Podróż jak z koszmaru. "Stoimy w polu. Nikt nic nie wie"
Wielkimi krokami zbliżają się wakacje, a wraz z nimi kolejny sezon przygód w PKP. Zaduch, tłok, niedziałające toalety i awanturujący się podróżni. - Cały pociąg stoi i czeka na przyjazd policji. Panie robią to celowo i na złość innym pasażerom - mówi konduktor w czasie kłótni z dwoma podróżnymi.
Kiedy pociąg przyjeżdża zgodnie z rozkładem, zaczynasz wierzyć, że do celu dojedziesz bez opóźnień. Trwasz sobie po cichu, próbując myślami zagłuszyć wrzaski i obozowe przyśpiewki z sąsiedniego wagonu i nagle słyszysz komunikat "Szanowni państwo, z powodu interwencji policji pociąg odjedzie z 15-minutowym opóźnieniem".
Tak było w czwartek, 9 czerwca, w pociągu intercity na trasie Gdynia Główna-Warszawa Zachodnia.
Kiedy jeżdżę do stolicy, staram się wybierać wieczorne połączenia. Zimą jest szansa na miejsca w wagonie bez przedziałów, a latem na miejsce siedzące w ogóle. Jak los da, to i w Warsie da się posiedzieć przy herbacie.
Tym razem trafiam do przedziału z pięcioma nastoletnimi chłopcami. Do zapachu przepoconych skarpet i dzikiego testosteronu przyzwyczajam się po dłuższej chwili. Chłopcy jeszcze przez chwilę grają w karty, a potem zapadają się w ciszy i telefonach. Idą palić fajki w toalecie.
"Panie robią na złość innym pasażerom"
Ciszę przecina jeden z nich, który wpada do przedziału i mówi, że jest akcja. "Dwie baby z dzieckiem jadą bez biletu. Nie chcą zapłacić. Będą wzywać policję". Z korytarza słychać krzyki. "Pan mi dziecko szarpał! Pan uważa, bo jeszcze pana zaatakują!".
Idę. Przepycham się przez tłum gapiów i pytam, o co chodzi. Konduktor tłumaczy. Dwie pasażerki twierdzą, że pomyliły pociąg i nie zamierzają uiścić opłaty za przejazd. Chcą wysiąść na kolejnej stacji. On każe im kupić bilet. One nie chcą płacić.
- Procedura zakupu biletu trwałaby może dwie minuty. Dwie osoby z dzieckiem kwalifikują się do przejazdu rodzinnego - tłumaczy cierpliwie konduktor. - Teraz cały pociąg stoi i czeka na przyjazd policji. Panie robią to celowo i na złość innym pasażerom. To pociągnie za sobą lawinę opóźnień na innych połączeniach - mówi.
Pasażerki są nieugięte. Tłumaczą, że nie mają obowiązku szukać konduktora w celu nabycia biletu. Mogą zakupić go podczas kontroli, ale kiedy zjawia się konduktor, wcale nie zamierzają za niego zapłacić. - To jest tylko i wyłącznie państwa głupota - podsumowuje jedna z nich.
- To jest jakiś dramat. Dlaczego pół Polski ma być teraz sparaliżowane przez to, że jakieś dwie pasażerki jadą na gapę? - odzywa się jeden ze stojących obok podróżnych. - Nie można po prostu wlepić im mandatu i wysadzić na tym peronie? - dopytuje. Nie można. Takie są procedury.
Po chwili policja dociera na peron w Iławie Głównej. Wysiadają. Spisują. Czekamy.
"Stoimy w polu. Nikt nic nie wie"
W końcu ruszamy z dwudziestominutowym opóźnieniem. Nie jest źle. Dopóki pociąg nie staje w polu między Nowym Dworem Mazowieckim a Legionowem. Jest burza. Chłopcy narzekają, że znów nie ma prądu. Kończą im się baterie w telefonach. Idą palić.
Z korytarza znów słychać poirytowane głosy. Mówią, że podobno coś leży na torach. Nie wiedzą co, bo jest ciemno i mocno pada deszcz. Może to jakieś zwierzę, a może ktoś chciał się rzucić pod pociąg. Stoimy dobre 30 minut w deszczu i ciemności. Tym razem nie pojawia się żaden komunikat.
Ktoś otwiera drzwi i wysiada. Twierdzi, że ma blisko do domu, wystarczy przejść przez las. Jeden z chłopców odbiera telefon i wychodzi na korytarz. Mówi, że bolą go już plecy.
- Stoimy w polu. Nikt nic nie wie. W kiblu siki pod korek, nie ma nawet gdzie się załatwić. Trzeba iść do innego wagonu. Na korytarzach ciasno, bo ludzie kupują bilety bez gwarancji miejsca. Wszyscy już są wkur....i, bo nie wiadomo, o co chodzi - mówi chłopak przez telefon.
Po ok. 40 minutach ruszamy. Do Warszawy dojeżdżamy z ok. godzinnym opóźnieniem. A to tylko zwykły czerwcowy czwartek. Strach pomyśleć, co czeka nas w wakacje, kiedy pociągi znów będą totalnie przeludnione, a na korytarzach nie będzie gdzie stopy postawić.