Alarm na lotnisku. Półtorej godziny koczowali pod lasem, a ich samoloty odleciały
Do niezrozumiałej sytuacji doszło w piątek po południu na lotnisku Modlin. W zawiązku z alarmem bombowym część pasażerów planujących lot do Dublina i Pafos została wyproszona z lotniska i przez półtorej godziny koczowała pod lasem. Gdy ogłoszono, że można wracać, okazało się, że samoloty odleciały, a niedoszli pasażerowie musieli na własną rękę oraz na własny koszt szukać innych sposobów dotarcia do Irlandii i na Cypr.
20.09.2023 | aktual.: 20.09.2023 14:32
Marcin Malinowski z Biura Prawnego Quantum w Warszawie, który wraz z Kancelarią Adwokacką Magdaleny Treter reprezentuje 19 poszkodowanych pasażerów, zapowiada pozew zbiorowy przeciwko przewoźnikowi - liniom lotniczym Ryanair, które zdaniem pasażerów, zostawiły ich samym sobie i nie udzieliły podróżnym żadnego wsparcia.
Samolot odleciał bez ewakuowanych pasażerów
- Sytuacja była wyjątkowa - opowiada Marcin Malinowski. - Ktoś zostawił na lotnisku bagaż i został ogłoszony alarm bombowy. Osoby, które zdążyły się odprawić, pozostały na lotnisku, resztę pasażerów poproszono o opuszczenie budynku. Moi klienci, 19 pasażerów lotu do Dublina, stali pod lasem przez półtorej godziny, czekając na informację, co dalej. W końcu alarm odwołano, ich zaproszono na halę, ale niestety okazało się, że samolot odleciał bez nich. Dla wszystkich jest oczywiste, że bezpieczeństwo jest sprawą najważniejszą, nikt nie ma więc pretensji o reakcję pracowników lotniska, jednak brak jakiegokolwiek wsparcia od przewoźnika, czyli linii Ryanair jest oburzający.
Z relacji prawnika wynika, że pasażerowie próbowali uzyskać jakiekolwiek informacje i pomoc. Oczekiwali, że linia zmieni im termin wylotu, zaproponuje możliwość lotu o późniejszej godzinie czy w jakikolwiek inny sposób umożliwi im dotarcie do Dublina.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Radźcie sobie na własną rękę
- To, że nie mogli w terminie wsiąść do samolotu, nie było ich winą. Żaden z moich klientów się nie spóźnił, wszyscy byli przed czasem i dostosowali się do wytycznych ochrony lotniska, nic więcej nie mogli zrobić - wyjaśnia Marcin Malinowski. - Niestety nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Pracownik linii, u którego interweniowali, powiedział im, że muszą sobie radzić na własną rękę, odmówił też wydania dokumentu poświadczającego, że taka sytuacja miała miejsce.
- Jeden z moich klientów wystosował już reklamację drogą mailową do Ryanaira, ale w odpowiedzi dostał jedynie informację, że ze względu na alarm bombowy pasażerów spotkał "dyskomfort" - kontynuuje prawnik. - W związku z brakiem reakcji poszkodowani wezwali na miejsce policję, ale interwencja służb mundurowych też nie przyniosła żadnego rozwiązania. W związku z tym przygotowuję w imieniu całej grupy oficjalną reklamację do linii lotniczych, a w przypadku braku satysfakcjonującej reakcji, wystosujemy pozew do sądu - dodaje.
Poszkodowanych było więcej
Marcin Malinowski reprezentuje 19 poszkodowanych pasażerów, sytuacja dotknęła jednak większą grupę osób, o czym poinformował nas Juliusz Żebrowski, specjalista ds. marketingu i sprzedaży z Mazowieckiego Portu Lotniczego Warszawa-Modlin.
- W piątek 15 września, w godz. 17:48-18:58 miała miejsce ewakuacja terminalu pasażerskiego lotniska Warszawa-Modlin, wskutek pozostawienia przez pasażera walizki bez opieki. Niezwłocznie po odwołaniu ewakuacji służby ochrony umożliwiły pasażerom wejście do terminalu, gdzie - najsprawniej jak było to możliwe w danej sytuacji - przeszli oni przez kontrolę bezpieczeństwa - wyjaśnia Juliusz Żebrowski. - Z uwagi na opóźnienie spowodowane ewakuacją, obsługa naziemna przewoźnika zamknęła odprawę bagażową nawet po czasie rozkładowym, co jednak wobec nielicznej grupy osób niestety i tak wiązało się z brakiem możliwości odprawienia ich bagażu rejestrowanego.
Część z tych osób, jak również takich, które, mając tylko bagaż podręczny, od razu udały się do kontroli bezpieczeństwa, niestety nie dotarła na czas do bramek, które zostały zamknięte decyzją personelu obsługi naziemnej przewoźnika.
- Niedopuszczenie na pokład samolotu dotknęło w sumie 47 osób z rejsów do Dublina i Pafos - wyjaśnia Żebrowski. - W związku z tym pasażerowie zostali przeprowadzeni z powrotem do części ogólnodostępnej terminalu, gdzie według standardowej procedury stosowanej w takich przypadkach, pokierowano ich do obsługi naziemnej przewoźnika w celu ustalenia możliwości uzyskania pomocy formalnej, aby w możliwie najdogodniejszy sposób pasażerowie ci mogli dotrzeć drogą powietrzną do wyżej wymienionych destynacji.
Całkowity brak wsparcia od przewoźnika
Informację udzieloną przez lotnisko potwierdzają relacje pasażerów. Niestety, o ile ich zdaniem obsługa lotniska stanęła na wysokości zadania, to przedstawiciele przewoźnika już nie.
- Szczerze mówiąc, gdyby nie to, że 19 osób podaje dokładnie taki sam opis zdarzenia, to nie uwierzyłbym w to, że w sytuacji niezależnej od podróżnych, a taką z pewnością jest alarm bombowy, przewoźnik kompletnie zignorował sytuację i nie udzielił swoim klientom żadnego wsparcia - komentuje Marcin Malinowski. - W związku z tym, każdy z pasażerów musiał sam rozwiązać problem, jak dostać się do Dublina. Jeden z moich klientów w związku z tą sytuacją nie dotarł na czas do pracy, co oczywiście oznacza konkretne straty finansowe. Inny, wraz z małym dzieckiem, musiał jechać 1300 kilometrów samochodem do Niemiec, żeby stamtąd polecieć do Irlandii.
Każda z tych osób poniosła realne straty finansowe, a linia lotnicza nie poczuwa się do tego, by je w jakikolwiek sposób zrekompensować.
Nie mają wygórowanych roszczeń
- Moi klienci nie mają wygórowanych roszczeń - podsumowuje Malinowski. - Oczekują, że przewoźnik zwróci im koszty, które ponieśli w wyniku tej sytuacji i dokona niewielkiego zadośćuczynienia za brak pomocy i wsparcia, których powinien im udzielić, a czego nie uczynił. Oczywiście mam nadzieję, że sprawa zostanie rozwiązana polubownie dzięki dobrej woli obu stron, jeśli jednak tak się nie stanie w ciągu kilku tygodni, bo tyle trwa przygotowanie pozwu, sprawa trafi do sądu - dodaje prawnik.
Co na to linie lotnicze? Nie wiadomo. W poniedziałek (19.09) skontaktowaliśmy się z biurem prasowym linii Ryanair, gdzie zapewniono nas, że trwają prace nad odpowiedzią i otrzymamy ją tak szybko, jak to możliwe. Jednak do czasu publikacji tego tekstu (wtorek 20.09, godz. 14.00) odpowiedź jeszcze nie nadeszła. Wrócimy do sprawy, kiedy tylko poznamy stanowisko przewoźnika.