Poszedł na safari w Nepalu. "Patrz mu w oczy i stawiaj kroki do tyłu"
Myśląc o Nepalu podróżni mają zwykle jedno skojarzenie – góry, Himalaje, dach świata. Choć bez wątpienia jest ono właściwe, to warto wiedzieć, że znaczną część krajobrazów tego azjatyckiego kraju stanowią też płaskie jak stół niziny. To region Teraj wzdłuż granicy z Indiami – kraina pól ryżowych, mokradeł i lasów podzwrotnikowych, gdzie spotkania rolników z tygrysami są na porządku dziennym.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Podróż autobusem z Katmandu, stolicy Nepalu, zawsze zajmuje co najmniej kilka godzin. Dokądkolwiek zmierzamy. Już sam wyjazd z tego miasta, którego korki i smog są owiane legendami, to nie lada wyzwanie. Poza jego granicami nie jest dużo lepiej – kręte górskie drogi wiją się niczym serpentyny, a kierowcy wyprzedzają na trzeciego, testując sprawność amortyzatorów. Choroba lokomocyjna nie oszczędza słabych.
Na ziemiach ludu Tharu
Właśnie w taki sposób docieramy do małej wsi Sauraha w Teraju. Im bliżej celu, tym mniej serpentyn. Przedgórze Himalajów kończy się, ustępując miejsca rozległej, zielonej równinie, dalekiej od powszechnych wyobrażeń o Nepalu. To ziemia ludu Tharu, grupy etnicznej, która zamieszkuje tutejsze pogranicze, również po stronie Indii. Uważają się oni za "ludzi lasu", gdyż właśnie to środowisko dawało im przez wieki środki do życia.
Taki stan częściowo utrzymał się do dziś, ale czasy beztroskich polowań na zwierzynę w lasach sąsiadujących z ich terenami dobiegły końca. Wiele z nich zamieniono na obszary ściśle chronione i rezerwaty przyrody, w które obfituje cały Teraj.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Turyści są w błędzie, mówiąc o tym kraju. "Tu nie ma co zwiedzać"
Nie inaczej jest w wiosce Sauraha. W jej południowym krańcu płynie rzeka Rapti, a tuż za nią rozciąga się teren Parku Narodowego Chitwan. Nabrzeża rzecznego pilnują wylegujące się w słońcu krokodyle, które zdają się chronić dostępu do tej rozległej nepalskiej dziczy.
To nie jest Czarny Ląd
Chociaż safari jednoznacznie kojarzy się z Afryką, to oferuje się je także w Chitwan. Jak się jednak okazuje, safari safari nierówne. Mimo że tak jak na Czarnym Lądzie można wsiąść tu do jeepa i obcować z naturą z tej perspektywy, to istnieją też opcje bardziej ekscytujące – łodzią i piechotą.
Dzień rozpoczynamy od łodzi, gdyż o tej porze rozlewiska wokół Rapti pełne są kwilącego ptactwa. Mistycznej atmosfery dodaje mgła unosząca się nad rzecznym nurtem. W asyście przewodników, Bishala i Shivy, wsiadamy do łodzi, a w zasadzie prostego czółna, którego stabilność stoi pod znakiem zapytania. Wody Rapti nie są najbezpieczniejszym miejscem w okolicy.
Starszy i bardziej doświadczony Shiva nie owija w bawełnę, serwując opowieści ze swoich licznych wypraw w busz. Kilka tygodni temu w tym miejscu, tu gdzie właśnie przepływamy, natknęli się z grupą na dwa nosorożce. Chociaż nurt nie był rwący, to rzeka w tym miejscu zakręca, nieco się zwężając. Pasażerowie spanikowali, zwierzęta ich usłyszały i zareagowały defensywnie.
- Nosorożec, który płynie w twoim kierunku, nie oznacza nic dobrego. To nie pies, który zachęca do zabawy! – mówi Shiva, twierdząc, że tego dnia mieli naprawdę dużo szczęścia. Podobnych historii ma zresztą więcej w zanadrzu, a w takich okolicznościach słucha się ich z otwartymi ustami. Zwłaszcza gdy z brzegu nasze czółno obserwuje gromada gawiali gangesowych (gatunek krokodyli).
Nie pytaj, tylko biegnij
Dalej jest tylko ciekawiej. Wysiadamy z łodzi już po drugiej stronie rzeki, by przejść krótki instruktaż odnośnie metod postępowania na pieszym safari. Wygląda to wszystko niewinnie, ale takim nie jest. Choć będziemy przemieszczać się tylko po zewnętrznym skrawku obszaru chronionego, jest to teren zamieszkany przez dzikie słonie, tygrysy bengalskie, nosorożce i tylko z pozoru przyjazne wargacze. Te ostatnie to ssaki z rodziny niedźwiedziowatych, na podstawie których stworzono postać Baloo, łagodnego misia z "Księgi Dżungli".
Shiva i Bishal mówią teraz stanowczym tonem.
- Widzicie słonia na otwartej przestrzeni? Trzeba cofnąć się pędem w stronę lasu i biec zygzakiem dla zmylenia tropu. Tygrys? Nigdy nie atakuje od frontu, więc trzeba patrzeć mu w oczy i powoli stawiać kroki do tyłu - wyliczają.
Choć pozornie to tylko rozrywka, ciekawa nepalska przygoda, to atmosfera robi się gęsta. Nie są to jedynie głupie dowcipy dla podniesienia poziomu adrenaliny. Wystarczy zajrzeć do internetu – tylko na przełomie 2020 i 2021 r. w regionie Chitwan w wyniku ataków dzikich zwierząt życie straciło 14 osób, o sześć więcej, niż we wcześniejszym sezonie. Za najwięcej wypadków odpowiedzialne były tygrysy i nosorożce.
Shiva zarzeka się, że widział na własne oczy, jak biegnący na oślep słoń zadeptał przerażoną indyjską turystkę. Każdemu przez głowę przechodzą myśli o odpuszczeniu pieszej ekskursji, ale niesieni napięciem i wabiącymi dźwiękami dziczy kontynuujemy.
Życie turystów jest w jego rękach
Shiva stawia kroki w absolutnym skupieniu, a jego oczy niemal dosłownie krążą dookoła głowy. Czuć, że zna te tereny jak własną kieszeń. Z turystami był tu dziesiątki razy, a każdego roku po porze deszczowej ścina rosnącą na skraju parku potężną trawę słoniową, która jest potem używana do konstrukcji prostych budynków. Znajduje ślady i wychwytuje dźwięki, których nie jest w stanie rozpoznać nikt, kto nie wychował się w Teraju. Budzi duże zaufanie i nie jest przesadą stwierdzenie, że życie turystów jest w jego rękach.
Zbliżamy się do rzeki, bo tak podpowiada mu instynkt tropiciela. Stajemy w zaroślach, a tylko kilka metrów przed nami jak spod ziemi wyrasta potężny nosorożec. Przyglądamy się mu w ciszy – ten ogromny ssak ma słaby wzrok, co rekompensuje lepszym słuchem i węchem. Stawia ciężkie i ospałe kroki, ale w przypadku zagrożenia potrafi się rozpędzić. Wyczuł nas, wycofujemy się! Shiva wali kijem z bambusa o glebę, by ogłupić zmysły zwierzęcia. Nosorożec przystaje na chwilę, ale zaraz rusza dalej w naszą stronę. - Biegnijcie, szybko, szybko! – pogania Shiva, samemu osłaniając tyły naszej niewielkiej grupki.
Nie wiedzieć kiedy kucamy w zaroślach kilkaset metrów dalej i widzimy jak zwierzę w oddali przekracza główny trakt parku. Przewodnik uśmiecha się zadowolony. "Nie wierzyliście, że safari w Chitwan tak wygląda, co? To co dalej? Polujemy na tygrysa?"
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.