Egzotyczna i autentyczna Tajlandia. Poznaj jej mniej znaną część
Turyści wybierając się do Tajlandii, najczęściej lądują w Bangkoku czy na wyspie Phuket. Wielu z nich nie zdaje sobie sprawy, co kryje większość z 76 prowincji tego kraju. Ja miałem okazję odwiedzić Kanchanaburi, która pokazuje ten kraj z zupełnie innej strony.
Kanchanaburi to zdecydowanie nie jest Tajlandia, jaką znamy z pocztówek – brak tu białych plaż i hoteli na kilka tysięcy gości. Prowincja słynie przede wszystkim z egzotycznej przyrody, terenów górskich, ale też tragicznych wydarzeń z II wojny światowej. Dla Tajów to niezwykle ważny region. Dla turystów też powinien, tyle że wielu z nich nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy.
Niemal wszystkie atrakcje i życie koncentrują się wzdłuż rzek Kwai Yai i Kwai Noi, które w pewnym momencie łączą się ze sobą, tworząc jedną - Mae Klong. Wzdłuż nich znajdziemy dziewicze lasy i ośrodki wypoczynkowe, w których można poczuć się jak w filmie "Księga dżungli". Prawdopodobnie niewiele jest w Tajlandii tak autentycznych, a jednocześnie otwartych na turystów miejsc.
Na początek warto rozwiązać zagadkę odnośnie tego, jak się tu dostać. W Bangkoku najlepiej udać się na największy w stolicy dworzec kolejowy Hua Lamphong. Już za ok. 100 batów (ok. 11 zł) ruszymy w ok. 3-godzinną podróż do miasta o tej samej nazwie co prowincja - Kanchanaburi. Alternatywną formą dotarcia tutaj jest przejazd autobusem z dworca Sai Tai Mai w Bangkoku.
"Kolej Śmierci i "Most na rzece Kwai"
Stolica regionu znana jest niemal na całym świecie z mostu i tzw. "Kolei Śmierci" (inna nazwa to Kolej Birmańska), łączącej dawniej Bangkok z Rangunem w Birmie. Powstała na zlecenie Japończyków podczas II wojny światowej. Z jej budową wiąże się tragiczna historia ponad 100 tys. robotników, którzy ponieśli śmierć podczas prac.
Wspomniana przeprawa, to "Most na rzece Kwai", który posłużył za tytuł dla powieści Pierre'a Boulle'a oraz opartego na niej słynnego dramatu wojennego Davida Leana. Z 400 km "Kolei Śmierci" do dzisiaj przejezdne jest tylko 130 km, z czego jedynie 77 km wykorzystywane jest na odcinku od Kanchanaburi do Nam Tok. Można z niej skorzystać, a podróż po starych torach, ułożonych na drewnianych konstrukcjach, sprawiających wrażenie niestabilnych, przyprawia o dreszcze.
Z Nam Tok dotrzemy w ok. pół godziny busem do Hellfire Pass Memorial Museum, czyli Muzeum Przełęczy Ognia Piekielnego. Wzniesiono tam najtrudniejszą część owianej złą sławą kolei. Widok wydrążanych prostymi narzędziami skał uświadamia, jak ciężkiej pracy doświadczyli tu jeńcy. Aktualnie można tu zobaczyć jedynie symboliczny kawałek torów i pomnik pamięci osób, które zginęły podczas budowy.
Plemienne wioski, czyli jak to jest się cofnąć w czasie o kilkaset lat
Idąc z muzeum w głąb dżungli, wydeptanymi ścieżkami, po 30-40 minut znajdziemy się w wiosce plemienia Mon. Pierwszy raz w życiu miałem okazję zobaczyć na własne oczy osoby odcięte od dóbr współczesnego świata. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będzie mi dane ponownie tego doświadczyć. Pobyt tam to jak cofnięcie się w czasie o kilkaset lat. Mieszkańcy żyją w bambusowych domach, bez elektryczności, asfaltowych dróg czy marketów. Rząd wiele razy chciał ich ucywilizować, jednak oni postanowili żyć tak, jak ich przodkowie.
Przyzwyczaili się, że raz na jakiś czas zaglądają do nich turyści i są do nich bardzo pozytywnie nastawieni. Podejrzewam, że jesteśmy dla nich tak samo dużą atrakcją, jaką oni dla nas. Można od miejscowej ludności kupić ręcznie produkowane chusty czy dekoracje. Nie tylko wspomożemy w ten sposób plemię Mon, ale też będziemy mieć oryginalną pamiątkę z tego niezwykłego, odrealnionego miejsca.
Bajkowe domki na rzece Kwai
Z Nam Tok warto wziąć kolejny van i udać się w godzinną podróż do miasteczka Sai Yok. W jego pobliżu znajdują się zapierające dech w piersiach hoteliki. Usytuowane nad rzeką Kwai Noi, w otoczeniu lasów tropikalnych i gór. Jeden z nich, w którym miałem okazję nocować, jest w miejscowości Saiyoke. Nie można dostać się do niego samochodem, a jedynie łódką, którą pracownicy hotelu zabierają gości z niewielkiej przystani.
The Float House River Kwai to z pewnością jedno z tych miejsc, z których człowiek nie chce wyjeżdżać. Drewniane, urządzone w tajskim klimacie domki robią ogromne wrażenie. Ponadto właściciele ośrodka organizują gościom takie atrakcje, jak rafting bambusowymi tratwami, piesze wycieczki po dżungli czy obserwacja ptaków. Oczywiście dostępne są również tradycyjne, tajskie masaże. Uwierzcie na słowo, te filigranowe panie, które je wykonują, mają więcej siły niż niejeden osiłek.
Szkoda byłoby spędzać całe dnie w hotelu, skoro okolica skrywa ciekawe atrakcje - 2 km dalej znajduje się jaskinia Lawa, a 7 km od ośrodka znajdziemy park słoni czy park linowy. Ponadto 25 km od obiektu zlokalizowany jest Park Narodowy Sai Yoke Yai, a 50 km dalej wspaniałe wodospady Erawan.
Elephant Haven Sai Yok, czyli prawdziwy raj dla słoni
W Tajlandii są miejsca, w którym żyją szczęśliwe słonie. Dawniej były w niewoli, ale teraz nikt już na nich nie siada i nie więzi w klatkach. Wręcz przeciwnie – są rozpieszczane, kąpane i karmione smakołykami. Warto pojawić się tam rano. O godz. 10:00 rozpoczyna się karmienie. To nie pracownicy, ale turyści kroją dla słoni owoce czy robią kule ryżowe. Następnie przewodnicy opowiadają o tych wielkich i inteligentnych stworzeniach. Te w tym czasie relaksują się taplając w błocie.
Po takiej "zabawie" oczywiście trzeba je umyć. Przyznam, że to była jedna z najbardziej nietypowych kąpieli w moim życiu. Nie opuszczała mnie myśl, że słoń zaraz nadepnie mi na nogę. Mimo wszystko tak bliskie spotkanie ze słoniem, którym można się zaopiekować, jest doświadczeniem, które ciężko opisać słowami. Koszt całodniowej wycieczki, z transportem do hotelu i lunchem, kosztuje ok 2,5 tys. batów na osobę (ok. 275 zł). Zdecydowanie warto skorzystać z okazji i wspomóc ten zwierzęcy raj.
Trochę jak współczesny Tarzan
W okolicy Elephant Haven Sai Yok znajduje się też Tree Top Adventure Park, czyli mówiąc najkrócej park linowy. To doskonała atrakcja dla tych, którzy chcą przeżyć dreszczyk emocji i poczuć, jak podnosi się w ich ciele poziom adrenaliny. Wydawało mi się, że wspinanie się po drzewach i zjeżdżanie po linach nad przepaściami to nie moja bajka (mam lęk wysokości), jednak na miejscu są profesjonalni instruktorzy, którzy dbają, aby nikomu nic się nie stało. Każdy uczestnik zabawy ma odpowiednie, solidne zabezpieczenia. Mimo wszystko z tyłu głowy krąży myśl, że podpisało się dokumenty, wyłączające ośrodek z odpowiedzialności z razie "nieprzewidzianej" sytuacji. Zapewniono mnie, że to tylko formalność.
Najpiękniejsza ceramika w Tajlandii
Po kilkudniowym pobycie w regionie Kanchanaburi, napawaniu się zapachem dżungli, podziwianiu spektakularnej przyrody, kąpielach w rzece Kwai czy kosztowaniu fantastycznego jedzenia, przyszedł moment powrotu. Do Bangkoku udałem się z miasta Kanchanaburi niewielkim busikiem. Jechałem okrężną drogą, przez prowincję Samut Sakhon. Nie bez powodu – był tu zaplanowany przystanek w fabryce Don Kai Dee Benjarong.
Według słów przewodnika, produkuje się tu najlepszą ceramikę w całej Tajlandii. Ma ona nawet swoją nazwę - Benjarong. Tamtejsze wyroby wprawiały w zachwyt wszystkich, z którymi tam byłem. Określane są jako "Sakharabenjayamaneem", czyli "pięciokolorowe kamienie szlachetne miasta Sakhon". Będąc w takim miejscu, nie można odmówić sobie zakupu choć małej filiżanki – nawet jeśli ktoś nie kolekcjonuje porcelany. Po wizycie w prowadzonej od pokoleń niewielkiej "fabryce", ruszyłem w 2-godzinną podróż na największe w kraju lotnisko Suvarnabhumi.
Czy żałuję, że nie odwiedziłem rajskiej wyspy Phuket, nie opalałem się na białych niczym mąka plażach i nie piłem kolorowych drinków w rozsławionych klubach w obleganych kurortach? Ani trochę. Mimo że są to fantastyczne miejsca na urlop, pokonując pół świata oczekiwałbym, że uda mi się poznać lokalną kulturę, zobaczyć jak żyją miejscowi czy skosztować regionalnych dań zamiast hotelowej kuchni. Jeśli będziecie planować podróż do Tajlandii, zboczcie z utartych szlaków i poznajcie ten kraj z mało znanej wielu turystom strony – np. w prowincji Kanchanaburi.