W PodróżyOdczarować "polskie dziury". Czyli miasta przed którymi uciekają Polacy

Odczarować "polskie dziury". Czyli miasta przed którymi uciekają Polacy

Odczarować "polskie dziury". Czyli miasta przed którymi uciekają Polacy
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Monika Sikorska

13.08.2018 11:02, aktual.: 13.08.2018 11:37

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Ileż to razy słyszeliśmy dowcipy o Wąchocku albo kpiny z mieszkańców Radomia. Są takie miejsca, które funkcjonują w świadomości Polaków jako nieatrakcyjne i "za Chiny" nie chcemy zmienić o nich zdania. Jechać tam na wakacje to ponoć wstyd. W ramach #WPnaLato sprawdziliśmy, czy w tych miejscach może być ciekawie.

Polski turysta chce podróżować szybko, tanio i wygodnie. Zazwyczaj jeździmy do miejsc znanych, sprawdzonych i bezpiecznych. Odnoszę wrażenie, że zdecydowana większość polskich turystów podróżuje po to, by wbić przysłowiową chorągiewkę. Dziś te wędrownicze chorągiewki zastąpiły hasztagi, którymi ludzie znaczą teren. Dokąd jeżdżą? Tam, gdzie nikt jeszcze nie był – chciałoby się powiedzieć. Niestety, tendencyjność naszych czasów prowadzi wszystkich w te same miejsca. Popularne, polecane i renomowane. A co z polskimi "dziurami"?

Polskie "dziury" chyba już dawno zdążyły pogodzić się z tym niechlubnym mianem i krańcową pozycją w rankingu "fajnych miast". Więcej, powiedziałabym. Te miasta mają swój charakter i nie potrzebują Januszy i Grażyn wakacji, którzy idą za tłumem i jedzą smażoną w starym tłuszczu rybę za podwójną cenę w popularnych kurortach. Polskie "dziury" mają swoją magię, którą nie wszyscy potrafią dostrzec, a tym bardziej zrozumieć.

Polski Trójkąt Bermudzki

Mianem polskich "dziur" można bez skrupułów nazwać, w ocenie naszych rodaków, takie miejsca, jak Sosnowiec, Radom, Wąchock, Pcim, Pińczów (ktoś w ogóle słyszał o Pińczowie?), Czaplinek, Czerwińsk i pewnie znalazłoby się jeszcze wiele innych propozycji. Chociaż trzeba przyznać, że Radom, od czasu incydentu z Chytrą Babą zyskał na popularności, a sama "Baba" z Radomia stała się bardziej rozpoznawalna niż herb tego miasta. Podobno Radom to ananas na polskiej pizzy – nikt go nie lubi. A czy ktoś wie o tym, że Radom oprócz brzydoty może pochwalić się czymś więcej? Polska natura skłania się bardziej ku piętnowaniu i wspólnemu hejtowaniu, aniżeli "odczarowywaniu" i nadawaniu nowych wartości raz zaszufladkowanym rzeczom.

Obraz
© Shutterstock.com

A co takiego znajdziemy w Radomiu? Na pewno Muzeum Wsi Radomskiej, co brzmi, trzeba przyznać, trochę kiczowato, ale nie oszukujmy się – muzea są jedyną formą historycznej naoczności, jaka nam pozostała. 2 września odbędzie się tu XX Jubileuszowe Święto Chleba. To wydarzenie o charakterze ogólnopolskim, które cieszy się ogromnym zainteresowaniem, nie tylko wśród mieszkańców Radomia.

Obraz
© Muzeum Wsi Radomskiej (M.Bucka, Wikimedia Commons, CC BY-SA 4.0)

Muzea są w każdym mieście i jeśli ktoś nie chce, to nie odwiedzi nawet tych najważniejszych w kraju. Radom w najbliższym miesiącu oferuje zarówno swoim gościom, jak i mieszkańcom cały szereg wydarzeń kulturalnych. Będą to m. in. Café Jazz Festival, wystawy tematyczne (proszę mi uwierzyć, jest ich całkiem sporo, wystarczy wejść na stronę kulturadostepna.pl), w tym roku przypada również 10-lecie Tattoo Jam, którego świętowanie odbędzie się w radomskim klubie Katakumby. I tak, w Radomiu są też imprezy. A jeśli nie umiecie traktować na poważnie tego miasta, to potraktujcie je z przymrużeniem oka. Nie bójcie się przyznać, że w nim byliście. Ono już jest kultowe.

Razem z Łodzią i Sosnowcem tworzy polski Trójkąt Bermudzki. Ale Łódź zostawmy w spokoju. Łódź jest sztandarową polską "dziurą", a na łódzkie "balety" lgną pielgrzymki nawet z Rzeszowa. Poza tym Łódź jest jednym z kluczowych polskich, a nawet europejskich ośrodków kultury. Działa tu 20 muzeów oraz blisko 20 scen teatralnych, a sieć miejskich bibliotek jest pod względem wielkości druga w kraju.

Tego samego nie można powiedzieć o Sosnowcu. W tym mieście nic się nie dzieje. Tam po kamienicach w centrum miasta podobno zostają tylko dziury w ziemi. Ale los oszczędził tam kilka cennych zabytków, jak na przykład Zamek Sielecki. To najstarszy i najcenniejszy zabytek tego miejsca. Jego początki sięgają XV wieku. Mieści się w nim Sosnowieckie Centrum Sztuki. Poziom adrenaliny w tej zapomnianej przez świat mieścinie podnieść wam może sosnowieckie Egzotatium i różne osobliwe gatunki mieszkających tam zwierząt (np. krokodyle). Jest tam również przepiękny Park Miejski. Nie dodawajcie gazu, gdy zobaczycie tablicę z nazwą tego miasta. Zwolnijcie, a być może waszym oczom ukaże się coś pięknego.

Obraz
© Shutterstock.com

Po prostu cisza i spokój

A teraz pół żartem, pół serio. Miasta polskiego Trójkąta Bermudzkiego to aglomeracje, które z pewnych powodów stały się obiektem drwin. Ale są też miejsca, które w ogóle wypisują się z tego "mieszczańskiego nurtu", a przez co stają się "slow", sielskie, a przy okazji nieciekawe dla przeciętnego polskiego turysty. Jest jednak wąskie grono ludzi, którzy takie miejsca cenią najbardziej. Dlaczego tak jest? Pytam Mikołaja Gospodarka, polskiego podróżnika i fotografa.

- Te miejsca są po prostu nieoczywiste. Nie ma w nich tego, co można spotkać w miejscach topowych turystycznie, takich jak Sopot czy Krupówki. To, co ciągnie ludzi do małych miejscowości, które nazywam „slow”, to właśnie brak turystów. To też jakość obsługi, która w rzadziej odwiedzanych miastach jest dużo wyższa, ponieważ to obsługa czeka tam na turystę, a nie turysta na obsługę (choćby na stolik, w polecanej restauracji). Nie jest się tam tym "kolejnym", który znowu coś chce i staje się uciążliwy. Poza tym podróżowanie w mało popularne miejsca wiąże się z tzw. świadomym podróżowaniem. Wyjazdy do dużych i popularnych miast są w ogromnej mierze wynikiem reklamy i promocji, której my, jako turyści, a przede wszystkim konsumenci, ulegamy – mówi Mikołaj.

Spokój i nienadęta atmosfera, to coś, co sprawia, że te miejsca różnią się od przesyconych, tłumnie obleganych miast. One mają osobliwy urok, tętnią sowim lokalnym życiem.

Obraz
© Pińczów (Shutterstock)

- Na przykład Pińczów. Tam w samym centrum znajdują się dwie topowe restauracje. Jedna nazywa się Hammer Lunch, a druga Tawerna. W jednej obiad kosztuje 14 zł, a w drugiej 16 zł. Dwudaniowy oczywiście, z deserem i kompotem. Podobnie Czaplinek. Tam trafiłem na takie miejsce, które nazywa się stowarzyszenie ToTu. Jest to tak zwana Akademia Twórczych Umiejętności w Czaplinku. Poznałem tam panią Marzenę, dzięki której zobaczyłem lokalną pracownię rzeźbiarską. W Krakowie taka sytuacja pewnie potoczyłaby się inaczej. Bo tam pracownik nie miały czasu odstąpić od wykonywanej pracy i ze spokojem oprowadzić mnie po okolicy – opowiada podróżnik.

– Czasem to ludzie przyciągają do miasta, a czasem jego historia. Np. Wałbrzych. Wystarczyła historia złotego pociągu, aby ludzie zaczęli kojarzyć to miejsce na mapie - mówi.

Obraz
© Shutterstock.com

- Podobnie można powiedzieć o Mirosławcu. Przez to miasto niemal 20 lat temu przejeżdżała pewna Amerykanka, Solveig Sherwood. Zatrzymała się na końcu miejscowości i zawróciła. Przejechała jeszcze raz i stwierdziła, że brzydszego miejsca nie widziała. Postanowiła zatem stworzyć w mieście nową przestrzeń i między szarymi blokami oraz smutnymi ludźmi wybudowała Republikę Wyobraźni. Zaprosiła tam artystów z całego świata, którzy projektowali tam niesamowite pokoje. Hotel funkcjonuje do dziś, a ta historia pokazuje, że w takich miejscach, jak Mirosławiec czy dziesiątki tysięcy innych miejsc można stworzyć coś, co doda uroku i wartości. Wystarczy znaleźć pomysł i po prostu je "odczarować". Choć trudno przewidzieć, czy to się zawsze uda – dodaje Mikołaj.

Odczarowywać czy nie?

Ludzie mają niestety schematyczne myślenie. Jeśli raz się na coś uprzemy, to ciężko nas przekonać, że jest inaczej. Choć przykładów jest wiele. Spójrzmy choćby na Zator, do którego niedawno powstała Energylandia przyciąga dziesiątki tysięcy turystów. Odczarowywanie polskich "dziur" jest szlachetną ideą, ale czy faktycznie konieczną? Nie da się z Pińczowa zrobić Zakopanego. Prawdę mówiąc tego typu miejsca nie potrzebują masowych turystów, którzy będą wysysać z nich dobrą energię. Poza tym, te miasta nie byłyby gotowe na nagłe zmiany i szturm ciekawskich turystów. Ludzie, którzy decydują się na świadome podróżowanie, zdają sobie sprawę z tego, że te miejsca są przystosowane do goszczenia określonego typu przyjezdnych. Takiego, który wie, czego się spodziewać. Takiego, który jest gotowy na wyzwania, nie przeszkadza mu małomiasteczkowość tego miejsca. Takiego, któremu radość przyniesie sama droga. Podróż, w której atrakcjami będą refleksje i rozmowa z mieszkańcami odwiedzanych miast. To przecież ludzie tworzą miejsca. I to myślenie ludzi trzeba odczarować.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

radomsosnowiecłódź
Komentarze (775)