"Łamanie ducha" i praca ponad siły. Okrutna prawda o jednej z najpopularniejszych atrakcji w Tajlandii
Wielu osobom wakacje w Azji nadal kojarzą się z przejażdżką na słoniu. Trudno uwierzyć, że jeszcze kilka lat temu ta wątpliwa etycznie atrakcja biła wśród turystów prawdziwe rekordy popularności. Cierpienie zwierząt wykorzystywanych w turystyce to żadna nowość. Na szczęście coraz więcej osób mówi o tym głośno.
Cierpienie zwierząt wykorzystywanych w turystyce to żadna nowość. Na szczęście coraz więcej osób mówi o tym głośno. Na smutny los słoni w Tajlandii zwróciła niedawno uwagę podróżniczka i blogerka Hanna Bielerzewska. Na swoim koncie na Instagramie opublikowała wstrząsające zdjęcie słonicy Pai Lin, która została porzucona przez właściciela po 25 latach wożenia na grzbiecie turystów.
Na fotografii wyraźnie widać nieodwracalne zmiany, jakie dla kręgosłupa zwierzęcia poczyniła wieloletnia praca ponad siły, polegająca na regularnym dźwiganiu ludzi. Jak możemy przeczytać, zwierzę w ciągu doby nosiło na plecach nawet kilkadziesiąt sześcioosobowych grup turystów. Zdjęcie wywołało prawdziwe poruszenie wśród komentujących -"Straszne jest to, co człowiek robi zwierzętom. Nigdy nie wsiadłabym na słonia" - napisała jedna z obserwatorek.
Czytaj także: Piekło zwierząt. Ciemna strona turystyki
Trwa ładowanie wpisu: instagram
"Łamanie ducha", czyli prawdziwy koszmar słoni w Tajlandii
Kilka lat temu prawda o cierpieniu, jakiego w Azji regularnie doświadczają słonie, wyszła w końcu na jaw, wywołując ogólnoświatowy szok i niedowierzanie. Proces przygotowania słonia do pracy z ludźmi jest długi i okrutny.
Tak zwane " łamanie ducha" rozpoczyna się, gdy słoniątko ma od trzech do sześciu lat. Aby wymusić na nim posłuszeństwo, zwierzę zamyka się w klatce lub kojcu, bez dostępu do wody i pożywienia. Jeżeli stawia opór, zostaje przywiązane linami, które potem zastępują łańcuchy. Za każdy przejaw nieposłuszeństwa, słonia spotyka kara. Jest bity, zaś jego uszy boleśnie ranione metalowymi hakami.
Po tygodniach tresury, gdy słoń w końcu poddaje się, pojawia się "wybawca", który nie uczestniczył we wcześniejszych praktykach i który "uwalnia" go, karmi i podaje mu wodę. Od tej pory zwierzę nie jest już torturowane, jednak to dopiero początek prawdziwego cierpienia i pracy ponad siły, która potrwa następnie przez wiele długich lat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Ma męża Albańczyka. "Tu kobiety nie są tak ograniczane"
Sanktuaria dla słoni. Ulga od cierpienia, ale czy na pewno?
Sanktuarium to miejsce, do którego trafiają słonie, które po latach niewoli zostały wykupione z rąk właściciela. Właśnie w jednym z takich miejsc znalazła schronienie porzucona słonica Pai Lin. Z założenia sanktuaria oferują zwierzętom komfort przebywania w ich naturalnym środowisku. To dla nich szansa na spokojną starość. Turyści mogą je odwiedzać i obserwować, ale tylko jeśli same słonie mają na to ochotę.
Wydawać by się mogło, że sanktuaria dla słoni to bardzo dobry pomysł i realna ulga od cierpienia. Niestety, na co również zwróciła uwagę w swoim poście Hanna Bielerzewska, w takich miejscach też zdarzają się nadużycia, dlatego wybierając się tam, trzeba być czujnym.
Wiele sanktuariów, choć posługuje się certyfikatem etyczności, nadal oferuje bowiem bliski kontakt ze słoniami, poprzez m.in. dokarmianie ich i wspólne kąpiele. Zdarzają się miejsca, gdzie ku uciesze turystów słonie są zmuszane do malowania obrazów.
W ten właśnie sposób nieuczciwym sanktuariom udaje się przyciągnąć turystów, którzy nie chcą świadomie uczestniczyć w cierpieniu zwierząt. Co zrobić, jeśli nie można samemu zweryfikować, czy wybrane miejsce postępuje etycznie? - Najlepiej po prostu odpuścić taką atrakcję - radzi w swoim poście Hanna Bielerzewska.