Niesamowita atrakcja na Azorach. "Usłyszałam: Jesteś zielona na twarzy"
Gdy dowiedziałam się, że podczas pobytu na Azorach będę mogła zobaczyć wieloryby, pomyślałam, że pewnie wypatrzę kawałek ogona i na tym skończy się cała przygoda. W jakim wielkim byłam błędzie.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Jeśli tylko pogoda dopisuje, to codziennie z portu w Angra de Herosimo można wypłynąć w rejs, w trakcie którego obserwuje się delfiny i wieloryby. To jedna z największych atrakcji na wyspie Terceira leżącej w archipelagu Azorów.
Ekscytacja miesza się z przerażeniem
- Jeśli nie wypatrzymy żadnego z nich, to wracamy, a wy dostajecie zwrot pieniędzy lub umawiamy się na kolejny rejs - tłumaczy skipper, który zabiera nas w rejs łodzią pontonową. Zakładamy kamizelki ratunkowe i dostajemy płaszcze przeciwdeszczowe w rozmiarze XXXL. - Przydadzą się na pewno, bo będzie chlapać - zachęca skipper.
Na moje pytanie, ile potrwa rejs, odpowiada, że ok. cztery godziny. Przełykam ślinę i wsiadam na pokład. Nie wiem, czy tyle wytrzymam. Ekscytacja miesza się z przerażeniem.
Z przodu siadają najwięksi hardcorowcy. Może i widok będą mieli zacny, ale stuprocentowo wrócą też cali mokrzy. Ja wybieram bezpieczne miejsce z tyłu. Kurczowo łapię się oparcia siedzenia osoby przede mną i od razu mi się przypomina, jak podczas lotu paralotnią tak mocno trzymałam się uchwytu, że nabawiłam się odcisków. Biorę głęboki wdech i odpuszczam. Przecież nic nie może się stać poza tym, że zostanę ochlapana wodą - myślę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sztuka podróżowania - DS4
Wymiotować tylko za burtę
Ruszamy. Po pierwszym bujnięciu, skipper informuje nas, że jeśli ktoś chce zwymiotować, to nie ma problemu, byle za burtę. Wszyscy się śmieją, ale każdy liczy, że nie będzie tą osobą, która będzie musiała to zrobić. Nagle mija nas delfin. Jeden, drugi, trzeci. I w tym momencie przestaję liczyć, bo przez następne godziny mijają nas ich dziesiątki. Widok jest niesamowity. Wyglądają jak z bajki. Woda jest tak przejrzysta, że widać także te, które są pod nią.
Skipper z przejęciem opowiada nam o tym, że w okolicach Azorów występuje lub przebywa czasowo ponad 20 gatunków ssaków morskich. Są więc delfiny butlonose, Risso (szare), plamiste czy zwyczajne. Te dwa ostatnie pływają z nami. Dowiaduje się też, że w tych wodach można spotkać orki, wieloryby kaszaloty, humbaki oraz olbrzymie płetwale.
Wszyscy w napięciu czekamy, czy uda nam się wypatrzyć jakiegoś giganta. - Widzicie tę plamę na wodzie? - pyta skipper. - To znaczy, że tam pod wodą jest wieloryb. To taki jakby jego odcisk. Zaraz się wynurzy.
Emocje sięgają zenitu i faktycznie po chwili już w oddali widzimy tryskającą w górę wodę, a zaraz po niej ogon wieloryba. Trwa to zaledwie kilka sekund, więc nawet nie jestem w stanie zrobić zdjęcia. Niestety nie jest tak skoczny jak delfin, więc jeśli tylko postanowi się wynurzyć, to nie widać go tak dokładnie. Ale sama świadomość, że jest tak blisko robi na nas wrażenie. Krążymy po wodzie wśród delfinów, które po godzinie nadal nas zachwycają, ale w końcu po prostu na nie patrzymy, a nie - w dzikim szale robimy zdjęcia i nagrywamy filmy jak na początku.
Jeszcze kilka razy udaje się wypatrzyć wieloryba w oddali. Widok jest majestatyczny. Ale ja chyba właśnie zaczynam doświadczać słynnej choroby morskiej, więc przestaję szukać wzrokiem kolejnego giganta. Ręce mam jak z waty, a głowę kładę na oparciu siedzenia przede mną. - Jesteś zielona na twarzy - mówi moja towarzyszka, a skipper dopytuje, czy wszystko OK. W tym momencie marzę, by położyć się na podłodze, by mi przeszło. Oddycham głęboko i na szczęście nie kończę z głową za burtą. Przegapiam jednego wieloryba i kolejne kilkadziesiąt delfinów, ale dochodzę do siebie.
Przygoda jedna na milion
Płyniemy jeszcze wzdłuż wybrzeża i podziwiamy okoliczne widoki. Na koniec wpływamy do wnętrza góry. Woda jest tak granatowa, że wygląda, jakby ktoś wlał w nią hektolitry atramentu. Po zboczach spacerują małe kraby. Jest pięknie, a żaden filtr z Instagrama nie byłby w stanie poprawić tego, co widzimy na żywo.
Wracamy po niecałych trzech godzinach. A jedyne, o co pytają mnie koleżanki po mojej relacji, to gdzie kupiłam ten płaszcz. Ten wypożyczony od skippera, ten w rozmiarze XXXL. A ja już w myślach wspominam bajkowe widoki i wzdycham do przygody jednej na milion. Cóż, w Gdańsku pozostaje mi wybrać się w rejs na foki...
Ilona Raczyńska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Czytaj też: Polka na Azorach. "Nie ma ciągłej gonitwy"
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.