Koronawirus. Jak Polacy wspominają ostatnie pół roku podróżowania w pandemii?
Wielu Polaków datę 4 marca 2020 r. będzie pamiętać do końca życia. To dzień, w którym zdiagnozowano w kraju pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem. Był szok, strach, odwołane wyjazdy, utrudnione powroty do kraju, kwarantanna, puste sklepy, ulice, zamknięte szkoły i firmy. Zmieniło się wszystko. Także podróże - te służbowe i prywatne.
03.09.2020 14:12
Pierwszego chorego na COVID-19 zdiagnozowano w Polsce dokładnie pół roku temu. Kilka dni dni później wprowadzono w kraju stan zagrożenia epidemiologicznego, a już 20 marca - epidemii. Zakażeń było niewiele, ale strach ogromny. W szczególnie trudnej sytuacji znaleźli się wszyscy ci, którzy z różnych powodów przebywali poza krajem. Od 15 marca powrót do Polski stał się dużym wyzwaniem, a wszystkich wracających czekała 2-tygodniowa kwarantanna.
Powrót z zagranicy na ostatnią chwilę
Pamiętam ten dzień doskonale. Początek marca spędziłam na służbowym wyjeździe w Gruzji. Piękne miejsca, wspaniali ludzie, cudowne spotkania. Na ten wyjazd padł jednak cień koronawirusa. Pojawił się lęk, czy zdążymy wrócić do kraju.
Zdążyliśmy. Niemal ostatnim lotem. 14 marca. Kwarantanna nas nie objęła, jednak wszyscy zdecydowaliśmy się sami jej poddać.
Takich ludzi jak my, były w tym czasie tysiące. Niektórzy wracali z urlopów, inni z pracy. Cel był prosty. Dotrzeć do domu jak najszybciej, bo kiedy pojawia się zagrożenie, wszyscy chcą być blisko rodziny.
Od 4 marca liczba zakażonych cały czas rośnie. Jednak lockdown się skończył. Wróciliśmy do pracy, granice (przynajmniej niektóre) ponownie zostały otwarte. Musieliśmy nauczyć się żyć mimo zagrożenia, a długotrwała izolacja sprawiła, że bardziej niż kiedykolwiek zaczęliśmy tęsknić za kontaktami z innymi. Dlatego większość z nas zdecydowała się na wakacyjne wyjazdy - te bliskie i trochę dalsze. Niektóre trzeba było jednak odwołać. Po innych konieczna była kwarantanna, albo test na koronawirusa.
Praca w Szwecji, kwarantanna w Gdańsku
Zbyszek Benka z Gdańska w czasie pandemii musiał podróżować wielokrotnie. Mieszka w Polsce, pracuje w Szwecji. Co miesiąc zmienia miejsce pobytu.
- Sytuacja zmieniała się bardzo dynamicznie. Dodatkowo Polska i Szwecja wprowadzały inne restrykcje. Po jednym z powrotów do kraju, musiałem odbyć dwutygodniową kwarantannę, w Szwecji takiego obowiązku nie było. Były też oczywiście testy na koronawirusa, na szczęście z wynikiem negatywnym - opowiada pan Zbyszek. - Najgorsza jest niepewność. Nie tylko ta dotycząca zdrowia, ale też sytuacji. Ostatnio wszystko się unormowało, ale rosnąca liczba zachorowań sprawia, że wyjeżdżając teraz nie wiem, co będzie za miesiąc. Czy będzie obowiązkowa kwarantanna czy nie, czy będą testy czy nie. Sam też nie wiem, czy wracać do domu, do bliskich, czy lepiej zdecydować się na samoizolację, żeby nie ryzykować, że zarażę rodzinę - zastanawia się pan Zbyszek.
Odwołane podróże to... inspiracja do działania
Kiedy jedne drzwi się zamykają, otwierają się kolejne. Anna Żuchlińska, autorka bloga podróżniczego "Wszędobylscy", zawsze wierzyła w prawdziwość tego powiedzenia, a przez ostatnie pół roku, zebrała wiele dowodów na jego potwierdzenie.
- Dla blogera podróżniczego, sytuacja, w której znaleźliśmy się pół roku temu, oznaczała nie tylko niemożność realizowania życiowej pasji, ale też problemy z zarabianiem. Większość zagranicznych projektów, które miałam w planach na wiosnę i lato, została odwołana. Tylko jeden, dotyczący Opola i miasta partnerskiego w Czechach Bruntal, udało się przesunąć z maja na lipiec i zrealizować. Cały czas nie wiem, czy dojdzie do skutku zaplanowany na październik wyjazd do Włoch - opowiada "Wszędobylska".
Zamknięte granice okazały się jednak nie tylko barierą dla podróżników, ale też inspiracją.
- Zawsze latem staramy się zwiedzać Polskę, ale w tym roku udało nam się przeznaczyć na jej odkrywanie znacznie więcej czasu. I absolutnie nie żałuję. Często nie doceniamy swojego kraju, a ma on naprawdę wiele do zaoferowania. Poza wspomnianym już Opolem, zachwycił mnie Dolny Śląsk, który w każdym miasteczku czy wiosce kryje jakieś niezwykłe miejsce. Kopalnie, zamki, podziemia… - wymienia Anna Żuchlińska. - Na nowo odkryliśmy też nasze rodzinne Pomorze. Zwiedzaliśmy fantastyczne gotyckie zamki. Ruszyliśmy też Szlakiem Dworów i Pałaców Północnych Kaszub, kryjącym tak niesamowite perełki, jak pałac w Ciekocinku. I choć nie ma co ukrywać, że dla osób związanych z turystyką to był i nadal jest bardzo trudny czas, nie narzekam. Cieszę się z tego, jak fantastycznych odkryć udało nam się dokonać w Polsce.
Test z wakacji
Ze względu na pandemię inaczej wyglądały też wakacje najmłodszych. W tym roku na obozy i kolonie pojechało blisko 50 proc. mniej dzieci niż w ubiegłych latach. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy rodzice przestraszyli się wirusa, czy w związku z lockdownem pogorszyła się ich sytuacja finansowa. Wiadomo, że część organizatorów sama odwołała wyjazdy, obawiając się, czy uda im się spełnić wszystkie wymogi sanitarne i ustrzec podopiecznych przed zakażeniami.
Ponad 150 tys. dzieci na kolonie jednak pojechały. Szczęśliwie przypadków zakażeń na takich wyjazdach odnotowano zaledwie kilka. Organizatorzy dmuchali jednak na zimne.
- W grupie mojego syna pojawiło się kilka infekcji. Kilkoro dzieci miało gorączkę i ból gardła. Choć poza temperaturą objawy nie były typowe dla COVID-19, organizator od razu zgłosił sytuację do sanepidu, a ten skierował nas na testy - opowiada Anna Szymek, której syn uczestniczył w obozie sportowym. - Raczej nie miałam obaw dotyczących wyniku i faktycznie okazał się negatywny. Cieszę się jednak, że cała procedura tak sprawnie zadziałała, a przede wszystkim jestem pełna uznania dla ekipy pracującej w Centrum Diagnostycznym drive-thru koło stadionu w Gdańsku. Upał ogromny, a oni w tych skafandrach wszystko ogarniali jak w zegarku i to jeszcze miło i z uśmiechem.
Syn pani Ani bał się samego badania, najbardziej tego, że zrobi mu się niedobrze, ale wszystko przebiegało tak sprawne, że nawet nie zdążył się zdenerwować. - Bardzo im za to dziękuję i mam nadzieję, że ludzie naprawdę ich doceniają, bo od sześciu miesięcy wykonują niesamowitą robotę, cały czas narażając się na ogromne niebezpieczeństwo - opowiada z uznaniem Anna Szymek.