Miłość do Tatr ponad wszystko. Kobieta broni "adidasków i sandałków"
"Nikt z was, drodzy tatromaniacy, którzy bez wysiłku znoszą długie, trudne trasy, nie zakłada, że kiedyś zejdzie do poziomu adidasków w Dolinie Kościeliskiej, bo jego nogi nie będą w stanie wejść wyżej i unieść ciężaru butów trekkingowych" - pisze internautka. W swoim wzruszającym wyznaniu mówi o chorobie i tym, czy ktokolwiek ma prawo odbierać innym poczucie bycia tatromaniakiem.
Każdy zna chociaż jednego prawdziwego tatromaniaka. Każdy możliwy wolny dzień, weekend, urlop i święta najchętniej spędziłby, wspinając się po naszych górach. "Od kilku lat regularnie odliczam dni, żeby móc znaleźć się w Tatrach, poczuć ten wiatr bijący w rozgrzaną twarz, poczuć zapach powietrza, zobaczyć przed oczami szczyty, które dotykają nieba" – pisze miłośniczka gór na profilu facebookowym "Tatromaniacy".
"Tatry, moje ukochane Tatry… Były doliny w adidaskach i dżinsach, a potem stopniowo przełęcze, małe i duże szczyty. Scarpa Lite Trek - moje pierwsze buty, cieszyłam się jak dziecko. (…) No więc były w końcu duże szczyty, energia, pasja, aż w wieku 30 lat pojawiła się ona - choroba. Na szczęście nie śmiertelna, ale odbierająca wiele, zbyt wiele… W konsekwencji moja waga spadła poniżej 40 kg i zmieniło się wszystko. Została tęsknota za Tatrami i marzenie, żeby znowu móc wejść!" – szczerze wyznaje kobieta. Dalej pisze jeszcze: "Nadszedł kwiecień, a ja stwierdziłam z mężem, że nie widzieliśmy nigdy krokusowej polany. Zapadła szybka decyzja (…). Założyłam buty trekkingowe i ruszyliśmy. Szłam prawie godzinę, robiąc milion przerw. Z przerażeniem obserwowałam dzieci i osoby w podeszłym wieku, które mnie wyprzedzały, ale tłumaczyłam sobie: "oni się spieszą, a ja przyjechałam pospacerować. W końcu dotarłam" – wzruszająco opisuje internautka.
Po powrocie przez tydzień cierpiała z bólu. Mimo to czuła się szczęśliwa, jak nigdy dotąd. "Nie przewidziałam, że nogi nie będą w stanie znieść ciężaru butów trekkingowych nawet na tak niewielkim odcinku". Kobieta pozostaje anonimowa, nie też zdradza nazwy choroby.
"Ktoś kiedyś powiedział, że podobno każdy tatromaniak zaczynał z poziomu adidasków, sandałów, tenisówek(…). Niektórzy cały czas chodzą w adidaskach i oni też jak najbardziej mają prawo nazywać siebie tatromaniakami, chociaż czasem ci zaawansowani odbierają im do tego prawo. Całkiem niesłusznie! Wystarczy przypomnieć sobie, od czego sami zaczynali" – pisze kobieta. "Nikt z was, drodzy tatromaniacy, którzy bez wysiłku znoszą długie, trudne trasy, nie zakłada, że kiedyś zejdzie do poziomu adidasków w Dolinie Kościeliskiej, bo jego nogi nie będą w stanie wejść wyżej i unieść ciężaru butów trekkingowych… Ja właśnie spadłam" – podsumowała.
Dla naszej bohaterki niej nie jest to upadek, ból i powód do rozpaczy. Nie pęka jej serce, że musi zrezygnować z miłości, bo w góry i tak będzie chodzić, choć w trampkach. "Dlatego w tym roku w sierpniu też jadę w Tatry, ale zamieniam standardowe trasy na Dolinę Kościeliską, a buty trekkingowe na tenisówki" – tą deklaracją zakończyła list.
Kobieta uzupełniła go jeszcze podpisem, który może niechcący ujawnić jej tożsamość na szlaku: "Tatromaniaczka w niebieskich tenisówkach" – podkreśliła i z pewnością swoją historią natchnęła wielu internautów. Dalej, w polskie góry!