Dzięki niemu Żuławy odzyskają dawny blask, czyli jak wariat powołuje do życia stary wiatrak
Sam o sobie mówi, że jest wariatem. Wiesław Zbroiński, sołtys Mokrego Dworu i hodowca tulipanów, sprowadził na Żuławy Gdańskie ponadstuletni paltrak, czyli typ wiatraka śmigłowego. W Polsce są takie tylko cztery, ale ten jest największy - ma 14,9 m wysokości. Niektórzy łapią się za głowę, gdy widzą, co robi, ale on się nie poddaje. W okolicy znany jest z szalonych pomysłów, które zawsze się udają. Gdy zakwitną tulipany, a on w końcu uruchomi wiatrak, to na Żuławach będziemy mieli małą Holandię.
WP: Przed wiekami wiatraki stanowiły nieodłączny element krajobrazu Żuław Wiślanych. Stały ich tu setki, pracowały i cieszyły oko. Teraz jest ich tylko kilka i to w kiepskim stanie. Pan postanowił to zmienić.
Wiesław Zbroiński: Mieszkam w fajnej miejscowości – Mokry Dwór, która kiedyś usłana była wiatrakami. Przez długi czas chodziła za mną myśl, by coś z tym zrobić, by sprawić, żeby było tu jak kiedyś. Zacząłem działać. Przez moje gospodarstwo płynie Stara Motława. Oczyściłem koryto rzeki, a następnym krokiem było znalezienie wiatraka. Niestety nie było to łatwe. Przeczesałem internet i te, na które trafiałem, były w tak opłakanym stanie, że aż serce mnie bolało.
I jak to zawsze bywa, na ten konkretny pewnie trafił pan przypadkiem?
Można tak powiedzieć. Przejeżdżałem obok niego przez 20 lat, ale był zakamuflowany. Jak go dojrzałem, to na drugi dzień już byłem u właścicielki w Wyszogrodzie. Miała do niego sentyment, ale moja propozycja ją zainteresowała, bo wolała żeby nie niszczał. Spisaliśmy wstępną umowę, następnie udałem się do lokalnego konserwatora zabytków. Wszystkie formalności nie trwały długo, bo zobaczyli, że wariat chce przewieźć wiatrak z 1903 roku i go odrestaurować.
Wyszogród leży ok. 300 km od Mokrego Dworu, przetransportowanie ogromnego wiatraka to nie lada przedsięwzięcie?
To nie było łatwe, ale znalazłem firmę, w której pracowali młodzi pasjonaci drewna. Z rozbiórką (wraz z pełną dokumentacją) uwinęliśmy się w 15 dni roboczych. Następnie przez kilka dni zwolziliśmy wszystko – ok. 60 ton drewna - pięcioma tirami i dwoma małymi ciężarówkami.
We wsi pewnie się dziwili, jak zobaczyli taki olbrzymi transport drewna?
Myśleli, że przewiduję ciężką zimę i przywiozłem drewno na opał (śmiech). A tak na poważnie, to ja miałem w głowie jedno: „myślcie, co chcecie, a my i tak postawimy wiatrak”.
I postawiliście.
Tak naprawdę daliśmy mu drugie życie. Po uzyskaniu odpowiednich pozwoleń, po dwóch miesiącach wznieśliśmy go na nowo. Z zewnątrz jest nowy materiał, ale postarzany. Cała reszta została oczyszczona i zakonserwowana. Wszystkie urządzenia są oryginalne. Na pierwszej kondygnacji gotowa jest podłoga, a na dwie kolejne wciąż czekam - szukam odpowiedniego, starego drewna. U górali udało mi się znaleźć cztery bele pod śmigi (red. skrzydła wiatraka), ale wciąż mam problem z dwoma dębowymi belami. A przecież wiatrak bez śmigów to nie wiatrak.
W kwietniu mija rok od momentu, w którym wiatrak trafił do Mokrego Dworu. Kiedy planuje pan go uruchomić?
Myślę, że do końca czerwca go zmontujemy, ale nie oznacza to, że wtedy go uruchomię. Muszę się nauczyć zawodu młynarza. Na szczęście mam zaprzyjaźnionego, sędziwego pana, który już mi to obiecał. Nie chcę, żeby wiatrak stał, jak w typowym skansenie i pracował tylko raz do roku. Ma być atrakcją, którą każdy będzie mógł zobaczyć. Ponadto obok chciałbym postawić jeszcze małą stodołę żuławską i chałupkę by turyści zobaczyli, jak było tu kiedyś. Jak wszystko to zrobię, wtedy będzie parapetówka.
Tymczasem pewnie już zainteresowanie jest niemałe?
O tak. Sąsiedzi myślą, że oszalałem, ale mi dopingują. Wiedzą, że jak zaczynam coś robić, to zawsze wychodzi to dobrze. Jestem w wiatraku codziennie i powiem szczerze, że są takie dni, że nie mogę pracować, bo co chwilę ktoś się tu pojawia – czasem przypadkiem, bo przejeżdża, a czasem specjalnie, bo usłyszał gdzieś o moim wiatraku. Ludzie są mile zaskoczeni, ale ja na razie bronię się przed tym, bo chcę go po prostu ukończyć. Na szczęście to, co blokuje gapiów, to fakt, że teraz jeszcze nie można do niego dojść suchą nogą, ale później powstanie tu parking.
To ile pan na to wszystko wydał?
(śmiech) Cena to tajemnica. Jak zakończę ten projekt, uruchomię wiatrak i zrobię mąkę, to wtedy powiem o kosztach. Ale fakt, kasa jest tu najważniejsza, a już wszystko wydałem. Próbuję uzyskać dofinansowanie dla rolnika, ale co chwilę trafiam na jakieś przeciwności. Z unii są pieniądze na ratowanie drewnianych zabytków, ale kościelnych. W innym wypadku dostałbym pieniądze, gdybym był młodszy. I tak w kółko, coś staje mi na drodze, ale nie poddam się, coś wymyślę.
I coś czuję, że na jednym wiatraku się nie skończy.
Mam na oku drugi do sprowadzenia. Tamtejszy konserwator zabytków już zadeklarował, że będzie mnie na rękach nosił, jeśli go odrestauruję. To byłaby prawdziwa perełka, ale na razie nic więcej na ten temat nie mogę powiedzieć, poza tym, że byłby to koźlak (red. najstarszy typ wiatraka).