Aleksander Doba po raz trzeci przepłynął Atlantyk. To była jego najtrudniejsza wyprawa
W sobotę późnym popołudniem Aleksander Doba dotarł do niewielkiego, francuskiego portu Le Conquet. Tym samym 70-letni kajakarz z Polic po raz trzeci pokonał Atlantyk.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Polak wyruszył na swoją trzecią kajakową wyprawę przez Atlantyk 16 maja z Barnegat Light w Stanach Zjednoczonych. Dotarł do brzegu po 4 miesiącach samotnego rejsu, przebyciu ponad 4 tys. mil morskich i pokonaniu licznych przeszkód. Zgodnie z obietnicą, cel został osiągnięty przed jego 71. urodzinami, które przypadają 9 września.
Według pierwotnych planów Doba miał zakończyć wyprawę w oddalonym o ok. 30 km porcie Brest, ale spychany przez niekorzystne wiatry zdecydował się zawinąć do Le Conquet. Oficjalne zejście na ląd słynnego podróżnika z Polic zaplanowane zostało na niedzielne południe.
Na Facebook'u podróżnika możemy przeczytać: "Drodzy Przyjaciele Olka! Aleksander Doba dopłynął do Le Conquet (około 30 km na zachód od Brest). I właśnie tu w niedzielę, 3 września wyjdzie na ląd, kończąc Trzecią Transatlantycką Wyprawę Kajakową. To był niezwykle emocjonujący i trudny do przewidzenia finał podróży [...]".
Trwa ładowanie wpisu: facebook
"Satysfakcja jest ogromna"
W niedzielę w serwisie YouTube pojawiła się krótka rozmowa Piotra Chmielińskiego z Aleksandrem Dobą. Pytany jak się czuje, odparł: "Ogólnie, bardzo dobrze”. Przyznał jednak, że jest bardzo zmęczony. W kość dały mu ostatnie trzy doby, kiedy walczył z prądami pływowymi.
Nieszczęśliwy początek wyprawy
Trzecia wyprawa kajakowa przez ocean była najtrudniejszą dla Aleksandra Doby. Północny Atlantyk jest dużo bardziej wymagającym obszarem niż środkowy, który kajakarz pokonał dwa razy.
Początek był fatalny. Gdy w 2016 r. mężczyzna wypłynął z Nowego Jorku, jeszcze przed wyjściem na ocean fale wyrzuciły go na brzeg. Kajak został poważnie uszkodzony i Doba musiał przerwać wyprawę i wrócić ze sprzętem do Polski. Ponownie wystartował 7 maja – z tego samego rejonu, gdzie został rok wcześniej wyrzucony na brzeg. Już na samym początku znowu omal nie doszło do katastrofy, gdy wiatr zaczął go spychać na skały. Natomiast kilka dni później, będąc kilkadziesiąt kilometrów od brzegu, ze względu na sztorm, musiał schować się w porcie Barnegat w stanie New Jersey. Wyruszył z niego 16 maja.
W ciągu 4 miesięcy doszło do dwóch przykrych wydarzeń. W czasie sztormu, kiedy był 700 mil morskich od brzegów Stanów Zjednoczonych, ster został poważnie uszkodzony. Dzięki zaangażowaniu wielu osób, udało się sprowadzić pomoc pomoc. Na środku Atlantyku załoga statku "Baltic Light" zabrała kajak na pokład i naprawiła ster.
Drugim dramatycznym zdarzeniem był ogromny sztorm, największy w kajakowej karierze Doby. Z kolei ostatnie dwa dni były jednymi z najtrudniejszych w tej wyprawie. "Silne prądy i ciągły ruch statków nie tylko wymagają ogromnego wysiłku fizycznego, koncentracji, ale i nieustannego czuwania. W efekcie Olek nie zmrużył nawet oka przez kilkadziesiąt godzin" – wyjaśniał Piotr Chmieliński.
Pod koniec wyprawy Doba kilka razy zmieniał cel wyprawy. Najpierw miała być Lizbona, później Le Havre, a potem Brest. Ostatecznie Polak zdecydował się zakończyć podróż w niewielkim porcie Le Conquet.
Zobacz też: Bałtycki chłód. Czyli wakacyjne doznania Polaków
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.