Miks chrześcijaństwa i czarnej Afryki. Wszystkie bóstwa Kuby
Na Kubę przybyło wiele ludów i liczni bogowie - najczęściej wbrew własnej woli. Dawne wierzenia wytępionych bezlitośnie Indian zmieszały się z kulturą i religiami przybyszów - o synkretyzmie w religiach opowiada Adam Kwaśny.
- Słońce pali niemiłosiernie. Wyprawa do Miramar. Poruszałam się brzegiem oceanu, nie zagłębiałam się z początku w tę dzielnicę. Zahipnotyzowana kobieta z kurą w dłoniach nad brzegiem. Brzydzę się kur. Widziałam zabitego koguta. Pewnie inni wyznawcy. Mam nadzieje, że nie będzie mi się śnił po nocach - zanotowała w dzienniku podróży Sylwia, mimo wszystko zakochana w Kubie.
Dla turystów, którzy po raz pierwszy stykają się z wyznawcami santerii - najbardziej rozpowszechnionej religii z głównych kultów afrokubańskich - jawi się ona jako hipnotyzująca, nieco przerażająca, magiczna w czystej postaci. Musnąć ją można - bo nie zaryzykuję określenia "poznać" - choćby w Hawanie, stolicy Kuby, obowiązkowym miejscu do odwiedzenia podczas wyjazdu na "wyspę jak wulkan gorącą".
Kolory Callejon de Hamel
Dreszcz zainteresowania budzą już kobiety w tradycyjnych strojach i z wielgaśnymi cygarami w ustach, beznamiętnie pozujące - za euro - do zdjęć na Plaza Vieja. Nieco więcej rąbka tajemnicy uchylimy w dzielnicy Callejon de Hamel, ciut na uboczu turystycznej marszruty. By do niej dotrzeć, trzeba spacerując promenadą Malecon ostro wbić się w głąb miasta, mniej więcej na takiej wysokości, jakby się chciało dojść do Placu Rewolucji. Trafimy do centrum kultury afrokubańskiej, gdzie prawie każdego dnia i o każdej porze można trafić na jakiś festiwal rumby. Budynki są tu kolorowo wymalowane, pokryte muralami, których autorem jest głównie Salvador González Escalona - urodzony Camagüey kubański malarz, muralista i rzeźbiarz. Swoją twórczość opisuje jako mieszankę surrealizmu, kubizmu i sztuki abstrakcyjnej. Artysta nie ma kierunkowego wykształcenia, pomimo to jego prace gościły na wystawach galerii sztuki na całym świecie, tworzył też murale w innych krajach. Bardzo ciekawa jest np. instalacja z dwoma zbiornikami na wodę, gdzie na czarnym napisane jest "Agua blanca", a na białym "Agua negra" - woda jest przecież taka sama dla wszystkich.
Właśnie w tej dzielnicy można spotkać wyznawców santerii, a w niektórych barach dostrzec figurki lokalnych bóstw, tzw. Orishas. Tyle tylko, że wszystko to raczej przypomina gotowy, skrojony produkt dla turystów. Prawdziwe obrzędy widziało niewielu.
Zapamiętany język niewolników
Zalicza się do nich Adam Kwaśny, podróżnik, pisarz, scenarzysta, od lat wędrujący po Kubie - jego drugiej ojczyźnie. Jest szefem Towarzystwa Przyjaciół Kuby - La Compañía Cubana i El Punto del Viaje Alternativo i organizuje tam kameralne wyprawy. O swojej ostatniej książce "Wszystkie zajęcia Yoirysa Manuela" opowiada podczas wykładów i festiwali podróżniczych, ostatnio w Białymstoku na festiwalu Ciekawi Świata.
Mówił o tym, jak na wyspie ukształtowały się religie synkretyczne: - Na Kubę przybyło wiele ludów i liczni bogowie - najczęściej wbrew własnej woli. Dawne wierzenia wytępionych bezlitośnie Indian zmieszały się z kulturą i religiami przybyszów z Hiszpanii, Afryki, Chin i wszystkich innych, których przywiały na wyspę niespokojne wiatry. Afrykańscy niewolnicy zapamiętali swoich afrykańskich bogów, a także język, którym rozmawiają z duchami przodków.
Opowiadał, w jakich warunkach przywożeni byli statkami z Czarnego Lądu niewolnicy: nadzy, ułożeni w przegrodach, bez możliwości ruchu, związani łańcuchami. Wielu nie przeżyło transportu. Pozostałym udało się zachować wiarę przodków i język Yoruba, który do dziś jest używany w obrzędach. Nie mając wyjścia, przyjęli katolicyzm, ale pod jego płaszczykiem przemycili swoje wierzenia. Rzeczywiście religie synkretyczne łączą w sobie wiele pozornie wykluczających się elementów, jak chrześcijaństwo, wierzenia afrykańskich plemion, wpływy chińskie, islamskie i wierzenia indiańskie. Przy czym, nie wszystkie dogmaty katolicyzmu zostały zaakceptowane. Np. pojęcie zmartwychwstania nie zostało "kupione". Ludzie wierzą, że dusze wciąż są obecne na tym świecie, trzeba się tylko nimi dobrze opiekować. Nie zaszkodzi duszy w szklance wody dolewać odrobinki rumu - to wujkowi. A cioci psiknąć jej ulubionych perfum.
Orichas miotani namiętnościami
Kwaśny wyliczał też najciekawsze pomniejsze - poza głównym bogiem Olofi, stwórcą - bóstwa zwane Orishas. Sprytnie zakamuflowane pod postaciami chrześcijańskich świętych. Choć czasem... znacznie się od nich różniące. Przede wszystkim, miotane typowo ziemskimi namiętnościami, słabościami i konfliktami. Trudno pojąć, jak udało się świętą Barbarę uosobić w postaci dwumetrowego, muskularnego, czarnego Changó, gustującego w seksie, rumie i tańcu - kwintesencji seksualności. Tej męskiej. Bo boginią kobiecej seksualności, macierzyństwa, rodziny jest Ochún, ukryta pod postacią Matki Boskiej z El Cobre. Każde z bóstw ma jakieś zadanie, wąski wycinek rzeczywistości, którym się opiekuje. Np. Obatalá rządzi intelektem, a groźna Yemaya (czarna madonna) - oceanami i morzami.
Santeria jest niezwykle popularna, praktykuje ją spora część społeczeństwa - nie tylko starsze, ale i młodsze pokolenie. Naprawdę w to wierzą, radzą się swoich bóstw przed wszystkimi ważnymi życiowymi wyborami. Noszą koraliki w barwach swoich opiekuńczych bóstw, wiedzą, jak z nimi postępować, by zaskarbić sobie ich przychylność, a nawet - czym je karmić. Taki, dajmy na to, święty Łazarz czyli Babalu Aye uwielbia czarną fasolę. Oby nie rozgotowaną!
Głównym bohaterem książki Adama Kwaśnego jest Yoirys Manuel, szaman drugiej z popularnych religii - palo monte, wierzeń ludu Bantu z Kongo. Samą książkę Robert Makłowicz zrecenzował tak, że to "jedna z najlepszych rzeczy o Kubie, jakie po polsku napisano".
O pochodzeniu głów
Weźmy fragment bloga autora na stronie www.lacompania.pl:
"O pochodzeniu głów… Według Yorubów na początku świata stworzenia nie posiadały głowy: gady, płazy, ptaki, drapieżniki lądowe i wodne, ani nawet… ludzie. Pewnego poranka Obatala powiedział krabowi, że Olofi będzie rozdawał głowy. Krab natychmiast wyruszył przed siebie i zawiadamiał wszystkich, że trzeba iść do Olofiego. Tak szedł i rozgłaszał… I coraz więcej stworzeń pędziło do Olofiego, bo rozdawał coś, czego jeszcze sobie nawet nie potrafiły wyobrazić.
Krab był niezwykle dumny, że posiadł i mógł przekazać innym wieść od samego Obatali. W pewnej chwili zorientował się, że z nieba zniknęły ptaki, na lądach zapadła cisza, a o skały rozbija się opustoszałe morze. Wszystko, co żyło bez głowy, wyruszyło bowiem po cenny dar. Do wieczora Krab wypełnił swoją misję i zawrócił. Kiedy dotarł do Olofiego zastał tam stworzenia ziemskie rozradowane i zadziwione, bo po raz pierwszy przyglądały się sobie odkrywając zachwyt, ale i mroczne instynkty. Zmęczony podszedł do Olofiego, a ten rozłożył ręce - bo wszystkie głowy już rozdał. Od tego czasu krab pozostaje bez głowy. Morał dopowiedzcie sobie sami. I pozdrówcie kraba na swojej drodze… !Ache!”
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl