż w bezpośredniej bliskości! Słodkie misiaczki opychają się tylko liśćmi eukaliptusa, które fermentując wydzielają dość SPECYFICZNY zapach. O wycałowaniu misia nie ma mowy.
Po drodze do Europy zawijamy jeszcze na kilka dni do Japonii. Tokio wita nas zwyczajnym rytmem, przedświąteczna gorączka tego kraju nie dotyczy. Większość mieszkańców to buddyści, którzy celebrują tylko Nowy Rok. Zwiedzamy całe Tokio prowadzeni przez Seiko-San (jap. Pani Seiko), która pokazuje nam te słynne, ale również nietypowe obrazy Tokio, jak na przykład skąpany w deszczu cmentarz, skąd przywieźliśmy zdjęcia desek modlitewnych! Spacerujemy pod pałacem cesarza, wjeżdżamy na wysoką Wieżę Tokijską i zwiedzamy kilka świątyń. Wieczorem błądzimy po ekskluzywnej Ginza – zgodnie twierdzimy, ze w Polsce TAKICH sklepów nie ma…
Udało nam się również o piątej rano (czytaj: PIĄTA rano) przejść po największym na świecie targu rybnym. Stosy ogromnych tuńczyków, najróżniejszych ryb, kręgowców i bezkręgowców, małżów, ślimaków, węgorzy “na świeżo” ze skóry obieranych oraz ludzi z ogromnymi tasakami i mieczami, którzy rozpłatają tusze ogromnych okazów oceanicznych, na każdym z nas zrobiły wrażenie. Tyle sashimi, że aż w głowie się kręci. Chodzimy dobre półtorej godziny. W końcu, gdy już zwiedziliśmy wszystko, decydujemy się wpaść do lokalnej suszarni. Wychodzimy przed targ i naszym oczom ukazują się kolejne 2 sektory, równie duże jak ten, który właśnie zaliczyliśmy! Zaiste, ogromny to targ, a smak świeżego sushi popijanego pyszną zupką miso długo będzie się błąkać po naszych kubeczkach smakowych…
Nasza dosyć pionierska wyprawa do Australii była bardzo udana – Piotr pełen doświadczeń planuje już kolejną na przełomie listopada i grudnia 2008. Trzeba przyznać, że przez długi czas po powrocie do kraju, gdy wieczorem zamykaliśmy oczy, widzieliśmy skaczące kangury, snujące się wielbłądy i dingo wyjące do zachodzącego słońca nad Skałą Ayersa.
_ Tekst i zdjęcia: Piotr Pazola, Aleksander Ostasz Źródło: Magazyn Nurkowanie _
Oficjalne wydanie internetowe www.nurkowanie.v.pl