Bośnia i Hercegowina. Najbardziej egzotyczna część Starego Kontynentu
– Ten most to była jedna z ofiar wojny. Mogłeś nie wierzyć w Boga czy w przeznaczenie, ale wierzyłeś w ten most – mówi z nostalgią poznany w kafejce mieszkaniec Mostaru. – On był częścią nas, nosiliśmy go w sercu.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Stary Most w stolicy Hercegowiny, Mostarze. Piękny widok! To jeden z najpopularniejszych znaków dawnej Jugosławii, umieszczany w folderach i na mapach. Teraz – tragiczny symbol tego, co jeszcze niedawno działo się na tych ziemiach. Kiedy w 1992 r. Bośniacy i Chorwaci rozpętali walkę na śmierć i życie, płynąca przez miasto Neretwa utworzyła naturalną linię frontu. Most był w rękach muzułmanów i w listopadzie 1993 r. stał się celem chorwackiej artylerii. Zawalił się po godzinach ciężkiego ostrzału, a potem rozsypał w ciągu niespełna minuty.
Serce miasta
Na szczęście to już czas przeszły, a te tragiczne chwile można oglądać jedynie w pobliskim muzeum, gdzie przez cały dzień jest pokazywany krótki film o tym wydarzeniu. Dziś most stoi na nowo, bo dzięki pomocy społeczności międzynarodowej odbudowano go i 23 czerwca 2004 r. uroczyście otwarto. Ludzie nie chcieli żyć bez niego. Bo to nie tylko przejaw odbudowy miasta i pojednania między zachodnią (chorwacką) a wschodnią (muzułmańską) jego częścią. Mosty odgrywały i nadal odgrywają w społecznościach dawnego imperium otomańskiego wielką rolę. Rolę serca miasta.
Opowiadał o tym pięknie Ivo Andrić, laureat Nagrody Nobla, uznawany za literackiego kronikarza dziejów Bośni. W "Moście na Drinie", opiewającym życie w Visegradzie, pisał: "(...) to miejsce pierwszych marzeń miłosnych, pierwszych spojrzeń przelotnych, zaczepek i szeptów. Jest to miejsce pierwszych interesów i zakupów, sporów i porozumień, spotkań i wyczekiwań. (...) Nie było wesela ani pogrzebu, żeby idąc przez most, nie zatrzymały się (...)".
– Mostar ma długą historię – rozpoczyna opowieść przewodnik Vaso Bokun. – Założono go w połowie XV w. dookoła drewnianego mostu nad Neretwą, strzeżonego przez strażników, tzw. mostarów. Był to okres tureckiej dominacji na Bałkanach. Pod koniec XVI w. Mostar stał się jednym z najbogatszych miast w Hercegowinie. Słynni byli tutejsi złotnicy i kowale. Nie mniejszą sławą cieszyli się krawcy, którzy szyli bogate stroje orientalne. Kultura islamska mieszała się z wpływami katolicyzmu i prawosławia. Wielu Chorwatów oraz Serbów zmieniło wówczas wyznanie. Jedni musieli w ten sposób ratować życie, inni postąpili tak, by uzyskać od tureckich zarządców przywileje. Stali się więc muzułmanami, a w czasach pluralistycznej Jugosławii wspólnotę wyznawców Allaha uznano wręcz za naród.
Kamienne domy, kamienne brzegi Neretwy i łączące je kamienne mosty; meczety z iglicami minaretów, a obok muzułmańskie cmentarze – wszystko to tworzy kompozycję budzącą zachwyt. Miasto przedzielone rzeką leży w dolinie. Z daleka nie widać, żeby toczyły się tu ciężkie walki, ale im bliżej, tym zniszczenia stają się wyraźniejsze. Pozostałe po wybuchach ruiny stoją niczym znicze wśród nowo wybudowanych budynków. Te obrazy wywołują smutek i zadumę. Dziwi też fakt, że w niektórych podziurawionych kulami domach nadal żyją i pracują ludzie, jakby nie chcieli zacierać śladów wojny.
– Kamienny most Turcy nazwali Kudret Kemeri, czyli Cudowne Sklepienie – kontynuuje przewodnik. – Zbudował go turecki architekt Numar Hajrudin, na rozkaz sułtana Sulejmana Wspaniałego, któremu był potrzebny wytrzymały most do transportu wojsk i towarów. Budowę zakończono w 1566 r. Neretwa jest bardzo rwąca i niebezpieczna. Każdej zimy z górskich potoków wpływa do niej mnóstwo wody i niełatwo przewidzieć, jak silny będzie nurt. Według legendy pierwsze rusztowanie, drewniane, nie wytrzymało i most runął, a wraz z nim zginęło wielu robotników. Wtedy sułtan zagroził, że zabije Hajrudina, jeśli jego most się zawali.
Jak na tamte czasy Hajrudin zbudował jeden z najbardziej skomplikowanych kamiennych mostów świata, budzący podziw dla kunsztu i myśli architektonicznej. Może był to też efekt oryginalnej osmańskiej zaprawy, złożonej – jak głosi legenda – z wapna, białka jajek, koziej sierści i mączki kostnej?
Gdy tylko ostatnia wojna ucichła, ludzie znów chcieli przechodzić na drugą stronę rzeki. Francuscy saperzy zbudowali więc kładkę zawieszoną na metalowych linach. I szybko wrócono do starej tradycji skoków do zimnej Neretwy, najpierw z kładki, a potem już z mostu.
Trochę jak w Belfaście
W uroczystości otwarcia uczestniczyli przedstawiciele różnych religii, politycy i koronowane głowy (m.in. brytyjski książę Karol). Nim jednak most przywrócono Chorwatom i Bośniakom, a wraz z nimi turystom z całego świata, było wiele problemów z jego wzniesieniem. Hajrudin zabrał swoje sekrety do grobu. Nigdy nie odnaleziono jego planów, a jedynym zapisem, z jakim mogli pracować architekci, były księgi rachunkowe, gdzie dokumentowano nabywane materiały.
Węgierscy nurkowie ze SFOR sprawdzali, w jakim stanie były kamienie na dnie rzeki, i te dobre wyciągano na brzeg. Wokół gromadziło się wielu mieszkańców, bo z tymi kamieniami łączył ich emocjonalny związek. Udało się odzyskać 10 proc., analiza ultradźwiękowa określiła zaś, czy nadają się jako część nowego 300-tonowego przęsła. Ponad 1000 nowych bloków skalnych przetransportowano też z kamieniołomu koło Mostaru. W żmudnych pracach uczestniczyli inżynierowie z Włoch i Niemiec, a z Turcji doświadczeni kamieniarze.
Dzięki odbudowie mostu miasto odzyskało duszę. Bo jego zburzenie zawsze będzie uważane za symbol nienawiści etnicznej. Miało to dać nadzieję na wspólną przyszłość. Ale czy realną? Społeczność Mostaru jest nadal podzielona niczym w Belfaście – oddzielne szkoły, firmy, szpitale, a nawet komunikacja miejska i straż pożarna. Choć dzwony kościołów mieszają się z nawoływaniem muezzinów, to muzułmanom na przykład nie podoba się, że nad miastem, ze wzgórza, dominuje ogromny krzyż.
I znów, wracając do Ivo Andricia, warto przypomnieć jego słowa z opowiadania "List z 1920 roku", gdy pisał o niewidzialnej granicy dzielącej na Bałkanach miłość i nienawiść – o tym, że "pod powierzchnią czułości i tkliwej namiętności (...) rodzą się i czekają swojej godziny huragany spętanej i skondensowanej nienawiści".
Młodzi mieszkańcy Mostaru chyba nie do końca podzielają nadzieje związane z odbudową mostu, skoro za symbol pojednania obrali sobie... mistrza kung fu Bruce’a Lee. Jego pomnik, który miał symbolizować przyjaźń, lojalność i sprawiedliwość, został odsłonięty 26 listopada 2005 r., w 65. rocznicę urodzin mistrza. Stanął na placu Hiszpańskim, w centrum miasta, blisko linii frontu wojny z lat 1992–95, ale wkrótce go... ukradziono.
Turcy osmańscy nazywali Bośnię "mroczną prowincją". Dziś to nadal bardzo egzotyczna część Starego Kontynentu. Kto chce choć przez chwilę chłonąć atmosferę Orientu – niech odwiedzi Mostar, w tym Stary Most, który niczym ten nad cieśniną Bosfor, łączy mentalną Europę i Azję.
Wino z Monastyru
Jeśli jedziemy do Bośni i Hercegowiny, to najczęściej z pielgrzymką do Medjugorje, a przy okazji odwiedzić właśnie Mostar i jeszcze Počitelj (pozostałości średniowiecznej twierdzy i zabytki osmańskie). A przecież zaledwie 25 km na wschód od popularnego Dubrownika znajduje się urokliwe miasteczko Trebinje. Liczy 36 tys. mieszkańców, leży nad rzeką Trebišnjica, u stóp skalistej góry Leotar (1229 m), uznawanej za symbol serbskości w Hercegowinie. Tu trzeba bowiem dodać, że jest to akurat obszar Republiki Serbskiej leżącej w granicach dość skomplikowanego politycznie terytorium Bośni i Hercegowiny.
Trebinje to oaza zieleni wśród otaczających miasto nagich i dzikich szczytów. Rozpościera się na wschodnim skraju fenomenu natury, jakim jest krasowe Popovo Polje, otwarte w stronę Adriatyku i dające odczuwalny powiew od morza, co z kolei ma zbawienny wpływ na urodzajność tej ziemi.
W Trebinje też jest most, i też z czasów tureckich, podobnie jak dwa meczety i wieża zegarowa. Most Arslanagicia to jeden z imponujących zabytków tego typu – o kamiennych przęsłach, dwóch małych i dwóch dużych łukach. Co ciekawe, w latach 1965–66 został on przeniesiony bliżej miasteczka w związku z budową zapory na rzece Trebišnjica. Inną niewątpliwą ciekawostką jest to, że rzeka ta należy do najdłuższych w Europie płynących w podziemnych korytach.
Ponad 4 km od miasteczka, w kierunku na Mostar, znajduje się monastyr Tvrdoš, gdzie zakonnicy od wieków trudnią się produkcją wina czerwonego (vranac) i białego, a także lozovej (winogronowej rakii). Klasztor swoje początki wywodzi z IV–VI w. Był zdewastowany w czasie wojny wenecko-tureckiej w 1694 r., ale przetrwał do dziś, a produkowany tutaj trunek jest znany daleko poza granicami Hercegowiny, bo nawet w Australii.
Sarajewo, Sarajewo!
"Sarajewo, Sarajewo!" – ten okrzyk, o pięknej górskiej melodyce, pamiętamy jeszcze z telewizyjnych transmisji Zimowych Igrzysk Olimpijskich z 1984 r. właśnie w stolicy Bośni i Hercegowiny, wtedy jednej z republik Jugosławii. Wówczas to cały świat usłyszał o Sarajewie drugi raz w dziejach tego miasta. Bo pierwszy, w 1914 r., a dokładnie 28 czerwca, kiedy 19-letni serbski nacjonalista Gavrilo Princip oddał śmiertelne strzały do arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. W konsekwencji miesiąc później Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii, no i rozpoczęła się I wojna światowa.
Był i trzeci głośny powód, dla którego świat powtarzał: "Sarajewo, Sarajewo". Od kwietnia 1992 r. do października 1995 r. miasto było pod bezustannym ostrzałem, w oblężeniu armii serbskiej.
– Byliśmy odcięci od dostaw wody i prądu. A poruszanie się po mieście groziło śmiercią – wspomina pani Małgorzata, Polka mieszkająca tu od wielu lat, a teraz pomagająca poznać miasto turystom z Polski. – Najbardziej niebezpiecznym miejscem była tzw. Aleja Snajperów – arteria biegnąca przez miasto. Otwarty w 1993 r. 800-metrowy tunel pod lotniskiem był jedyną drogą łączącą oblężone miasto z wolną częścią kraju.
Tunel pozwolił na dostawy żywności i pomoc humanitarną dla miasta, a także był głównym kanałem przerzutowym uzbrojenia dla obrońców. Dziś jego 20-metrowy odcinek w dzielnicy Butmir można zwiedzać.
Innymi pamiątkami z tamtych lat są "sarajewskie róże", czyli ślady na ulicach i placach po wybuchach pocisków moździerzowych, wypełnione czerwoną żywicą – ku pamięci tych, którzy stracili tu życie.
Ale wróćmy do naszej historii mostami znaczonej, bo i tu, w Sarajewie, można ją kontynuować. Choć Gavrilo Princip swoim zbrodniczym czynem dał pretekst do światowego konfliktu, to Bośniacy uważają go za bohatera, a jeden z kilkunastu mostów przecinających rzekę Miljackę zwą jego imieniem (choć oficjalnie jest to most Łaciński).
Barwne dzieje miasta, przez stulecia pozostającego w tureckim władaniu, stanowią o jego specyfice, a także uroku. W centrum starego Sarajewa kłębi się gwarny tłum handlujących, często w strojach ludowych o wyraźnych orientalnych motywach – mężczyźni z fezami na głowach, kobiety w kolorowych chustach i szarawarach. Turcy nazywali ten gród miastem pałacem (saraj po turecku to „pałac”) – tyle tu pięknych, pełnych wschodniego przepychu budowli.
W środku bazaru wznosi się największy i najwspanialszy w tym regionie meczet: Ghazi Husrev-bega, popularnie zwany Begovą Dżamiją, wzniesiony w 1530 r. W południe z minaretu słychać śpiew muezzina (Sarajewo ma ok. 80 minaretów).
Bośnia to jednak nie tylko mosty i inne zabytki. To przede wszystkim zachwycająca kraina – z górami, kanionami rzek, urwiskami i skałami. Mnóstwem skał! Stare ludowe podanie mówi, że gdy Stwórca unosił się w przestworzach z dwoma workami – z ziemią i kamieniami, diabeł przedziurawił mu ten drugi, którego zawartość spadła w miejsce nazywane teraz Bośnią.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz też: Ciao Italia! Rzym w 24 godziny
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.