Paryż zamienili na Szczawnicę. "Gdy zobaczyłem te widoki, straciłem głowę"
Ponad 10 lat temu porzucili kariery we Francji, wywrócili swoje życie do góry nogami i przyjechali do kraju, z którego pochodzi ich ojciec. Nie znali języka polskiego, ale postawili wszystko na jedną kartę. I choć w ich żyłach płynie błękitna krew, nie ma w nich manii wielkości. Raczej jest entuzjazm i coś nieuchwytnego, co sprawia, że chce się podążać ich śladem.
Jestem w Szczawnicy, miasteczku w Pieninach, nad potokiem Grajcarek. Spotykam się z potomkami, a dokładnie prawnukami hrabiego Adama Stadnickiego – ostatniego właściciela kurortu – rodzeństwem Heleną i Nicolasem Mańkowskimi, spadkobiercami rodzinnego majątku. Ona lubiła swoją pracę w mediach, on pracował w marketingu i handlu międzynarodowym. Czy pamiętają pradziadka? Nie za bardzo. I nie ma w tym nic dziwnego. Przecież urodzili się w latach 70. i 80. Już na obczyźnie.
Górale wciąż pamiętają
Jednak gdy przybyli do tego niewielkiego miasteczka, słynącego z wód mineralnych i goszczących tu kuracjuszy, zauważyli, że nazwisko ich pradziadka jest znane, że ci dumni i hardzi górale wciąż pamiętają o Stadnickim.
– Najpierw wcale nie było tak różowo. Gdy w 2005 r. odzyskaliśmy dobra rodzinne i nasza familia postanowiła zainwestować w rozwój uzdrowiska, mieszkańcy obawiali się, że pojawiliśmy się na chwilę i że wkrótce zaczniemy sprzedawać kawałek po kawałku odziedziczoną ziemię i nieruchomości, które na niej stoją – opowiada Nicolas Mańkowski.
Zobacz też: Niezwykła historia Góry Świętej Anny
– Byliśmy więc bacznie obserwowani. Ale oczywiście robiliśmy swoje, nie wyprzedając gruntów czy budynków, ale podejmując zupełnie inne działania, nabywając nowe tereny i inne obiekty. Kierowaliśmy się chęcią stworzenia spójnej wizji uzdrowiska i nowoczesnego kurortu – opowiada Helena.
– Park Górny czy Dolny nie jest inwestycją zarobkową, a postanowiliśmy je zrewitalizować – wtrąca Mańkowski. – Może to nie przynosi zysków, ale gdy spacerujemy zadbanymi alejkami, czujemy satysfakcję, że zmieniamy okolicę na lepsze nie tylko dla turystów, ale również dla mieszkańców
Potomkowie Stadnickiego odnowili również Plac Dietla, wyremontowali sąsiadujące z nim domy, odrestaurowali fontannę, którą zdobi figura kobiety z dzbanem, i przywrócili blask mostkom czy domom zdrojowym.
Mocny, charakterny człowiek
Pierwsze zabudowania w Szczawnicy stawiał w połowie XIX w. Józef Szalay, nazywany ojcem uzdrowiska. Zapisał kurort Akademii Umiejętności w Krakowie, a od niej odkupił go hrabia Adam Stadnicki w 1909 r. Świeżo upieczony absolwent leśnictwa i nauk przyrodniczych po akademiach w Monachium i Wiedniu wydał fortunę na ogromny kompleks wraz z rozległymi lasami. Był ogromnie szanowany przez górali. Często u nich bywał na biesiadach czy rodzinnych uroczystościach.
– Tak. Był lubiany i ceniony. Przede wszystkim był bardzo pracowity. Wstawał dzień w dzień o 5 rano. A jego pomysły, jak na tamte czasy, były nowatorskie. Za jego czasów wybudowano Inhalatorium z jedynymi wówczas w Polsce komorami pneumatycznymi, zbudowano komfortową Willę pod Modrzewiami, wyremontowano większość domów zdrojowych. Zrobił wiele dobrego. Przesadzam? Myślę, że nie. Spotyka nas wiele różnych sytuacji. Jak choćby ta, gdy przyszła do naszego biura góralka w sędziwym wieku i mówi: "Pracowałam dla waszego pradziadka i chciałabym, żeby i mój wnuk pracował w uzdrowisku" – opowiada Mańkowska.
Stadnicki potrafił zjednywać sobie ludzi, ale także był postrzegany w środowisku jako solidna marka. Gdy więc kurort został wystawiony na sprzedaż, wiele osób przychodziło do niego i zachęcało go do kupna uzdrowiska.
– Chcieli, żeby Szczawnica pozostała w polskich rękach. W naszym pradziadku upatrywali nadzieję, że uchroni uzdrowisko przed obcym kapitałem. I tak długo go przekonywali, aż się zgodził. W wieku 27 lat stał się właścicielem kurortu – ujawnia kulisy przejęcia ogromnego obszaru Mańkowska.
Co ciekawe tyle samo lat mieli Christophe, Nicolas i Helena Mańkowscy, gdy kolejno w 2004, 2008 i 2009 przyjeżdżali, aby włączyć się w odbudowę rodzinnego dziedzictwa. Teraz najbardziej zaangażowani w projekt są Helena i Nicolas.
Co roku Mańkowscy realizują nowy projekt. W 2008 r. na swoje pierwotne miejsce wróciła Pijalnia Wód. Otworzono Cafe Helenkę i Galerię Pijalni Wód na Placu Dietla. W 2009 r. otwarto 5-gwiazdkowy hotel Modrzewie Park, a w 2011 r. Dworek Gościnny. Następnie odnowiono dwa parki i poddano renowacji kilka obiektów: stadninę koni Rajd, hotel Nawigator, Muzeum Uzdrowiska czy Willę Martę.
– Nasz pradziadek najwięcej innowacji wprowadził w trudnych czasach międzywojnia. To był charakterny, mocny człowiek. Niczego się nie bał. Czy pani wie, że w latach 40. w willi pod Modrzewiami spotykała się jednostka Armii Krajowej? – opowiada Helena.
Gdy się palił, ludzie płakali
– Renowacji czy odbudowie poddaliśmy nie tylko dziedzictwo naszego pradziadka, ale również inne słynne szczawnickie obiekty. Przykładem może być Dworek Gościnny. Gdy się palił w 1962 r., ludzie płakali. A gdy rozniosła się wieść, że chcemy go odbudować, przynoszono nam pamiątki ocalone przez mieszkańców ze zgliszczy. Było tego niewiele, ważniejsze dla nas było to, że wciąż o nim pamiętają i chcą zaangażować się w jego odbudowę – wspomina mężczyzna.
– Właściwie poza fragmentami fundamentów i kilkoma ocalonymi detalami, zostały tylko zdjęcia tego obiektu. Żadnych planów. Co nam pozostało? Postanowiliśmy oprzeć się na starych fotografiach, szukaliśmy informacji w historycznych dokumentach, a także w prywatnych archiwach. Dzięki tej żmudnej pracy udało nam się odtworzyć budynek w jego historycznej formie. Detale historyczne, każdy fragment budynku to dzieło sztuki regionalnej i taki klimat staraliśmy się zachować – tłumaczy Nicolas.
I teraz znowu, jak za dawnych lat, dworek stał się miejscem scalającym lokalną społeczność. Odbywają się tu wesela, uroczystości rodzinne, koncerty czy spektakle teatralne.
Nie jesteśmy supermanami
Gdy pytam, jakie momenty były najtrudniejsze podczas rewitalizacji kurortu Nicolas mówi, że ostatnie 12 lat i wybucha śmiechem. Rodzeństwo nie ukrywa, że najciężej było im na początku.
– Była zima, zaczynaliśmy pracę, gdy jeszcze było ciemno, a kończyliśmy, gdy już było ciemno – opowiada mężczyzna. – Nieznajomość języka dawała nam w kość. Ale tak jak wtedy, wciąż widzimy ogromny potencjał tego miejsca i zauważamy też, jak Szczawnica wypiękniała, że nasza idea zmiany miasta udzieliła się innym, że remontują swoje domy, podejmują nowe inwestycje. Że to miejsce otrzymało ogromną dawkę energii.
Mańkowscy mają wysoko zawieszoną poprzeczkę, bo Szczawnica za czasów ich przodka była wielkim uzdrowiskiem. Stadnicki zatrudniał wielu pracowników i jak mówi Nicolas, kurort funkcjonował jak rozpędzona maszyna.
– Budynki, które otrzymaliśmy trzeba remontować jeden po drugim. Oczywiście też chcielibyśmy, żeby wszystko działało już tak, jak sobie wymarzyliśmy, ale przed nami wciąż wiele pracy. Chcielibyśmy, żeby to nie było tylko uzdrowisko, ale również destynacja turystyczna, żeby ludzie tu wracali i wiedzieli, że tutaj jest pięknie, a nie przyjeżdżali tylko na usługi medyczne – zdradza Mańkowski.
– Słyszeliśmy, że nasz pradziadek był bardzo pracowity, że był szanowany przez górali. Mamy więc dobry wzór i on wyznacza nam dobry kierunek naszych działań. Nasz ojciec przejął tę cechę od niego – mamy to chyba we krwi. Dzisiaj zatrudniamy ponad 200 pracowników i w 95 proc. to są mieszkańcy Szczawnicy. Pracują u nas całe rodziny. Mama pracuje w Modrzewiach, córka w Navigatorze, a syn w Helence – opowiada Nicolas. – I to jest dla nas duża satysfakcja, że stworzyliśmy dużą, a jednocześnie rodzinną firmę.
Kiedyś w mediach narzeczony Heleny zażartował, że jest z niej dumny, bo ma swoje prywatne miasto i wkłada całą swoją energię w jego odbudowę. To niefortunne sformułowanie odbiło się szerokim echem.
– To nie jest prywatne miasto, a resort, który jest w mieście. Uzdrowisko. Chcemy odrestaurować tę część miasta, przywrócić jego historię oraz wlać w nie nową energię. Odbieramy to jako duże wyzwanie, któremu chcemy podołać – podkreśla Helena.
– Nie jesteśmy supermanami, którzy przyjechali z wielkiego świata i sprawili, że teraz wszystko jest fantastyczne. To nieprawda. Oczywiście ciężko pracujemy, staramy się być blisko ludzi, ale przede wszystkim chcemy przywrócić tradycję Szczawnicy i sprawić, żeby stała się modnym, europejskim kurortem – dodaje Helena.
– Każdego dnia widzę, ile jeszcze trzeba zrobić. A tu liście niepograbione. Kolejny budynek niszczeje i trzeba zaplanować jego renowację, a może menu w Helence zmienić. Niby idziesz na spacer, a widzisz, że tyle można poprawić i zrobić lepiej – mówi Mańkowski.
– Chcielibyśmy, żeby turyści poczuli to samo, kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy. Gdy zobaczyłem te góry, strumyki i Dunajec to po prostu się w tym miejscu zakochałem – wtrąca Nicolas.
Dostali tak wiele
Polska pozostaje jednak krajem, który wciąż poznają. Choć zauważają, jak nagle dużo dostali.
– Przyjeżdżaliśmy wcześniej do Polski, jeszcze przed Schengen i pamiętam długą drogę i postoje na granicach. Gdy spotykałam moje kuzynki nie mogłam z nimi porozmawiać, bo dzieliła nas bariera językowa. Teraz jest inaczej. Widzę, jak Polska się zmieniła i nagle dotarło do mnie, jak rozległą mam rodzinę. Gdy pojechaliśmy na wesele, to okazało się, że mamy 70 kuzynek i kuzynów. I to nas łączy z góralami tutaj, dla których więzy rodzinne też są istotne – dzieli się swoimi wrażeniami Mańkowska.
Helena mówi, że ambicję zaszczepił w nich ojciec, który po ukończeniu studiów wyjechał z Polski w latach 70., zupełnie sam. We Francji skończył kolejne studia i założył firmę IT. To on pokazał im, że trzeba działać i że wszystko jest możliwe. Dlatego Mańkowscy wciąż nie osiadają na laurach i jak mówią plany dla uzdrowiska mają na najbliższe 50 lat. Obecnie trwa renowacja hotelu Hutnik, który nazywać się będzie Pieniny Grand. Na gości czekać będzie 119 pokoi na 12 piętrach. Na ostatnim będzie skybar z tarasem, z którego będzie można podziwiać panoramę Pienin. To będzie jeden z największych, a z pewnością najwyższy hotel w regionie.
– My zawsze mówimy, że nie jesteśmy tu przez przypadek. Przyjazd do Szczawnicy był początkiem wspaniałej przygody – podkreśla Helena.
Można się zastanawiać, czy szlacheckie pochodzenie we współczesnych czasach jest dla nich nobilitacją, a może przykrym obowiązkiem?
– Nie podkreślamy tego na co dzień, często o tym zapominamy. Nasze szlacheckie pochodzenie jest dodatkiem do naszej codzienności, ale też wyzwaniem. Bo wiemy, jaka odpowiedzialność na nas spoczywa. Bycie szlachcianką oznacza dla mnie bycie przyzwoitym, dobrym i pomocnym człowiekiem, który nie zapomina o swoich korzeniach i je pielęgnuje – tłumaczy Mańkowska.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl