Polak na Drodze Umarłych - wywiad z Tomaszem Grzywaczewskim
Tomasz Grzywaczewski, podróżnik, dziennikarz i pisarz, podczas swoich wyjazdów odwiedza miejsca nietuzinkowe. W rozmowie z Wirtualną Polską opowiedział dlaczego ucieka z "zachodniego świata" i jakie wartości są dla niego ważne w życiu. Autora książki "Życie i śmierć na Drodze Umarłych", w której pisze o wyprawie z 2013 roku śladami Transpolarnej Magistrali Kolejowej, zapytaliśmy także o zacieranie pamięci o ofiarach GUŁagu, Syberię, jakiej nie znamy i sytuację w Kurdystanie, z którego wrócił zaledwie wczoraj.
Tomasz Grzywaczewski, podróżnik, dziennikarz i pisarz, podczas swoich wyjazdów odwiedza miejsca nietuzinkowe. W rozmowie z Wirtualną Polską opowiedział dlaczego ucieka z "zachodniego świata" i jakie wartości są dla niego ważne w życiu. Autora książki "Życie i śmierć na Drodze Umarłych", w której pisze o wyprawie z 2013 roku śladami Transpolarnej Magistrali Kolejowej, zapytaliśmy także o zacieranie pamięci o ofiarach GUŁagu, Syberię, jakiej nie znamy i sytuację w Kurdystanie, z którego wrócił 7 grudnia br.
WP: Patrząc na twoje dotychczasowe wyprawy, odnoszę wrażenie, że ciągnie cię do „dzikiego świata”. Skąd taka pasja, a może jednak potrzeba serca?
„Dziki świat” bez wątpienia ma w sobie coś uwodzącego. Próba ucieczki od cywilizacji od wieków fascynowała podróżników, pisarzy, artystów. Ale myślę, że szczególnie w dzisiejszym wysoko rozwiniętym świecie coraz więcej ludzi odczuwa taką potrzebę. Ja osobiście często czuję się osaczony tą całą elektroniką, smartfonami, apkami, komputerami, wirtualną rzeczywistością, która powoduje, że coraz bardziej odrywamy się od tej rzeczywistości „rzeczywistej”. A przecież ona jest zdecydowanie ciekawsza. Z drugiej strony sam siedzę na Facebooku: postuję, lajkuję i szeruję. Moja praca polega na opowiadaniu historii, a dzisiaj nie można dotrzeć do odbiorcy, jeśli nie korzysta się z sieci społecznościowych.
Mam jednak wrażenie, że wiele osób zapomina, że te wszystkie technologie są dla nas, a nie my dla nich. Szczególnie, że globalna sieć służy w dużym stopniu inwigilacji. Zbieraniu o nas informacji wykorzystywanych przez jakieś bezosobowe korporacje. Ciarki mnie przechodzą, gdy przyjeżdżam do innego miasta, a mój cudowny telefon już wie, gdzie jestem i podpowiada mi, co mogę kupić w najbliższym sklepie.
WP: Każdy wyjazd ma w sobie jednak coś więcej niż tylko chęć poznania odległych zakątków. Ich wspólnym mianownikiem zdaje się być poszukiwanie prawdy i pamięci. Czy te wartości są dla ciebie ważne?
„Dziki świat” jest fascynujący z jeszcze jednej przyczyny: tam wszystko jest prostsze. Łatwiej odróżnić dobro od zła. Oprzeć właśnie na wartościach. Moim zdaniem tzw. zachodnia cywilizacja przekroczyła granicę relatywizmu moralnego. Wszystko w zasadzie już wolno, wszystko jest zmienne, wszystko zależy od miejsca siedzenia i kąta patrzenia. Nie mamy na czym się oprzeć, wyznaczyć azymutu swojego postępowania. Dlatego młodzi ludzie z Francji czy Wielkiej Brytanii wstępują do Państwa Islamskiego.
Prawda i pamięć to wartości fundamentalne dla społeczeństwa i nas jako jednostek. Krew mnie zalewa, jak słyszę o systematycznym zmniejszaniu liczby godzin historii w szkołach. A to powinien być obok języka ojczystego i matematyki, trzeci najważniejszy przedmiot. Zamiast kształcić obywateli wychowuje się nieświadome swoich korzeni „roboty”, którymi łatwo manipulować.
Z prawdą i pamięcią skutecznie poradził sobie Kreml, fałszując rzeczywistość i wymazując historię. W efekcie wielu Rosjan jest kompletnie ideologicznie zaczadzonych. Są poddanymi, a nie obywatelami.
Jednym z moich ulubionych narodów są Żydzi, bo można się od nich wiele nauczyć. Podziwiam ich za nieprawdopodobną wolę przetrwania i zachowania swojej tożsamości. A w edukacji żydowskiej właśnie historia zajmuje naczelne miejsce.
WP: Przejdźmy do twojej ostatniej książki. „Życie i śmierć na Drodze umarłych” powstała po wyprawie „Martwa Droga 2013”. Była to ciężka podróż przez Syberię w poszukiwaniu łagrów i pamięci o ich więźniach. Skąd pomysł na tak wymagający wyjazd?
Pomysł narodził się kilka lat temu, gdy w albumie fotograficznym „Odległa Rosja”, autorstwa m.in. fotografa Tomasza Kiznego, zobaczyłem zdjęcia porzuconych w dzikiej tajdze przerdzewiałych lokomotyw i ziejących pustką łagrów. GUŁagiem interesowałem się już od liceum. W ten sposób narodziła się moja wcześniejszawyprawa śladami polskich uciekinierów z łagru, którą opisałem w książce „Przez dziki Wschód”.
Tym razem chciałem dotrzeć i pokazać, jak wyglądał ten straszny system w całej swej okazałości. Poza tym przyświecał nam cel naukowy. W ekspedycji brali udział historycy Anna Hyman z New York University oraz Łukasz Orlicki z magazynu _ Odkrywca _. Chcieliśmy udokumentować jedne z ostatnich zachowanych na Syberii łagrów, zanim ostatecznie pochłonie je przyroda. Oczywiście bardzo ważne było to, że „nieludzka ziemia” to część polskiej pamięci historycznej. To kraina usiana kośćmi naszych rodaków.
Co ciekawe, w trakcie podróży okazało się, że badamy nie tylko przeszłość, ale również współczesność. Życie małych narodów północy. Ich codzienną walkę o przetrwanie w konfrontacji nie tylko z przyrodą, ale również kolejnymi falami zdobywców Syberii. Dzisiaj przyjęli oni postać firm naftowych próbujących wydrzeć ziemi ukryte w niej bogactwa.
WP: Pamięć o milionach ofiar GUŁagu, o zbrodniczym procederze stalinizmu jest w Rosji skutecznie zamazywana. Czy jest jednak szansa, żeby choć w małym stopniu ją uratować?
Obecne rosyjskie władze robią wiele by wypaczyć historię i bynajmniej nie chodzi tu o przeszłość. To zbiorowe pranie mózgów jest decydentom na Kremlu niezbędne, aby utrzymać władzę i skutecznie rządzić milionami swoich rodaków. Na szczęście ciągle są Rosjanie (choćby ze Stowarzyszenia "Memoriał"), którzy walczą o prawdę. To właśnie tym ludziom jest m.in. dedykowana moja książka. Oni wykazują się niebywałą odwagą i determinacją, aby ocalić pamięć o ofiarach i ich katach. Nie wystarczy bowiem uczcić zamęczonych, ale trzeba też jasno wskazać palcem sprawców tych zbrodni. Wierzę, że prędzej czy później oni zwyciężą, ale jednocześnie boję się, że zanim do tego dojdzie, może i w Rosji, i na świecie wydarzyć się wiele strasznych rzeczy. Upadające imperialne reżimy (a tak oceniam obecną władzę) potrafią być śmiertelnie niebezpieczne.
WP: Pomysł budowy Transpolarnej Magistrali Kolejowej, znanej jako Droga Umarłych, zrodził się w głowie Stalina w 1949 roku. Był ogromnie kosztowny i karkołomny, nie do końca aprobowany przez jego najbliższych współpracowników. Jakie były główne założenia tej inwestycji i dlaczego zdecydowano o jej realizacji?
Technicznie rzecz ujmując, Martwa Droga miała połączyć leżące na wysokości koła podbiegunowego miasta Salechard i Igarka w dzisiejszym Nieniecko-Jamalskim Obwodzie Autonomicznym oraz Kraju Karsnojarskim. Natomiast jakiemu celowi miało służyć to przedsięwzięcie, pozostaje zagadką.
Stąpający twardo po ziemi naukowcy mówią o uwarunkowaniach ekonomicznych. Według nich Stalinowi marzyło się wybudowanie infrastruktury transportowej połączonej z portem pełnomorskim, umożliwiającej sprawne przewożenie na Dalekiej Północy towarów i surowców naturalnych. Tylko że w tym regionie poza złożami niklu w Norylsku nie było innych bogactw o strategicznym znaczeniu. Dlatego inni badacze odwołują się do przyczyn militarnych. Umożliwienia przerzutu wojsk na bezbronną północną flankę Imperium.
I wreszcie ostatnia z teorii. Moja ulubiona, choć najbardziej nieprawdopodobna. Ma w sobie więcej z legendy niż ze zdroworozsądkowego myślenia, ale do mnie przemawia. Pasuje do chorego umysłu tyrana. Jego przekonania o własnej boskości. Carowie wybudowali Kolej Transsyberyjską, łącząc na południu dwa krańce imperium. Ogromny sukces, który zachwycił świat. Ojczyzna komunizmu musi udowodnić, że potrafi przyćmić osiągnięcia _ ancien régime'u _. A gdyby tak wybudować drugą kolej przez Syberię, ale tym razem na północy? Powiedzmy, od Workuty na Uralu do Czukotki? Kapitaliści oniemieliby ze strachu i zazdrości!
WP: Co dzisiaj, po ponad 60 latach, zostało na Syberii po tym niewyobrażalnym trudzie tysięcy więźniów łagrów?
W dzikiej tajdze i tundrze ciągle można odnaleźć lokomotywy, tory, mosty i wreszcie same łagry. Wieżyczki strażnicze, zasieki z drutu kolczastego, walące się baraki. W obozach pozostawiono mnóstwo blaszanych misek oraz butów, czasami gdzieś leży zapomniany waciak (kurtka ocieplana watą). To były dla więźniów najważniejsze rzeczy, dające im szansę zjeść coś oraz ochronić przed potwornym zimnem. Dające im szansę przeżyć.
Ale przyroda bardzo szybko pochłania świadectwa tamtych okrutnych czasów. Główny obóz, do którego chcieliśmy dotrzeć, spłonął dosłownie miesiąc przed naszym przybyciem. Dzisiaj jest ostatni moment, żeby badać historię GUŁagu. Umierają ostatni ocalali, a z powierzchni ziemi znikają resztki materialnych pozostałości sowieckiego sytemu masowego niewolnictwa.
Musimy pamiętać, że władze rosyjskie nie robią nic, aby ocalić te miejsca i zachować je dla przyszłych pokoleń jako ostrzeżenie przed totalitaryzmem. To dla nas Europejczyków niepojęte, ale proszę spróbować sobie wyobrazić, że znajdujące się w Polsce niemieckie obozy koncentracyjne pozostawiamy same sobie, że rozszabrowała je okoliczna ludność, a reszty dzieła zniszczenia dopełnił upływający czas.
WP: Czy są jakieś szacunkowe chociaż dane, mówiące o liczbie osób, które zginęły podczas budowy Drogi Umarłych? Udało ci się dotrzeć do jakichś informacji o Polakach?
Dysponujemy tylko bardzo szacunkowymi, przybliżonymi informacjami. Tak naprawdę, nie wiadomo nawet, ile osób było więzionych na Martwej Drodze. Historycy mówią, że mogło to być od 80 do nawet 130 tys. ludzi, a umrzeć mogło od 10 do 20 proc. uwięzionych.
Aleksiej Babij, przewodniczący krasnojarskiego oddziału „Memoriału”, twierdzi, że liczba ofiar wynosi ok. 20 tys. osób. Oczywiście byli tam również Polacy. Łukasz Orlicki, członek naszej wyprawy i szef działu badań magazynu _ Odkrywca _, dotarł do relacji czterech ocalałych: Wiesława Krawczyńskiego, Józefa Duńca, Stefanii Uszpolewicz-Kondratowicz oraz Wojciecha Borsuka. Ich losy opisałem w rozdziale „Głosy z głębi”.
WP: Jaka jest tak naprawdę Syberia? Czy jest to miejsce, które można chcieć odwiedzić? Nam kojarzy się właściwie tylko z wieczną zmarzliną i nieprzyjaznym odludziem, na które zsyłano naszych dziadków. Czy ta kraina ma jakieś atuty?
Syberia jest jak ziemia sprzed narodzenia się człowieka. To przepiękna, pierwotna kraina oszałamiająca dziką przyrodą i bezkresnymi przestrzeniami. To również miejsce zamieszkane przez wspaniałych, gościnnych ludzi, którzy z obcym człowiekiem podzielą się wszystkim, co mają. A mają bardzo niewiele. Syberia sama w sobie nie jest „zła”. Nieludzką ziemią uczynili ją opętani żądzą władzy i bogactwa tyrani, dla których drugi człowiek był tylko mięsem służącym realizacji ich chorych wizji.
WP: A co było motywacją do wyjazdu do Kurdystanu, z którego właśnie wróciłeś? To miejsce ogarnięte wojną.
Do tureckiego Kurdystanu pojechałem, bo uważam, że świat powinien usłyszeć o tym, co tam się dzieje. Jak strzela się do cywilów, aresztuje opozycyjnych dziennikarzy i polityków, łamie prawa człowieka. Zasługują na to Kurdowie, ale również Polacy. Mamy prawo wiedzieć, co dzieje się na świecie. W polskich mediach porażająco mało uwagi poświęca się tym wydarzeniom. W ogóle u nas niewiele mówi się o sprawach międzynarodowych. W moim odczuciu to bardzo niedobrze, bo ludzie nie mają szansy zrozumieć, w jaką stronę zmierza świat. A niestety sytuacja wygląda bardzo niedobrze. Skończył się uwielbiany przez piewców post-polityki „koniec historii” i nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Powinniśmy być gotowi na czarne scenariusze.
Co ciekawe i bardzo budujące, Polacy właśnie chcą wiedzieć. Dostaję wiele wiadomości z podziękowaniami za dostarczenie wspólnie z moimi kolegami (w Kurdystanie byłem z Witoldem Repetowiczem i Dawidem Wildsteinem) rzetelnych informacji o sytuacji w tych odległych regionach. Więc to nie jest tak, że jesteśmy zainteresowani tylko własnym podwórkiem i przysłowiową już „sprawą Matki Madzi”. Zwykli ludzie mają naprawdę sporo zdrowego rozsądku i orientują się, że wokół nas panuje ogromny szum informacyjny, a ważnych wiadomości trzeba często szukać na własną rękę.
WP: Jaką sytuację zastałeś na miejscu? Jak życie zwykłych ludzi ma się do znanych nam przekazów medialnych?
Południowy turecki Kurdystan to obecnie strefa wojny, choć nie takiej klasycznej z ustaloną linią frontu. Walki partyzanckie toczą się na prowincji, a przede wszystkim wybuchają punktowo w kolejnych miastach. Wtedy ogłaszana jest tzw. „godzina policyjna”. W praktyce oznacza to, że wojsko oraz policja rozpoczyna pacyfikowanie danego miejsca.
Im bliżej byliśmy Kurdystanu, tym gorsze były nastroje. W Stambule: nadzieja, że Erdogan nie będzie rządził samodzielnie; w Ankarze po wyborach, że teraz Erdogan odpuści i skończy się wojna; w Dyarbakir (nieoficjalnej stolicy Kurdystanu) mówiono już wprost o tym, jak złamano Kurdom serca, zabrano nadzieję, a teraz chce się ich ostatecznie dobić. Na przykład w mieście Silvan widzieliśmy nie żadne tam "starcia uliczne", tylko regularną wojnę miejską. Wozy opancerzone, karabiny maszynowe, broń dużego kalibru, ręczne wyrzutnie rakiet. Giną nie tylko żołnierze i partyzanci, ale również cywile, w tym kobiety i dzieci.
Urszula Drukort-Matiaszuk