Polak z foliówką – nieodłączne kombo na wakacjach
Zaczyna się sezon. Znów w największych kurortach Europy zobaczymy rodaków z torbami Biedronki i z tanim piwem w środku. Zupełnie jakby z dziada pradziada ich specjalizacją był obciach.
„2 euro za siku w niemieckim, publicznym kiblu? Grażyna, nie wyrzucaj tej plastikowej butelki”. „Grażyna, nie myj się. Przecież idziemy na basen”. Memy pod tytułem „Beka z Polaków na wakacjach” cieszą na Facebooku, oj, cieszą.
Raduje również profil gdynianina Aleksandra Dadeli, który w różnych miejscach świata fotografuje się z reklamówką z popularnej sieci sklepów. Pan „Biedronka on Tour” ma ponad 20 tys. fanów, a jego skrzynkę mailową bezustannie zalewają fotografie osób, które zainspirowały się jego pomysłem.
Fajnie, że jesteśmy tacy fajni i mamy dużo dystansu do siebie. Mniej fajnie, że te foliówki Polacy kochają całkiem na serio. Wcale nie dla beki. Do tego stopnia, że nie wyobrażają sobie bez nich wakacji. Bo solidna reklamówka to skarb i członek rodziny. Ale jest jeden warunek: musi mieć mocne uszy. Żeby wytrzymała ciężar kilku butelek czy puszek piwa i długą drogę. Tak, by po przebyciu tysięcy kilometrów służyła jak nówka sztuka. By za jej sprawą można było usiąść na ławce, wyjąć z siatki lekko już podgotowany napój bogów i w eleganckim kurorcie poczuć się jak w domu.
Plaże Grecji znów zapełnią się puszkami po tym czy innym tanim piwie. Mury Dubrownika obsiądą chłopaki bez podkoszulków, delektujący się swojskimi smakami ulubionych trunków. A imprezę w Costa del Sol będzie "rozkręcać" podchmielone towarzystwo o wyraźnie słowiańskich rysach. Im więcej wyskokowych napojów przywiezionych z Polski zostanie pochłonięte, tym zabawa będzie lepsza.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Bo choć dla przeciętnego mieszkańca kraju nad Wisłą zagraniczne wczasy już dawno przestały być luksusem, to nie można oprzeć się wrażeniu, że wciąż czuje się na nich jakby… zagubiony. Brak obycia nadrabia piciem, cwaniakowaniem i podejrzliwym innych obserwowaniem. W sumie już przed wyjazdem wie, że z wycieczki będzie niezadowolony. Nie znosi innych Polaków jak zarazy, ale ostatecznie i tak umawia się z nimi na wspólne „no to siup”, bo wspólny wróg (Niemiec, Rosjanin, Amerykanin czy ktokolwiek inny mówiący w jakimś niezrozumiałym języku) jednoczy. W tym kontekście wakacje to taka mała wojna. A ofiary bywają niemal śmiertelne – w kolejce do baru z alkoholem, który otwierają dopiero o 13, czy do leżaków, które trzeba zająć skoro świt, by potem czuć się jak „Wilk z Wall Street”. I z pogardą patrzeć na wszystkich, którzy nie byli tak sprytni. Sami przyznacie, że w sytuacji wiecznego zagrożenia taka plastikowa torba zabrana z kraju jest substytutem domu. Elementem swojskości, który pomaga odnaleźć się w pełnym zasadzek, nieznanym świecie. Zbroją, która chroni przed działaniem złych mocy.
A tak całkiem serio, możemy śmieszkować, że statystyczny Polak na wakacjach to intrygujące zjawisko socjologiczne i że wciąż nie urodził się taki antropolog, który byłby w stanie zgłębić jego tajemnicę. Jednak plastikowe torby są realnym problemem na świecie, a Polacy należą do europejskich rekordzistów pod względem ich zużycia. Statystyczny rodak zużywa w ciągu roku ok. 450 jednorazówek i ok. 50 siatek wielokrotnego użytku. Lepsze wyniki mają nawet Rumuni i Bułgarzy. I żadne dyrektywy unijne nie robią na nas wrażenia. Tak jak nie robi na nas wrażenia to, że foliówki to wędrowne śmieci, a gdy trafią do oceanu, zamieniają się w zabójców. Zwierzę, które się w nie zaplącze, zazwyczaj nie ma szans. Umiera długo i w potwornych męczarniach. A ty nie możesz na rajskiej plaży okopać się w piachu, bo od wszechobecnego, nagrzanego, wyrzuconego na brzeg plastiku robią ci się odparzenia na pupie.
No, ale przecież nic nie możesz zrobić. W końcu miłość nie wybiera, prawda? Nawet jeśli jest to miłość do foliówki.