Po magię świąt pojechałam za granicę. Zaskoczenie na każdym kroku
Ciepłe i puszyste spurgosy, świąteczny pociąg, bańki, wyglądające jak przezroczyste igloo, a wszystko otulone zapachem grzanego wina. U naszych sąsiadów na każdym kroku czuć zbliżające się święta.
Litwa jest częstym kierunkiem turystycznym Polaków. Nasi rodacy na przemian z Łotyszami i Niemcami wymieniają się na stanowisku lidera wśród narodowości, które najczęściej odwiedzają to nadbałtyckie państwo. W tym roku również zawitałam do naszych sąsiadów i to w wyjątkowym czasie - tuż przed świętami Bożego Narodzenia.
Jarmark w stolicy Litwy
Najczęstszym celem podróżujących na Litwę Polaków jest Wilno. Powodów jest kilka. Po pierwsze, liczba bezpośrednich lotów i połączeń FlixBusem. Po drugie, atrakcje turystyczne, na czele z obiektami sakralnymi, spa i centrami odnowy biologicznej. W okresie bezpośrednio poprzedzającym święta Bożego Narodzenia jest jeszcze jeden powód - jarmark bożonarodzeniowy na Placu Katedralnym.
Gigantyczną 16-metrową choinkę, która pierwszy raz od kilku lat jest prawdziwym, pachnącym świerkiem, a nie sztuczną konstrukcją z gałęziami, widać już z daleka. Dookoła niej znajduje się kilkadziesiąt białych, drewnianych stoisk, w których można kupić wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Macie ochotę na grzane wino i słodki deser? Proszę bardzo! A może jednak wyroby mięsne i herbata? Z tym też nie będzie żadnego problemu! A jeśli po jedzeniu nie będziemy mieli ochoty na spacer, miasto zwiedzić można świątecznym pociągiem, który obwozi turystów po najpiękniej przystrojonych ulicach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jarmark bożonarodzeniowy u naszych sąsiadów. Robi wrażenie
Tłumy turystów odwiedzają jarmarkowe stoiska i fotografują wyjątkowe rękodzieła wystawiane przez sprzedawców. Spacerując wśród nich, słyszę także ojczysty język. W powietrzu miesza się wiele zapachów, ale na pierwszy plan wysuwa się grzane wino. Atmosfera robi wrażenie i nie sądzę, żebym była odosobniona w tej opinii. Mimo to moje serce skradło inne miejsce.
W Kownie czuć świąteczny klimat
Wilno jest największym litewskim miastem, dlatego też spodziewałam się, że jarmark w tym miejscu będzie najbardziej imponujący. Co do tego w Kownie nie miałam wielkich oczekiwań. Chociaż w ubiegłym roku miasto to zostało okrzyknięte jedną z trzech (obok Esch w Luksemburgu oraz Nowego Sadu w Serbii) Europejskich Stolic Kultury, wciąż jest znacznie mniej popularne. Okazało się, że tamtejszy jarmark ma jednak wyjątkowy klimat.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Jarmark w Kownie znajduje się na Placu Ratuszowym. Świąteczne drzewko jest mniejsze od tego w Wilnie, choć z tamtym ciężko konkurować. W Kownie jednak po zmroku turyści mogą oglądać iluminacje świetlne na ratuszu oraz kamienicach. Te zmieniają się i hipnotyzują spacerowiczów, a mi dodatkowo przywodzą na myśl wielką imprezę, której jestem fanką, czyli łódzki Light Move Festival.
Tradycyjne drewniane stoiska zastąpione są przez przezroczyste bańki, kształtem przypominające igloo, do których odwiedzający mogą wejść. Wewnątrz kryją się nie tylko miejsca, w których kupić można różne pyszności, np. spurgosy (małe pączki), ale także atrakcje dla najmłodszych. W jednej z baniek, do której ustawiona była najdłuższa kolejka, Św. Mikołaj rozmawiał z dziećmi. Przed nią stała także skrzynka na listy. W innej natomiast odbywały się warsztaty plastyczne.
Na miejscu nie było słychać tak wielu turystów, jak w Wilnie. Mniejsza przestrzeń sprawiła, że jarmark wydawał się być kameralny, a dzięki temu bardziej przytulny i lokalny, niż masowy i komercyjny. Świąteczno-rodzinna atmosfera zdawała się unosić w powietrzu razem z aromatem różnych pyszności i win.
Ceny na jarmarkach
Ceny w obydwu lokalizacjach były bardzo podobne i w większości porównywalne bądź odrobinę wyższe niż w Polsce. Za kubeczek grzanego wina zapłacić trzeba było od 4-5 euro (ok. 20 zł). Tyle samo kosztowała mała porcja popularnych mini pączków z twarogu smażonych na głębokim tłuszczu, duża zaś 7 euro (ok. 30 zł).
- Chodź, zobaczymy czy gdzieś indziej będzie taniej? - usłyszałam od pani w średnim wieku, która stała za mną w kolejce po kołacze. Ceny tych słodkości na wszystkich stoiskach były podobne i wynosiły ok. 7 euro (ok. 30 zł).