Pan na Doudlebach w Czechach. "Nie mam na jedzenie, bo mam zamek"
Pałac Doudleby we wschodnich Czechach robi ogromne wrażenie. Gdy zawitaliśmy do miasteczka, mieliśmy szczęście. Oprowadził nas po włościach sam właściciel Petr Dujka. Choć sam woli się nazywać zarządzającym i mówi, że "nie ma na jedzenie, bo ma zamek".
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Gdy jednak zwracam się do niego panie hrabio, szybko mnie poprawia, że przesadzam, że takie honory to nie dla niego. Wkrótce się dowiem, że to nie fałszywa skromność, ale… że coś jest na rzeczy. Petr Dujka, pan na Doudlebach, jest wprawdzie owocem wielkiej miłości, lecz wybranek jego matki Eleonory pochodził z gminu, w jego żyłach nie płynie więc niebieska krew. Rodzina zaś była prześladowana, tułała się z kąta w kąt, żyjąc w nędzy.
Można się zastanawiać, jak to możliwe, że mając ogromny pałac, człowiek pozostaje bez dachu nad głową. Wszystko staje się zrozumiałe, gdy uzmysłowimy sobie czasy, w jakich przyszło jej żyć. W 1948 r. rodzina traci majątek i zostaje wywłaszczona. Historią swojej rodziny dzieli się Eleonora Dujková z domu Bubna-Litic, która spisała dzieje swojego rodu i wydała je drukiem.
#
Mój pierwszy, cudowny dom
"Doudleby to był mój pierwszy i cudowny dom. Tam stawiałam pierwsze kroczki, pierwszy raz rozbiłam sobie kolano, tam nauczyłam się jeździć na rowerze, bawiłam się z pieskami, poznawałam przyrodę i świat" – czytamy we "Wspomnieniach".
Jej mama pochodziła z Austrii, a ojciec z Czech, z Doudleb. Podczas II wojny światowej był ministrem rolnictwa w rządzie gen. Eliáša, jednak w 1941 r., gdy Niemcy odkryli, że rząd współpracuje z emigracją i ruchem oporu, generał został stracony, ministrowie podali się do dymisji i zostali uwięzieni. Jej ojciec cudem przeżył i opuścił więzienie (zrehabilitowany został w 1989 r.).
Rzeczywistość powojenna po dojściu do władzy komunistów nie sprzyjała ludziom szlachetnie urodzonym. Odebrano im cały majątek, jej ojciec wraz z bratem Adamem opuścili Czechy przez zieloną granicę. Nie zobaczyła już nigdy ojca (zmarł w 1957 r. w Grazu w wieku 57 lat. Z bratem spotkała się po powrocie z Australii dopiero w 1990 r.). Ona została. W Czechach trzymał ją przystojny brunet.
Wysoki, śniady, z ciemnymi, falującymi włosami
"W 1947 r. w moim życiu pojawił się Petr. Wysoki, śniady, z ciemnymi, falującymi włosami. Był studentem wyższej szkoły leśniczej" – czytamy we "Wspomnieniach". Jej wybranek nie pochodził ze szlachty, Eleonora więc popełniła mezalians. Jednak ta miłość i ten związek sporo wycierpiał, żeby przetrwać.
"Petr stracił pracę w 1953 r. A do tego urzędy naciskały, aby się rozwiódł. On został jednak z rodziną, pracował za marne pieniądze, z trudem wiążąc koniec z końcem. Mnie zaś zaproponowano do wyboru pracę w rolnictwie, w fabryce lub jako pomoc kuchenna. Później, gdy nastąpiło złagodzenie reżimu, pracowałam jako kelnerka. Dopiero cztery lata później otrzymaliśmy mieszkanie, wcześniej z czwórką dzieci tułaliśmy się w wynajmowanych lokalach, ponieważ niskie dochody nie pozwalały nam na zakup własnego mieszkania" – pisze pani Eleonora.
Dopiero po 1989 r. rodzinie zaczęto stopniowo zwracać majątek: lasy, pola, gajówki, pałacyk w Horním Jelení i w końcu Doudleby. Początkowo o majątek troszczył się brat Adam, ale spirala zadłużenia zaczęła się nakręcać. Pani Eleonora zdecydowała się więc powierzyć pieczę nad połową majątku synowi Petrowi. Brat Adam otrzymał pałacyk w Horním Jelení, a pani Eleonorze przypadł pałac w Doudlebach. Od 2005 r. była jego jedyną właścicielką.
"W końcu spełniło się moje dawne, skryte marzenie: chciałam, przynajmniej przez krótki czas, mieszkać znowu w Doudlebach" – możemy przeczytać w jej wspomnieniach. Zmarła w swym ukochanym pokoiku 29 czerwca 2018 r. w wieku 89 lat.
Syn ma wizję
Nad dziedzictwem rodu czuwa jej syn Petr. I choć utrzymanie zamku kosztuje krocie (przykładowo za odnowienie komina zapłacił ponad 200 tys. zł), to wciąż myśli, co by tu jeszcze zmienić, naprawić, ulepszyć.
Budynek wcześniej był wykorzystywany jako pałacyk myśliwski. To prawdziwa perła renesansu z freskami zarówno na fasadzie zewnętrznej, jak i na wewnętrznym dziedzińcu, a nawet na siedmiometrowych kominach. We wnętrzach zaś warto obejrzeć malowidła sufitowe, w trzech salach widoczne są również tzw. emblematy, które skrywają w sobie zagadki. Znajdziemy tu także ogromny piec kaflowy z 1690 r. z herbem Bubnów. Oprócz ekspozycji można tu zwiedzić również muzeum przyrodoznawcze, w którym umieszczono wypchane ptaki drapieżne, jelenie, borsuki, wiewiórki czy łasice.
– Entomolog, dr Pisek miał olbrzymią kolekcję motyli, tylko nie miał jej gdzie zaprezentować, pięć lat temu zaproponowałem mu, żeby wystawę wypożyczyć na jakiś czas. Okazuje się, że na dobre się u nas zadomowiła. Skończyło się odsprzedażą całej kolekcji. A muzeum wciąż się rozrasta. Tak jak i oferta zamku Doudleby. Większość budynków jest na tyle interesująca, że warto na nie zwrócić uwagę, inaczej cały teren ziałby pustką, warto zakomponować te obiekty, aby nie stały puste. Nie chodzi o to, żeby gość przyjechał tutaj, zobaczył zamek i stąd odjechał, tylko żeby został tu na dłużej i miło spędził czas. Stąd pomysł na zagospodarowanie przyległych budynków, łącznie z wystawami, które cały czas rozszerzam – opowiada Petr Dujka.
Wkrótce stajnia zostanie przebudowana na hotel, powstanie również jadłodajnia, bo pan na Doudlebach stawia na rozwój turystyki.
Wystarczy otworzyć tylko drzwi i okna
W spichlerzu odbywają się także akademie, uroczystości czy koncerty. Gdy odwiedzamy jego posiadłości akurat Klub Seniora świętuje swoje 10-lecie i możemy podziwiać występy starszej młodzieży. Aktywność osób 50+ w miejscowości to również zasługa Dujki, który uważa, że wystarczy otworzyć tylko drzwi i okna, zaprosić ludzi do środka i im nie przeszkadzać. Pieniądze nie są dla niego najważniejsze.
"Tobie to dobrze, bo nie masz zamku"
Po zwiedzaniu Petr Dujka zaprasza nas do kawiarni zamkowej. Jak prawdziwy gospodarz przysiada się do nas do stołu i opowiada o swoim życiu. I ciągle powraca w rozmowie temat pałacu, bo to całe jego życie.
Na pytanie, czy jest bogatym człowiekiem, mając zamek, opowiada:
– Często ludzie mnie spotykają i mówią: "Tobie to dobrze, bo masz zamek". A ja wtedy odpowiadam: "Tobie to dobrze, bo nie masz zamku" – mówi i dodaje, że mógłby oddać pałac za przysłowiową koronę, ale jak na razie chętnych wciąż nie ma i musi tę odpowiedzialność dźwigać na swoich barkach.
Co dalej? Kto po nim przejmie dziedzictwo?
– Mam córkę, która odziedziczy ten obiekt, a ona ma dwoje dzieci. Pozostaje mi mieć nadzieję, że któreś z nich zdecyduje się przejąć ten zamek. To są jeszcze nastolatkowie, mają 10 i 12 lat, ale jeśli stopniowo będzie im wpajana troska o środowisko, ludzi i dziedzictwo rodziny, to mogę być spokojny – odpowiada z przekonaniem.
To niejedyny pałac w Czechach, który został wyremontowany przez ich właścicieli i udostępniony dla zwiedzających. Co więcej, zarówno Petr Dujka, jak i Franciszek Kinsky, właściciel Nowego Pałacu Kostelec nad Orlicą są niejako organizatorami życia lokalnej społeczności.
W Polsce wygląda to inaczej niż w Czechach. Rzadko kiedy nasi rodacy remontują zabytkowy obiekt będący ich własnością i udostępniają turystom do zwiedzania. A może jednak znacie podobne historie o Polakach, którzy odrestaurowali zaniedbane obiekty i można je teraz podziwiać? Którzy są również dobrymi duchami miejsc i rejonów?
Dzielcie się informacjami i zdjęciami, przesyłając je przez dziejesie.wp.pl
Zobacz też: Nie tylko Praga. Pałace nad czeską Loarą
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.