Niezbędnik wczasowicza w PRL-u. Te "gadżety" dobrze znamy i wciąż kochamy
To były czasy! Miesiąc w namiocie na konserwie turystycznej lub gotowanych na twardo jajkach – za komuny nikogo ta wizja nie przerażała. Bo wszyscy byli świetnie przygotowani: łyżkowidelec, grzałka do herbaty, otwieracz do konserw i talia kart – bez tego "żelaznego zestawu" żaden szanujący się wczasowicz z domu się nie ruszał.
Może i było skromnie, ale wystarczyła dobra organizacja, by w PRL-u móc się w pełni cieszyć z uroku polskich lasów i plaż. I choć komunistyczna rzeczywistość była kłębowiskiem braków i absurdów, moda na tamten świat trwa nieprzerwanie od dobrych kilku lat.
Można się temu zjawisku dziwić lub nie, jednak nie da się zaprzeczyć, że PRL to okres powstania licznych, legendarnych dziś marek oraz "gadżetów", które wytrzymałością (a także pomysłowością zastosowania) biją na głowę mnóstwo dzisiejszych.
Wiele z nich umilało wczasy pod gruszą, inne pozwalały po prostu przetrwać… A że zazwyczaj były dobrze pomyślane, to i dzisiaj (mimo że niemal wszyscy mamy smartfony i dostęp do nowoczesnych technologii) mogą z powodzeniem znaleźć zastosowanie.
Pewnie wiele z nich wciąż znajdziecie na strychu w mieszkaniach starszego rodzeństwa, rodziców lub babć. Nie wahajcie się ich użyć – mogą uratować życie (na wypadek, gdybyście mieli umrzeć z nudów) w razie rozładowanej baterii w telefonie; możecie ich też użyć, jeśli chcecie trochę przyoszczędzić na nowszych rozwiązaniach. Oto nasz wakacyjny niezbędnik czasów PRL-u. Typowalibyście tak samo?
Namiot
Gdy się miało syrenkę lub fiacika, wystarczyło zapakować namiot na dach i można było pomykać nad Bałtyk. Gorzej było, jeśli fiacika nie było. Bo "przenośny dom" sporo ważył – 4-osobowy z tropikiem to był zwykle ciężar 20 kg. Podróż z tak dużą masą zatłoczonym pociągiem była nie lada wyzwaniem. Ale za to na miejscu można się było cieszyć stabilną konstrukcją. Składały się na nią solidne stelaże z porządnymi rurami, grube płachty i aluminiowe śledzie. Rozkładanie takiego namiotu to była cała operacja, ale przy okazji (podobno) ubaw po pachy.
Puszka-niespodzianka
Bagaże w PRL-u sporo ważyły nie tylko z powodu zabieranych w podróż namiotów. Walizki, plecaki, torby były przecież po brzegi wypełnione puszkami. Te sprzedawane bez etykiet stanowiły zazwyczaj wielką niespodziankę. W ich wnętrzu można było znaleźć prawdziwe "skarby"– paprykarz, mielonkę, duszone mięso z kaszą, a nawet "skumbrie w tomacie" (choć Gałczyński swój poemat napisał przed wojną, w PRL-u makrele w pomidorach były prawdziwym przysmakiem). Żeby w wakacje w brzuchach nie burczało, pierwsze zapasy robiło się już zimą!
Wczasy w PRL-u. Dla wielu to najpiękniejsze wspomnienie młodzieńczych lat!
Otwieracz do konserw
Biedny ten, kto w PRL-u nie dysponował porządnym otwieraczem. Bo żeby dostać się do środka konserwy ze Wschodu (za komuny między Tatrami a Bałtykiem krążyło ich całkiem sporo), potrzeba było naprawdę solidnego sprzętu. Blacha była bowiem gruba i zazdrośnie broniła dostępu do swego pięknego wnętrza. Niezbędny był więc "specjalistyczny" otwieracz. Najlepiej "ruski", przystosowany do rąbania grubej blachy. "Gniotsia nie łamiotsia", jak mawiano.
Łyżkowidelec
Kiedy już udało się pokonać puszkę, w grę wkraczał niezastąpiony łyżkowidelec. Narzędzie powstałe – jak wskazuje nazwa – jako owoc małżeństwa łyżki i widelca, sprawdzało się zawsze i wszędzie.
Kuchenka turystyczna
Hipsterzy w wieku pogimnazjalnym pewnie przeżegnają się nogą i zasłabną, czytając tę wiadomość: w PRL-u rzadko kiedy chodziło się na lancze do modnych knajpek. Bo modne knajpki nie istniały, a pojęcie lanczu też nie funkcjonowało. Z tego powodu najwierniejszym przyjacielem człowieka na wakacjach była kuchenka turystyczna. Urządzenie zasilane z butli gazowej, wypełnionej mieszaniną propan-butan, w ośrodkach wypoczynkowych z wiadomych względów było najczęściej zakazane. Ale na wyjazdach pod namiot sprawdzało się jak znalazł. A jakież pyszności można było przyrządzić na gazie! W komunistycznych czasach wielu rzeczy brakowało, ale kasza i makaron były zawsze. Na wakacjach królował więc ten ostatni z sosem z konserwy turystycznej – czy jest tu ktoś, kto pamięta ów rarytas?
Radio tranzystorowe
Jak twierdzą niektórzy, z PRL-u dobre były tylko: wódka i muzyka. Bez obu trudno było sobie wyobrazić wakacje. Dlatego na wyposażeniu każdego szanującego się urlopowicza było radio tranzystorowe, które zżerało mało baterii i – jak twierdzą eksperci – było niemal niezniszczalne. W latach 60. i 70. przenośne radio stanowiło oznakę statusu i dobrobytu. Nic więc dziwnego, że osobnik mający na stanie sprzęt z logiem Zjednoczenia Przemysłu Elektronicznego i Teletechnicznego "Unitra" cieszył się wielkim uznaniem zarówno w oczach pań, jak i panów.
Talia kart
Partyjka makao, kilka rundek "w pana", mało poprawna dziś politycznie "gra w cygana". Za komuny całe wieczory mijały wczasowiczom przy kolejnych rozdaniach. I choć dziś nazwy "wojna", "oczko", "remik" są tylko mglistym wspomnieniem z przeszłości, to gorąco zachęcamy do przypomnienia sobie ich zasad. Uciecha gwarantowana!
Gierki Elektroniki
"No weź, daj pograć!". Kto pamięta lata 80. i nigdy nie wypowiedział tych słów? Rosyjskie gierki – nie bójmy się tego powiedzieć głośno – nie były zbyt skomplikowane, ale (nie tylko dzieciakom) radochy dostarczały co niemiara. Największym hitem Elektroniki była wersja z wilkiem zbierającym jaja. Na Allegro do dziś zdarzają się "kolekcjonerskie egzemplarze".
Syfon
Innymi słowy – saturator. Magiczne urządzenie do domowej produkcji wody gazowanej. Napełniało się to zwykłą kranówką, zakręcało specjalny nabój z CO2 i za chwilę można było orzeźwiający trunek rozlewać do szklanek (w roli których na wakacjach często występowały musztardówki). Przygotowany w ten sposób napój z dodatkiem soku z malin był niemal tak samo dobry, jak zakapslowana oranżada, guma Donald i lody Bambino.
Latarka
Gdy po godz. 22 gasło światło, "wszystkie losy na loterii" wygrywał wczasowicz z latarką. Mógł się nie tylko poruszać po zmroku, ale również do późnych godzin nocnych czytać książki w namiocie. Najpopularniejszym modelem w PRL-u była płaska latarka sygnalizacyjna, która powstała z myślą o jednostkach wojskowych i nadawaniu przekazów alfabetem Morse'a. Ale i cywile ją pokochali.