Niegdyś najpiękniejsze miejsce w Kambodży. "Sihanoukville mnie przeraziło"
Jedno z najpiękniejszych miejsc w Kambodży zmienia się nie do poznania. Chińskie inwestycje pochłaniają rajskie plaże w zawrotnym tempie. Turyści, którzy przyjeżdżają do Sihanoukville od lat, nie wierzą własnym oczom. Ja też niej mogłam uwierzyć.
Do Sihanoukville przyjechałam przypadkiem. Prawdę powiedziawszy, ze względu na niepochlebne opinie, chciałyśmy razem z koleżanką ominąć to miasto na mapie naszej podróży po Azji. "Brzydko i za dużo ludzi, zwłaszcza Chińczyków" – mówili nam spotkani na drodze podróżnicy. Przyciągnęła nas jednak wizja niebiańskich plaż na okolicznych wyspach oraz świecący plankton.
Do tej nadmorskiej "metropolii" trafiłyśmy też przez znaleziony w ostatniej chwili wolontariat w piekarni prowadzonej przez parę napływowych mieszkańców. Kristin – z Islandii oraz Adriana – z Wielkiej Brytanii. Los chciał, że trafiłyśmy na obchody chińskiego Nowego Roku. Dlatego też do pracy posłano nas od razu. Z dwiema olbrzymimi tacami wypieków do sprzedania. Dolar za pączka, brownie i ciasto cytrynowe. Dwa dolary za kawałek pizzy albo bajgla z bekonem i serem.
Plaża Otres, na której przyszło nam pracować, oblężona była przez tłumnie przybyłych na noworoczną zabawę Chińczyków. Turyści wypełniali przybrzeżne puby i restauracje po brzegi. Nietrudno było nam zatem sprzedać to, co zostało przydzielone. Zarówno Chińczycy, jak i Khmerowie chętnie kupowali od nas smaczne i apetycznie wyglądające słodkości.
Atrakcją byłyśmy również my, a zatem żmudny proces transakcji urozmaicały wspólne zdjęcia i rozmowy. Miło nam się pracowało, choć trzeba przyznać, że żywiołowość i swoiste nieokrzesanie Chińczyków bywały momentami męczące. Nierzadko rzucali się na nas licznymi grupami, przekrzykując się wzajemnie i dotykając rękoma wszystkiego, co miałyśmy na sprzedaż.
"Chińska inwazja na Kambodżę"
Refleksja nadeszła jednak kilka dni po obchodach chińskiego nowego roku, kiedy to spacerując z tacami po plaży zauważyłyśmy uczącego się Kambodżanina. Szedł wzdłuż morza, trzymając w dłoni kartki papieru i żywo gestykulując powtarzał coś zawzięcie.
– Przygotowujesz się do roli? – pytałyśmy zaciekawione, jak wygląda ten aspekt khmerskiej kultury – grasz w teatrze, czy może w filmie? – Nie – odpowiedział z nutą zażenowania zmieszanego z oburzeniem – uczę się chińskiego! - Wtedy zaczęłyśmy się zastanawiać, dlaczego chińskie wpływy są tutaj tak silne i dlaczego upodobali sobie oni właśnie to miasto.
Prawdopodobnie dlatego, że w Sihanoukville znajduje się jeden z najważniejszych portów w Kambodży. Właśnie ten fakt uczynił to miejsce centralnym punktem chińskich inwestycji. W ciągu ostatnich dwóch lat chińskie wpływy zmieniły to miasto nie do poznania. O "produktach ubocznych" tych inwestycji pisano już w 2018 roku.
"To nie Las Vegas, to Sihanoukville" – można było przeczytać w gazetach zaledwie rok temu. Potężne, strzeliste wieżowce, wyrosły z zakurzonych dróg na południu Kambodży w mgnieniu oka. Kasyna i restauracje rozlały się po mieście eliminując lokalne biznesy.
Do Sihanoukville zaczęło sprowadzać się coraz więcej Chińczyków. Już w 2018 roku stanowili 20 proc. populacji miasta. Ten nagły i szybki rozwój gospodarki oraz gwałtowny napływ chińskiej ludności wywołały niepokój wśród miejscowych. Kambodża nie zdążyła się jeszcze otrząsnąć po wojnie domowej sprzed niespełna 50 lat. Nie zdoła się także wyczołgać spod wpływów gospodarczych o wiele silniejszych i przedsiębiorczych sąsiadów z Północy.
Przerażeni są nie tyko mieszkańcy, ale i turyści, którzy przed laty zakochali się w lokalnej kuchni i bajecznych plażach Sihanoukville. Dziś odwiedzając to miasto, otwierają usta ze zdziwienia.
- To nie jest to samo miejsce - mówił nam Czech, którego spotkałyśmy w lokalnej restauracji niedaleko plaży Otres. – Wszystko się tutaj zmieniło. Daleko nie trzeba szukać, żeby to zauważyć. Wystarczy wyjrzeć na ulicę. Inwestycja na inwestycji, a tam, gdzie kończy się budowa jednego hotelu, zaczyna się budowa kolejnego – żalił się, wskazując pracujący całą dobę plac budowy po drugiej stronie ulicy.
Lokalne, rodzinne biznesy, których magia i egzotyka budziły w turystach najwięcej pozytywnych emocji, teraz już się nie liczą. Liczą się tylko pieniądze. Khmerowie są masowo wysiedlani, a ich miejsce zajmują komercyjne zagraniczne inicjatywy. - To już nie jest Kambodża – mówił Czech. – Przyjeżdżałem tutaj co roku, od dziesięciu lat. Ale dziś jestem tu ostatni raz – powiedział kręcąc głową.
Intrygi, zamieszki i mafijne potyczki
Kilka dni przed naszym przyjazdem w prowincji Sihanoukville doszło do ulicznych zamieszek. Policja otworzyła ogień przeciwko protestującym Kambodżanom. – Sześciu aresztowanych, jeden w stanie krytycznym – mówił Preston z USA, który w okolicy był od dwóch tygodni. Brzmiało to naprawdę groźnie. Podobnie, jak zagadka tajemniczych zaginięć turystów na tajskiej wyspie Koh Tao sprzed kilku lat.
Nie chciałyśmy paść ofiarą politycznych intryg, a podobnych historii Preston opowiedział nam jeszcze wiele. Włamania z użyciem broni, grabieże, potyczki mafijne i protesty w odpowiedzi na tę gospodarczą hegemonię.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Plaża Otres, na której za dnia sprzedawałyśmy pączki, po zmroku wcale nie jest taka bezpieczna. Lokalni mieszkańcy są podenerwowani, niepewni i zagrożeni nagłym wysiedleniem. I choć okoliczne puby, wypełnione po brzegi dymem marihuany (nielegalnej, lecz powszechnej) i muzyką country witały nas radośnie, to i tak wiem, że tam już nie będzie Kambodży.
W Sihanoukville dominują teraz wschodni inwestorzy, zachodni biznesmeni i turyści. Masowe wysiedlenia stanowią poważny problem dla khmerskiej ludności. Nasi pracodawcy mieli układ z lokalnymi sąsiadami. Na ich koszt pracownicy piekarni Bake and Bake mogli zjeść tradycyjne khmerskie śniadanie: zupę makaronową albo ryż z jajkiem.
Nie wierzyłyśmy własnym oczom, kiedy ostatniego dnia pobytu przyszłyśmy na obiecane śniadanie, a po lokalnej restauracji "w podwórku" zostało jedynie wspomnienie. Nie zastałyśmy sąsiadów. Ani ich domu. Wysiedlono ich, a oni nie pozostawili po sobie nawet pojedynczej deski. Rozebrali dom i wynieśli się, zabierając go ze sobą. W tamtym miejscu prawdopodobnie stanie kolejna chińska inwestycja. Dojadłyśmy resztę niesprzedanych pączków i wyjechałyśmy. Bez żalu. Było nam po prostu przykro.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl