Niedoceniana perełka Polski Wschodniej. Czyli o tym, jak odkryłam Lublin
O zabytkach i innych walorach Lublina przeciętny turysta nie wie zbyt wiele. W porównaniu do innych dużych miast w Polsce wydaje się więc nieco bardziej tajemniczy. Pojechałam na miejsce, by poznać jego zakątki i posmakować regionalnego przysmaku – cebularza. Teraz jestem pewna, że o Lublinie powinno być zdecydowanie głośniej, bo naprawdę jest tam co robić.
Pierwszy raz zawitałam do Lublina latem 2020. Odwoływane co chwilę loty, zawieszone kursy zagranicznych autobusów oraz konieczność okazywania certyfikatów szczepień lub wykonywania testów w kierunku COVID-19 czy przechodzenia przymusowej kwarantanny, skutecznie zachęciły mnie do spędzenia pierwszych pandemicznych wakacji w Polsce. Szybko okazało się, że wcale nie żałuję tej decyzji, bo dzięki niej udało mi się odkryć kilka perełek we wschodniej części ojczyzny, do których – mieszkając na Pomorzu – nigdy nie było mi po drodze.
Pierwszym celem mojej podróży stał się Lublin, gdzie przez ostatnie dwa lata wracałam kilkukrotnie. Co mnie tak w nim urzeka? Oto moja subiektywna recepta na udany weekend w Lublinie, którą polecam zwłaszcza miłośnikom zwiedzania. Trzeba jednak pamiętać, że wszystkich atrakcji w nieformalnej stolicy Polski Wschodniej i okolicy jest zdecydowanie więcej niż uda się zobaczyć podczas dwudniowego wypadu.
Klasyczny spacer po Lublinie
Przygodę z Lublinem warto zacząć od centralnie położonego zamku królewskiego. Na przestrzeni wieków pełnił wiele funkcji, np. rezydencji władców czy więzienia. Współcześnie mieści się tam siedziba Muzeum Narodowego. Wrażenie robi duży dziedziniec, z którego bez problemu dotrzemy do dwóch najważniejszych miejsc – wieży zamkowej (donżon) gwarantującej piękne widoki i kaplicy Trójcy Świętej słynącej z bizantyjsko-ruskich fresków. Zwiedzić można także zamkowe wnętrza, gdzie zgromadzono pokaźne kolekcje monet, medali i obrazów.
Stąd niedaleko do mostku prowadzącego bezpośrednio do serca Lublina, czyli odrestaurowanego Starego Miasta, które szczyci się ponoć aż 70. proc. oryginalnej zabudowy. Widząc je po raz pierwszy, długo zastanawiałam się, dlaczego tak rzadko się o nim słyszy w polskich i zagranicznych mediach. Z jednej strony może to i dobrze, bo nie jest jeszcze całkiem zadeptane i nie króluje tu aż tak bardzo komercja jak w Warszawie, Krakowie czy Gdańsku. Z drugiej strony osoby omijające to miejsce naprawdę sporo tracą.
Oczywiście zaraz mogą znaleźć się też głosy sprzeciwu i wyliczanie wad – śmieci, odpadający tynk, dziura w chodniku. Ale przyznajmy uczciwie, w którym mieście w Polsce czy na całym świecie ich w ogóle nie ma? Lublin oceniam teraz przede wszystkim pod kątem atrakcji przeznaczonych dla turystów, nie skupiając się tym razem na plusach i minusach życia codziennego mieszkańców.
A miłośnicy pięknej architektury na centrum Lublina nie powinni się zawieść. Od kolorowych kamieniczek może niekiedy nawet zakręcić się w głowie. Oprócz nich warto też zobaczyć inne zabytki. Należą do nich m.in. Trybunał Koronny oraz Bazylika oo. Dominikanów. Nie można pominąć także Archikatedry Lubelskiej z cennym skarbcem. Nieopodal wznosi się Wieża Trynitarska z tarasem udostępnionym do zwiedzania, a tuż za nią leży kamień nieszczęścia. Według legendy kat miał na nim pozbawić głowy pewnego nieszczęśnika i nadal emanują tam ponoć złowrogie siły. Lepiej nie ryzykować i nie dotykać głazu.
Cebulowy przysmak
W rękę możemy wziąć za to przepysznego cebularza, czyli regionalny przysmak chroniony oznaczeniem geograficznym (przed zakupem sprawdźcie, czy na sklepowym wózku jest odpowiednie logo/certyfikat).
Prawdziwy, okrągły placek pszenny ma – zgodnie z przepisami – 15- lub 20-centymetrową średnicę, a na wierzchu widać pokrojoną w kostkę cebulę wymieszaną z makiem. Tak jak Kraków jest dumny ze swoich obwarzanków, Poznań z rogali świętomarcińskich, a Toruń z pierników, tak Lublin i okolice szczycą się kultowymi cebularzami, które doczekały się nawet własnego muzeum.
Lublin spod ziemi
Po małej przekąsce pora na kontynuowanie spaceru i zmianę perspektywy. Lublin warto bowiem zwiedzać nie tylko chodząc po urokliwych uliczkach czy wdrapując się na liczne wieże, ale także schodząc pod ziemię. Jest to możliwe dzięki Lubelskiej Trasie Podziemnej liczącej ok. 280 m długości i biegnącej od Trybunału Koronnego do placu Po Farze na Starym Mieście. Powstała dzięki połączeniu kilkunastu piwnic z XVI i XVII wieku.
Odkrywanie mrocznych zakamarków Lublina jest nie tylko ciekawą przygodą, ale również lekcją historii. Dzięki mijanym na trasie makietom można zobaczyć zmiany, jakie zaszły w mieście na przestrzeni wieków. Największe wrażenie wywołuje muzyczno-świetlna ruchoma wizualizacja Wielkiego Pożaru Lublina w 1719 r. Podczas zwiedzania w ciemnościach trzeba też uważać na lubelskie czarty opisane w miejscowych legendach.
Kultowe miejsca w Lublinie
Czas jednak wynurzyć się na powierzchnię i skierować w kierunku odnowionego placu Łokietka z pobliską Bramą Krakowską, a także placu Litewskiego z fontanną multimedialną i kilkoma pałacami. Idąc dalej prosto reprezentacyjną ulicą – Krakowskim Przedmieściem, można dotrzeć do pięknego Ogrodu Saskiego będącego świetnym miejscem na odpoczynek w otoczeniu roślinności.
Prawdziwa gratka dla fanów muzeów i zaskoczenie na ulicy
W Lublinie odnajdą się także wielbiciele muzeów, w których można bliżej poznać bogatą historię miasta. Do najpopularniejszych należą m.in. Izba Pamięci Żydów, Muzeum Historii Jesziwy Mędrców Lublina przylegające do synagogi, Muzeum Historii Miasta Lublina, Muzeum Wsi Lubelskiej, Muzeum Literackie im. Józefa Czechowicza, Dworek Wincentego Pola oraz Państwowe Muzeum na Majdanku powstałe na terenie dawnego niemieckiego obozu koncentracyjnego, które upamiętnia ofiary II wojny światowej.
Eksplorując lubelskie uliczki, można niespostrzeżenie "przenieść się" do Wilna. Wszystko za sprawą nietypowego portalu łączącego stolicę Litwy z Lublinem. Mowa o okrągłych "drzwiach" ustawionych w obu miastach, wewnątrz których umiejscowiono kamery transmitujące na żywo obraz. Według twórców tego projektu, ma on być niczym cyfrowy pomost zbliżający do siebie mieszkańców sąsiednich krajów. Trzeba przyznać, że to miłe uczucie patrzeć na oddalonych o ponad 600 km Litwinów i machać do nich ręką lub im odmachiwać.