Polka i Albańczyk. "Mama zawsze powtarza, że od rozmów z moim ukochanym najbardziej bolą ją ręce"
Albania - Polska. Miliony kibiców na całym świecie z niecierpliwością czekają na rozstrzygnięcie tego meczu. W niektórych domach to piłkarskie spotkanie wywoła jednak szczególne emocje. Tak będzie u Iwony Decyk, która planuje oglądać mecz ze swoim narzeczonym Albańczykiem. - Mimo sprzecznych oczekiwań co do wyniku raczej nie przewiduję jakichś drastycznych scen w domu - opowiada.
Magda Bukowska: W przeddzień meczu Albania-Polska nie mogę nie zapytać, komu będziecie kibicować z narzeczonym.
Iwona Decyk: Ja Polsce, a Vjaldi Albanii. Ale mimo sprzecznych oczekiwań co do wyniku raczej nie przewiduję jakichś drastycznych scen w domu (śmiech). Podejrzewam, że będzie jak przy poprzednim spotkaniu, gdzie ja się cieszyłam z bramek, a mój ukochany znajdował ukojenie w komentarzach, że Albania - mimo wyniku - gra lepiej piłką. Poza tym cieszył się, że ja się cieszę. Żałujemy tylko, że nie zobaczymy tego meczu na żywo. Planowaliśmy być na stadionie w Tiranie, ale niestety mój czas pobytu w Albanii się skończył.
Co to znaczy?
Każdy, kto wjeżdża do Albanii z krajów Unii Europejskiej i nie ma specjalnego pozwolenia na przedłużenie wizyty (np. ze względu na pracę), może przebywać tam przez 90 dni. Potem trzeba wyjechać na trzy miesiące i można wrócić. Wprawdzie nieoficjalnie mówi się, że wystarczy wyjechać z kraju na jeden dzień, ale ja tego nie testowałam.
W ciągu ostatnich trzech lat spędziłaś w Albanii sporo czasu. Jak tam trafiłaś po raz pierwszy?
Przypadkiem. Dostałam propozycję, by zostać team leaderem animacji w hotelu Monte Carlo w Albanii i choć kompletnie nic nie wiedziałam o tym kraju, postanowiłam spróbować. I się zakochałam.
W Albanii czy we Vjaldim?
W jednym i drugim (śmiech). Albania jest niesamowita i natychmiast mnie urzekła. Wspaniałe krajobrazy, bardzo ciekawa kultura, szalona gościnność i otwartość ludzi. Naprawdę trudno oprzeć się urokowi tego kraju i jego mieszkańców.
A zwłaszcza jednego mieszkańca…
(Śmiech) Wcześniej nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, ale jak zobaczyłam managera w moim hotelu, zmieniłam zdanie (śmiech). Zaiskrzyło natychmiast mimo wszelkich różnic i przede wszystkim ogromnych kłopotów komunikacyjnych. Ja po albańsku wtedy nie znałam ani słowa, Vjaldi po polsku oczywiście też nie. Kiedy się poznaliśmy jego angielski też był bardzo słaby. Początki były więc trudne, ale okazało się, że ze wszystkim można sobie poradzić.
Dziś porozumiewacie się…
Po angielsku, choć używamy też rozmaitych miksów naszych ojczystych języków. Ja czasem też wtrącam słówka po ukraińsku, bo moja rodzina ze strony mamy pochodzi z Ukrainy, spędziłam tam mnóstwo czasu w dzieciństwie i to mój drugi język. Kiedy jesteśmy w Polsce trudniejszą sytuację ma oczywiście Vjaldi. Najlepiej opisuje to moja mama, która zawsze powtarza, że od rozmów z moim ukochanym najbardziej bolą ją ręce (śmiech). Ja podobnie czuję się w Albanii. Oczywiście uczę się języka, już sporo rozumiem, dogadam się w takich bardzo podstawowych kwestiach, ale nadal jest to dla mnie wyzwanie. Jest mi o tyle łatwiej, że tata Vjaldiego zna rosyjski, więc mamy wspólny język.
Co poza językiem jest dla waszego związku największym wyzwaniem?
Geografia. Ciągle jesteśmy w takim rozkroku, a przez pandemię i zamknięte granice było to jeszcze trudniejsze. Najgorsza była wiosna zeszłego roku. Kiedy zamknięto granice, ja byłam w Polsce, Vjaldi w Albanii. Nie mogliśmy się zobaczyć przez ponad trzy miesiące. Ale to nas wzmocniło. Po tej przymusowej rozłące wiedzieliśmy już, że chcemy być razem, zaręczyliśmy się i w przyszłym roku bierzemy ślub. Na razie plan jest taki, że zostaniemy w Polsce, ale sezon letni, czyli turystyczny, będziemy spędzać w Albanii.
Dlaczego?
Oboje jesteśmy związani z turystyką. Vjaldi od 8 lat pracuje jako manager w hotelach. Ja o podróżach nie tylko piszę, ale też angażuję się w organizowanie ciekawych wycieczek dla Polaków, którzy odwiedzają Albanię. Wyszukuję im dobre hotele, bilety na różne atrakcje turystyczne. To naprawdę piękny kraj, który jeszcze nie został do końca odkryty i ma ogromny turystyczny potencjał.
Co takiego ma w sobie Albania?
Wszystko. Dla większości turystów Albania to morze, a właściwie dwa - Adriatyckie i Jońskie. Na północy piaszczyste plaże, na południu malownicze i kamieniste oraz przepiękna lazurowa woda. Ale dla mnie Albania to przede wszystkim góry. Dzikie, wspaniałe, skrywające prawdziwe cuda natury. Idziesz na spacer w górach, robisz sobie przerwę na kąpiel w wodospadzie, spotykasz mieszkańców, którzy widząc cię na szlaku, częstują cię jedzeniem - domowym, świeżym, pysznym...
Możesz wskazać trzy miejsca, które na tobie zrobiły w Albanii największe wrażenie?
Jak już mówiłam, najbardziej kocham albańskie góry. Gdybym miała wybrać jedno miejsce, to byłoby to Theth - maleńka górska wioska z jedną ulicę, jedną restauracją. Nie jestem nawet pewna, czy jest tam sklep. Wspaniała przyroda, piękni, otwarci, pomocni ludzie. To po prostu raj na ziemi. Poza tym to właśnie tam mój ukochany poprosił mnie o rękę, więc mam do Theth specjalny sentyment.
Jako drugie, wymienię miejsce, którego choć zjeździłam już prawie cały kraj, jeszcze nie odwiedziłam, a bardzo o tym marzę. To Koman Lake. Niebieska rzeka między górami, widoki zapierające dech w piersiach, spełnienie marzeń dla osób kochających wodę. Miejscowi określają to miejsce jako albańską Tajlandię.
A trzecie miejsce? Może jakiś bunkier? W końcu Albania z nich słynie na cały świat…
(Śmiech) Trochę jest w tym przesady, ale faktycznie są w Albanii bunkry. Jeśli kogoś interesują takie militarne klimaty i tereny powojskowe, koniecznie powinien odwiedzić półwysep Karaburun i popłynąć na wyspę Sazan. Karaburun łączy taki wojskowy charakter, bunkry i stare budynki militarne z plażowaniem, wypoczynkiem i relaksem.
Z kolei Sazan, zwane albańskim Alcatraz, to stare komunistyczne więzienie. Na wyspie stacjonowało też wojsko. Wciąż stacjonuje tam jedna, mała jednostka, ale dziś to przede wszystkim nietypowa atrakcja turystyczna. Opuszczone, częściowo zrujnowane budynki mieszkalne, kino, teatr, urzędy, bunkry, otoczone taśmą tunele wchodzące w głąb morza… Wszystko puste, trochę straszne. Wyspa, choć otwarta dla turystów, to owiana jest licznymi tajemnicami. Na miejsce można dostać się tylko z wycieczką zorganizowaną. O historii wyspy mówi się raczej mało. Myślę, że w tym, co czytamy w przewodnikach, więcej jest niedopowiedzeń niż informacji. Ale to działa na wyobraźnię. Wszystko możemy zobaczyć, dotknąć, ale opowieść o tym, co działo się na tym skrawku lądu, musimy uzupełnić sami we własnych głowach i sercach.
Na koniec jeszcze cię zapytam jak prawdziwy turysta: czy Albania jest dostępna dla każdego?
Powiedziałabym, że Albania wciąż jest w miarę tania i warto to wykorzystać, przyjeżdżając tu jak najszybciej. Sytuacja dynamicznie się zmienia i ceny zaczęły rosnąć, choć wciąż są bardzo przystępne. Bez problemu znajdziemy pokój dla dwóch osób ze śniadaniem nad lazurowym morzem za 15 euro. Trzeba jednak wiedzieć, że Albania ma ofertę nie tylko dla turystów z ograniczonym budżetem, ale także dla tych którzy cenią sobie luksus. Takie bardzo ekskluzywne miejsca z pokojami za 200 euro za noc też znajdziemy i nie będziemy rozczarowani.
Jadąc do Albanii, trzeba pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Wysoki sezon trwa mniej więcej od połowy lipca do 20 sierpnia. W tym czasie obłożenie jest niemal stuprocentowe. Musimy się więc liczyć, że w ostatniej chwili zostaniemy np. przeniesieni do innego hotelu, a nawet innego miasta, choć robiliśmy rezerwację rok wcześniej. Bezpieczniej i przyjemniej jest odwiedzić Albanię między majem a lipcem albo we wrześniu. Od października do maja, choć pogoda dopisuje i sprzyja podróżom, ten kraj turystycznie zamiera, a to znaczy, że wiele hoteli, ale też atrakcji turystycznych, a nawet restauracji po prostu się zamyka. Warto wziąć to pod uwagę planując podróż.