Ocean zieleni w spalonej słońcem Afryce. Z wizytą w fabryce herbaty w Malawi
Morze zielonych liści. Wielka zielona plama życia na tle pragnącego wody krajobrazu. Przycięta jak od linijki. Byliśmy w Nkata Bay na plantacji herbaty, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć na własne oczy, jak się ją produkuje. Kilka faktów mocno nas zaskoczyło!
Rozochoceni spontaniczną wizytą w fabryce kauczuku (o której mogliście przeczytać tu)
, przeskanowaliśmy nawigację w poszukiwaniu innych interesujących punktów w okolicy. Fabryka herbaty – to brzmiało bardzo interesująco! Wiedzieliśmy już, gdzie skierujemy nasze kroki następnego dnia.
Rytm dnia na afrykańskiej ziemi dyktuje ruch słońca po nieboskłonie. Słońce wstaje, wstają i ludzie. Słońce chowa się za horyzontem, ludzie chowają się do swoich chat i już po chwili głośno chrapią. Nie inaczej było i w naszym przypadku, jednak tego dnia spaliśmy wyjątkowo długo. Po przebudzeniu stwierdziliśmy, że nie warto robić teraz śniadania. Zrobimy je po drodze albo zjemy później. Teraz trzeba łapać poranne promienie i ruszać w kierunku fabryki.
Droga wiodła przez wysuszone afrykańskim słońcem tereny malawijskiej prowincji. Był listopad, końcówka pory suchej. Jeśli coś nie było wysuszone na wiór i przejawiało jakiekolwiek oznaki życia to i tak wpadało w pewnego rodzaju odcień żółci, brązu lub pomarańczu, które tamowały intensywność pierwotnych barw. Jechaliśmy więc przez ten nieco podeschnięty krajobraz, kiedy nagle uderzyła nas zieleń o takiej soczystości, jakiej nie było nam dane oglądać od tygodni. Żywa i pulsująca. Kontrastująca w niesamowity sposób ze spaloną słońcem, brunatno-pomarańczowo-ceglaną drogą, którą jechaliśmy. To była plantacja herbaty. Wielkie morze zielonych liści. Wielka zielona plama życia na tle pragnącego wody krajobrazu. Przycięta jak od linijki. Wyglądała wspaniale.
Aż zgłodnieliśmy od patrzenia na tę zieleń. Nieczęsto w życiu trafia się okazja, aby zjeść śniadanie na herbacianym polu więc zaparkowaliśmy, wyjęliśmy akcesoria gastronomiczne i nadaliśmy bieg sprawom najwyższej wagi.
Posileni jajecznicą, ruszyliśmy w kierunku fabryki. Co chwila mijały nas ciężarówki wypełnione herbacianym urobkiem. W końcu na horyzoncie zamajaczył industrialny kształt Kawalazi Tea Factory. Podjechaliśmy pod bramę, powiedzieliśmy, że jesteśmy turystami i chcielibyśmy zobaczyć fabrykę herbaty. Stróż chyba nie do końca wiedział, o co nam chodzi, więc wpuścił nas i powiedział, żebyśmy zapytali kogoś w biurze. Jasne, nie ma sprawy! Pod biurem zagadnęliśmy pierwszego z brzegu pracownika i po 5 min. rozmawialiśmy z szefostwem.
Zobacz też: Rok w Afryce
– Dzień dobry, jesteśmy turystami z Polski i podróżujemy po Afryce. Bardzo podobają nam się okoliczne plantacje i byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli zobaczyć, jak produkowana jest herbata.
– Hmm, rozumiem. Nie oferujemy wycieczek po naszym zakładzie, ale skoro przyjechaliście z tak daleka, to coś załatwię. Jestem teraz zajęty, ale proszę poczekać – postaram się zorganizować kogoś, kto oprowadzi was po zakładzie.
Po 10 min. przyszedł do nas zastępca dyrektora i przez godzinę oprowadzał nas po całej fabryce, opowiadając o tym jak wygląda proces produkcji herbaty. No i jak tu nie kochać Afryki?
Świeżo ścięte liście wrzucane są do wielkich zbiorników w których czekają na obróbkę
Liście są rozdrabniane i poddawane fermentacji, która zachodzi samoczynnie po ich zgnieceniu. Jest to kluczowy element procesu nadający herbacie moc i aromat. Ten dość skomplikowanie wyglądający taśmociąg kontrolował właśnie proces rozdrabniania, fermentacji i suszenia herbacianych liści.
Herbata po rozdrabnianiu i oksydacji, jednak ciągle zanieczyszczona kawałkami łodyg i innymi niepożądanymi elementami.
Wstępnie przetworzona herbata trafia na kolejny taśmociąg po przesianiu przez sito (i małej pomocy ze strony pana w czepku).
Tutaj herbata jest mechanicznie sortowana na różne klasy jakościowe – mniejsze drobiny to wyższa jakość, większe drobiny – niższa jakość.
Herbata o okreslonej jakości trafia na przypisany dla niej podajnik.
Urobek najlepszej jakości kontynuuje swoją podróż na pasie transportowym...
...z którego trafia do wielkiego mechanicznego sita
Tu odbywa się finalny etap gradacji jakościowej – duże cząstki zostają na górze, najmniejsze spadają na sam dół przechodząc przez kilka warstw sita
Gotowy produkt jest pakowany w gigantyczne worki z odpowiednimi oznaczeniami wskazującymi wagę i jakość herbaty
Przy okazji wizyty na plantacji i w fabryce herbaty w malawi dowiedzieliśmy się jeszcze kilku interesujących rzeczy:
- Herbata czarna, biała, zielona i inne powstają z tego samego krzewu herbacianego – rodzaj herbaty otrzymywany finalnie jest warunkowany procesem jakiemu liście herbaty zostaną poddane podczas obróbki. W dużym skrócie – herbata czarna jest poddawana procesowi fermentacji, herbata zielona nie.
- Jeśli kiedyś będziecie na plantacji herbaty albo znajdziecie jakiś samotnie rosnący krzew, możecie spróbować sami wyprodukować sobie czarną herbatę. Przepis jest bardzo prosty: zerwijcie trochę liści (podobno najszlachetniejsze są młode, rosnące na samych czubkach krzewów). Zerwane liście zrolujcie w rękach, aż zaczną zmieniać barwę z zielonej na brunatną, a następnie zostawcie na słońcu do wysuszenia. Po kilku godzinach zalejcie gorącą wodą i wypijcie w dobrym towarzystwie.
- Herbaciane torebki zostały wynalezione niejako przez przypadek – pewien Amerykanin wysyłał swoim klientom próbki różnego rodzaju herbat w małych jedwabnych woreczkach, jednak część klientów nie wiedziała, że intencją sprzedawcy było, aby herbatę przed zaparzeniem wyjąć z woreczka. Wrzucali więc cały worek wprost do czajnika.
- Podobno herbatę odkrył legendarny cesarz Chin Shennong, kiedy to herbaciany liść przypadkowo wpadł do jego miski z gorącą wodą.
- Rooibos, czyli tzw. czerwona herbata (afrikaans "rooi" – czerwony i "bos" – krzew) jest uprawiana w RPA, jednak nie powstaje z krzewu herbacianego, lecz z czerwonokrzewu, którego liście (w kształcie małych igieł) są poddawane procesowi podobnemu do procesu produkcji herbaty.
Źródło: Szpilki Na Mapie to blog podróżniczy Dominiki i Jacka - pary, która postanowiła pozostawić za sobą wiele, aby spełniać marzenia i odkrywać nieznane. Na początku 2016 roku wyruszyli w podróż dookoła świata. Na ich blogu znajdziecie mnóstwo wspaniałych fotografii, dużo informacji praktycznych oraz relacje z najdalszych zakątków globu. Zachęcamy do śledzenia losów Dominiki i Jacka oraz ich podróży dookoła świata za pośrednictwem Facebooka - Szpilki Na Mapie na Facebooku.