Miejsca mocy. Naładują Twoje energetyczne akumulatory
Znacie to uczucie, kiedy wspomnienie pocztówki z dzieciństwa budzi narastający zew podróży? Na pewno będzie to jedna z "podróży mocy". Inne podróże mocy to wyprawy tematyczne - np. śladami religii Indii, albo szlakiem gotyckich katedr.
07.11.2019 16:11
Do Kambodży jeździ się by zwiedzać kompleks świątyń Angkor Wat, a do Tajlandii - do dawnej stolicy Ajutthaja. Albo wręcz wyprawy do miejsc mocy - obszarów emanujących energią, działających na człowieka stymulująco, takich jak megality i kamienne kręgi. Turystyka ezoteryczna, odkrywanie tajemnic światów mniej oczywistych niż te, które mamy na wyciągnięcie ręki, staje się coraz bardziej popularna.
- Coraz więcej osób szuka w podróżach powodu, sensu, przeżycia - przyznaje Miłka Malzahn, dziennikarka radiowa i pisarka. Dla niej jednak podróże mocy to bardzo szerokie pojęcie: - Największą mocą podróżnika jest uświadomienie sobie, co lubi, a czego nie - uśmiecha się. I opowiada o swoich miejscach mocy: - Lozanna w Szwajcarii, gdzie łapie się głęboki oddech. Zachód słońca nad Wezuwiuszem oglądany z zamku dell’Ovo (Jajecznego). Monumentalny Petersburg.
To dopiero początek…
Grecka kolebka
Weźmy ateński Akropol na wapiennym wzgórzu, zamieszkany już w neolicie, a od VI w. p.n.e. miejsce kultu bogini Ateny. Jedziemy tam z własnym wyobrażeniem tego miejsca, które kołacze nam się w głowie od szkoły podstawowej, od pierwszego zetknięcia z mitami. To przestrzeń, gdzie spotykali się mędrcy, a kamienie wśród ruin pamiętają czasy narodzin demokracji.
- Jeżeli ktoś myśli, że Ateny są wyświechtane, że wszyscy tam byli i udeptali je na amen, to nieprawda. Wystarczy pojechać poza sezonem i nie dać się zagonić na utarty szlak - mówi Miłka Malzahn. - Warto odwiedzić i Akropol, i muzeum. Róbmy te wszystkie rzeczy, które są w przewodnikach, tyle że starajmy się robić to "po godzinach", bez tłumu, który wybije nas z naszego własnego rytmu. Bo podstawą tego, by poczuć miejsce mocy, jest rytm.
Ona zwiedzała Akropol z koleżanką, wyobrażając sobie jak wyglądały kiedyś wszystkie budynki, w kolorze, jak wybrzmiewały tu zwykłe rozmowy i wielkie świętowania. Uczciły świątynne wzgórze piosenką, ponieważ zwykłe słowa jakoś nie chciały oddać ogromu wrażeń.
Dla tych, których wyobraźnia nie jest najmocniejszą stroną, jest ratunek: wypożyczenie multimedialnego przewodnika Moptil, dzięki któremu naprawdę zobaczymy świątynie w pełnej krasie, a nawet - jak były budowane.
Inne greckie miejsce poszukiwania mocy to ogromne stanowiska archeologiczne w Delfach, gdzie tłumy ciągnęły pod odpowiedzi do wyroczni delfickiej w sanktuarium Apollina. Miłka zeszła je z mapką wzdłuż i wszerz w strugach deszczu, starając się zaglądać we wszystkie miejsca, które ją zaintrygowały.
To, co przed chrześcijaństwem
Zauważyła, że miejsca mocy są takimi od niepamiętnych czasów, bo ludzie dawniej mieli silniejsze wyczucie geomancji, świętej geometrii, natury i wznosili ważne dla siebie budowle w miejscach, gdzie czuli się komfortowo.
- Nie ma przypadków. Żaden z kościołów zbudowanych sto, czy więcej lat temu nie stoi sobie ot tak w polu. Pod spodem jest historia starsza, najprawdopodobniej pogańska - opowiada Miłka. - Miejsca omodlone w innych językach dobrze jest dotknąć po swojemu. One cały czas pracują dla ludzi opowieściami, choć często są dla nas nieczytelne.
Spędziła kilka dni w katedrze we francuskim Chartres, wsłuchując się w jej opowieści, wodząc wzrokiem po obrazkach na ścianach, więcej mających wspólnego z magią natury niż z biblią. Wracała codziennie, aż strażnicy stali się podejrzliwi.
Badała szlaki megalitów - pojedynczych kamieni i kromlechów - kamiennych kręgów niedaleko Porto w Portugalii. Obserwowała z fascynacją grupy turystów w Stonehenge, oddających się ceremoniom oddechowym. Ze zdziwieniem łapała się na tym, że czas płynie inaczej w Ławrze Peczerskiej - prawosławnym klasztorze w Kijowie.
Zresztą Wschód ma więcej takich miejsc. Choćby litewskie Kowno, gdzie wciąż spotkać można wyznawców Romuvy nie do końca wypartej przez chrześcijaństwo (to religia czerpiąca z wierzeń Bałtów) i ślady kultu w parku, gdzie łączą się rzeki.
Z kolei 16 km od Druskiennik, w Mereczu stoi… piramida. W środku ma trójkąt piramidalny, strefy modlitwy, medytacji i relaksu, na zewnątrz obudowana jest kosmiczną dość kopułą. Wzniósł ją na początku lat dwutysięcznych mężczyzna, któremu gdy był małym chłopcem objawiła się Matka Boska (dziś jest biologiem i mieszka w domu obok).
Chodziło mu o to, by stworzyć miejsce medytacji, wewnętrznej ciszy, czyste, przyjazne ludziom. Można je odwiedzić za darmo. Datki w dowolnej wysokości zostawia się po to, by były fundusze na ławki, na których można odpocząć i butelki, do których można zaczerpnąć wody ze źródła i zabrać ze sobą.
Magia pustyni
Miłka ma wyjątkowy sentyment do pustyni, pewnie od momentu gdy obejrzała film "Pod osłoną nieba" Bertolucciego, którego akcja dzieje się w Jordanii. Kiedy była w Emiratach Arabskich, postanowiła choć "liznąć" pustyni, ale że jest to kraj reżimowy, była skazana na zorganizowaną wycieczkę.
Taką, kiedy pakują człowieka do luksusowego suva z napędem na cztery koła, każą wysiadać w punktach widokowych i robić "hop" do zdjęcia. Potem w oazie malują ręce henną, poją arabską herbatą i zapraszają tancerkę brzucha - blondwłosą Rosjankę po szkole baletowej. Co wywarło na Miłce najsmutniejsze wrażenie, to tancerz, który udawał, że jest sufim - owszem, wirującym ekstatycznie, ale obwieszonym… lampkami choinkowymi.
- Człowiek jest wirem energetycznym i jak się to wszystko rozkręci, energia może się udzielić innym. Kilkunastu wirujących sufich w stanie wewnętrznego przeżycia to fascynujący widok - przyznaje Miłka Malzahn i poleca takie ceremonie wirujących derwiszy w Stambule - ale też nie w restauracjach!
- Wycieczki utartym szlakiem to rodzaj wyzwania. Potrafią zepsuć nawet górę Synaj - wspomina swój wyjazd do Egiptu w 2000 roku. Niskobudżetowy, więc wchodzili na piechotę, przez prawie całą noc. Na szczycie stali ściśnięci jak sardynki w puszce. Pod nimi - Japończycy, śpiewający katolickie psalmy, a właściwie wykrzykujący je, co niewiele miało wspólnego z chorałem gregoriańskim.
Uciec się nie dało. - Atrakcje zbyt oczywiste, zbyt zorganizowane, niewiele mają wspólnego z podróżą mocy. Trzeba je albo omijać, albo bardzo dokładnie sprawdzać co się za nimi kryje - podpowiada pisarka. Na osłodę - w końcu dotarła do jordańskiej pustyni. Tej prawdziwej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl